Wstyd się przyznać, ale "Konformista" (W.A.B. 2014; przełożyła Zofia Ernstowa) to pierwsza powieść Alberto Moravii, jaką przeczytałam. Jakoś w ogóle z literaturą włoską było mi dotąd nie po drodze. A okazuje się, że to już trzecia, po "Nudzie" i "Pogardzie", książka włoskiego klasyka wydana przez W.A.B. w serii Nowy Kanon. Sięgałam po nią z przekonaniem, że będę obcować z arcydziełem. Tymczasem okazuje się, że "Konformista" nie był najwyżej ocenianą pozycją Moravii. Sławę i nowe życie zawdzięcza dopiero ekranizacji dokonanej przez Bertolucciego z Jean-Louisem Trintignant w roli tytułowej. Filmu niestety nie widziałam, chyba, że nie pamiętam.
Poza nazwiskiem autora zwabił mnie temat. Sądziłam, że to powieść polityczna, powieść o człowieku uwikłanym w faszyzm. Bo, jak można dowiedzieć się z opisu umieszczonego na okładce, główny bohater, Marcello angażuje się w działalność włoskiego ruchu faszystowskiego. Tymczasem w gruncie rzeczy nie jest to książka o polityce. Moravia nie analizuje faszyzmu, nie prezentuje mechanizmów społecznych, nie zastanawia się nad tym, dlaczego Włosi poparli Mussoliniego. Faszyzm mógłby tu równie dobrze zostać zastąpiony jakimkolwiek innym ruchem politycznym czy organizacją o charakterze totalitarnym. Nawet Włochy nie są ważne, stanowią tylko tło zdarzeń. Bo to powieść, która opowiada o przypadku indywidualnym, powieść psychologiczna. Wszystko, co w swoim dorosłym życiu robi Marcello, podporządkował jednemu pragnieniu: chce być jak inni. Chce być zwyczajny, przeciętny, nie wyróżniać się z tłumu. Dlatego żeni się z Gulią, dziewczyną z urzędniczej rodziny do bólu zwyczajnej. Dlatego po ślubie chce zamieszkać w mieszkaniu jej matki w urzędniczej dzielnicy, gdzie każde mieszkanie wygląda tak samo. Marcello napawa się jego przeciętnością i bezguściem, cieszy go to, bo jest tu tak, jak wszędzie dookoła. Dlatego wreszcie staje się zwolennikiem faszyzmu. Skoro większość popiera idee wyznawane przez Mussoliniego, nie do końca je rozumiejąc, on robi tak samo, aby wtopić się w otoczenie. Tak jak inni, intuicyjnie czuje, że się z nimi zgadza. Nie jest to więc akt w pełni świadomy, przemyślany, zrozumiany. Nie, po prostu wydaje mu się, że on też tak właśnie myśli. To przekonanie powstało w nim samorzutnie, tak jak kształtują się zapewne przekonania prostych ludzi z gminu; przyszło, jak to się mówi, z powietrza. (...) odczuwał instynktowną, niemal fizjologiczną potrzebę tej wiary, którą podzielał z milionami innych ludzi. To zresztą znany mechanizm, podobno tak właśnie ma się sprawa z poglądami, nie tylko politycznymi, przeciętnego człowieka. Gdyby ktoś przyparł nas do muru, nie bardzo umielibyśmy poza ogólnikami objaśnić, dlaczego jesteśmy na przykład liberałami albo konserwatystami. Podobnie ma się sprawa z Marcello. Pozostaje pytanie, dlaczego robi wszystko, aby być przeciętniakiem, szarym, zwyczajnym człowiekiem. Odpowiedź znajdzie czytelnik w obszernym prologu. Poznajemy Marcella, kilkunastoletniego chłopca z bogatego domu, którym nikt się nim specjalnie nie interesuje. Matka, dużo młodsza od męża, zajęta jest sobą. Ojciec, człowiek starszy, może już wtedy zdradza pewne objawy szaleństwa, które wkrótce go pokona. Chłopiec odnajduje w sobie upodobanie do zła. Przeraża go to i fascynuje. Zastanawia się, czy inni są podobni do niego, pragnie, aby tak było, szuka usprawiedliwienia dla swoich niecnych uczynków. Kiedy odkrywa, że tylko on jest taki, za wszelką cenę pragnie upodobnić się do innych, stać się normalny, przeciętny. Ale Marcello, samotnik, długo trzymany w domu pod kloszem, różni się od rówieśników, dlatego narażony jest na upokorzenia z ich strony. Ze swoimi problemami zmaga się sam, bo dorośli zajęci są sobą. Wkrótce w życiu Marcella dojdzie do jeszcze bardziej dramatycznych zdarzeń, co położy się cieniem na jego przyszłości. Odtąd pragnienie stania się normalnym, przeciętnym człowiekiem i pragnienie odkupienia winy, odcięcia się od przeszłości będą motorem jego działań.
Przyznam, że ta część powieści wydała mi się najlepsza. To wstrząsające, niezwykle wnikliwe studium samotności i rozpaczy dziecka uwikłanego w zdarzenia, których nie rozumie. W dalszej części książki drażniło mnie natrętne przywoływanie normalności. Marcello myśli o tym, podejmując wszystkie ważne decyzje, tłumaczy tym każdy istotny krok. Motywy dramatycznych działań, których musi się podjąć, wydały mi się mocno pokrętne. Może dlatego zabrakło w jego rozterkach głębi i tragizmu. Za dużo rozumowania, za mało przeżycia. Zło nie poraża tak, jak powinno. A przecież Marcello, agent tajnej policji, musi na zlecenie swoich pracodawców zlikwidować swojego uniwersyteckiego profesora (niczego tu nie zdradzam, tę informację znajdzie czytelnik na okładce). Udawać przyjaźń, grać, aby w końcu, jak Judasz, wydać. Judasza zresztą przywołuje wielokrotnie, roztrząsając sytuację, w jakiej się znalazł. Z tych powodów powieść Moravii trochę mnie rozczarowała, wydała mi się nierówna, a moralne rozterki bohatera za bardzo wyrozumowane.
Mimo tego książkę bardzo dobrze się czyta. Chociaż, jak już wspomniałam, jest to powieść raczej psychologiczna, akcja (dość wolna) pełna jest zaskakujących zwrotów i nieoczekiwanych zdarzeń. Losy bohaterów, których przeszłość kryje mroczne tajemnice, plączą się i stają dramatyczne. Podobała mi się też melancholijna i dekadencka atmosfera. Obraz rozpadu, chaosu, niepewność przyszłości, która towarzyszy bohaterom. Owszem, jestem nieco rozczarowana, spodziewałam się czegoś bardziej dojmującego, ale na pewno po Moravię jeszcze sięgnę. Przecież mistrzowie nawet w słabszej formie pozostają mistrzami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz