Jak tak dalej pójdzie, to mój blog stanie się blogiem tylko książkowym. W kinach bryndza, a jeszcze niedawno nie nadążałam za ciekawymi nowościami. Na razie jednak pozostaję przy lekturze i to nie byle jakiej. Nareszcie spełniłam swoje czytelnicze marzenie i przeczytałam pierwszą część trylogii amerykańskiej Philipa Rotha, czyli "Amerykańską sielankę". A wszystko to dzięki Wydawnictwu Literackiemu (2015; przełożyła Jolanta Kozak), które wykupiło prawa do jego książek i po kolei będzie wydawać wszystko! Hurraa!!! Trzy powieści składające się na ten cykl uważane są chyba za najwybitniejsze dzieła Rotha. Nie wiem właściwie, dlaczego wydawało mi się, że jest to jedna z jego pierwszych książek. Może dlatego, że dotyka bolesnych dla Amerykanów czasów wojny w Wietnamie? Tymczasem została napisana w roku 1997. Dla porządku dodam jeszcze, że należy do cyklu powieści z pisarzem Natanem Zuckermanem. Tym razem jednak to nie on jest głównym bohaterem, ale starszy brat jego szkolnego kolegi, Seymour Levov, zwanym Szwedem. Niegdyś gwiazda szkolnej drużyny bejsbola, uwielbiany przez kolegów, nauczycieli i rodziców. Autorytet i niedościgniony ideał. Poznać go bliżej to było marzenie wszystkich uczniów w Newark. Tak, tak, w Newark. Roth, jak często w swojej twórczości, wraca do rodzinnego miasta. Akcja rozgrywa się na kilku planach czasowych. Retrospekcje sięgają lat czterdziestych ubiegłego wieku, kiedy bohaterowie chodzili do szkoły. Potem zdarzenia rozpięte zostają między kilkoma kluczowymi datami: rokiem 1968, latami siedemdziesiątymi, by wreszcie dojść do roku 1995, z której to perspektywy Zuckerman opowiada historię wzlotu i upadku Szweda, Newark i Ameryki. Przyglądając się losom indywidualnym, pokazuje los miasta i kraju.
Znajdziemy też w "Amerykańskiej sielance" jeden z naczelnych motywów twórczości Rotha, konfrontację żydowskiego Newark ze światem gojów. Dla pokolenia rodziców Zuckermana i Szweda to świat inny, wrogi, od którego należy się trzymać z daleka. Dla ich dzieci przez swoją odmienność, lepszość, staje się obiektem zazdrości, pożądania pomieszanego ze strachem zaszczepionym przez dom. Rodzice Szweda, szczególnie ojciec, nigdy, mimo zmian, na które nic nie można poradzić, więc jakoś trzeba je oswajać, nie pozbędą się poczucia odrębności i obcości. Jest w powieści kilka kapitalnych scen, które to pokazują. Na przykład rozmowa starego Levova z narzeczoną syna, irlandzką katoliczką. Swoisty targ, próba zawarcia religijnego i światopoglądowego kompromisu, która przede wszystkim dotyczy sposobu wychowania dzieci. Od jej wyniku zależy zgoda na małżeństwo. To i tak postęp, bo poprzednią nieżydowską dziewczynę Szweda rodzice po prostu przepędzili. Ale nie tylko ten podział dzieli amerykańskie społeczeństwo. Są biali i czarni, republikanie i demokraci (czytaj: konserwatyści i liberałowie), katolicy (mniejszość) i protestanci (większość), wreszcie bogaci i biedni. Ten ostatni idzie w poprzek tamtych. Levovowie dzięki swojej wytrwałości i ciężkiej pracy stali się potentatami w branży rękawiczniczej. To kariera iście amerykańska, powielająca mit amerykańskiego snu czy owej tytułowej amerykańskiej sielanki, od zera do milionera. Już w latach czterdziestych przeprowadzili się do lepszej dzielnicy Newark. Rodzice Zuckermana nigdy nie opuszczą tej gorszej. Ale ten podział dotyka nie tylko Żydów. Żona Szweda, piękna Miss New Jersey, pochodzi z biednej (oczywiście bieda to pojęcie względne, bieda biedzie nierówna) sfery. Całe życie będzie mieć z tego powodu kompleks. Zazdrości WASP-om (biali anglosascy protestanci) i podziwia ich, chce im dorównać, jednocześnie nienawidzi i czuje się gorsza.
Kolejnym ważnym tematem powieści Rotha jest zmiana. Zmiana mentalności, obyczajowa, po prostu zmiana świata. Symbolem starego są w powieści rodzice Szweda, wierni religii, wartościom, obyczajom. Starają się jakoś odnaleźć we współczesnym świecie, jakoś go zrozumieć, ale dziwią się mu i nie zawsze akceptują. Pół biedy jeszcze starszy syn, Levov. Ożenił się wprawdzie z katoliczką, ale przynajmniej jest jej wierny i przejął rodzinną fabrykę rękawiczek, starając się kultywować tradycję i solidność w interesach, chociaż jednocześnie wprowadził zmiany, które ojciec nie zawsze akceptuje. Ale młodszy brat Szweda, Jerry, bogaty kardiochirurg z Florydy, prowadzi życie, którego rodzice zaakceptować nie są w stanie. Zamiast studiów skończył chyba szkołę rozwodów, wykrzyczy ojciec. Ale zmiany dotykają całego świata. Zmienia się sposób prowadzenia interesów, fabryki przenosi się tam, gdzie tania siła robocza, produkuje się za grosze, więc tandetnie, a w ogóle nikt już nie potrzebuje tylu rękawiczek, ile kiedyś i cała misterna, tajemna rękawicznicza wiedza Levovów powoli staje się zbędna. Kto zawraca sobie jeszcze głowę takimi drobiazgami jak ilość guziczków przy rękawiczce (zależna od długości; tego i wielu innych fascynująco podanych informacji (to nie ironia) o produkcji rękawiczek można dowiedzieć się w powieści), kto jeszcze w ogóle produkuje rękawiczki z guziczkami? Ale może najbardziej dojmująca jest zmiana, jaka zaszła w Newark. Miasto podzieliło los wielu innych, popadło w ruinę, stało się niebezpieczne. Kto może, ucieka z niego, bo nie sposób tam mieszkać i wychowywać dzieci. Dawne dobre dzielnice stały się dzielnicami złymi. Zresztą całe Newark to złe miasto. Tylko Szwed, wierny swym ideałom, z uporem maniaka nie chce przenieść fabryki w inne miejsce, chociaż sam już od dawna tam nie mieszka. Myśli o ludziach, którym daje zatrudnienie, myśli o rodzinnym dziedzictwie. Wdzięczności niech jednak nie oczekuje. W zamieszkach na tle rasowym, jakie pod koniec lat sześćdziesiątych wybuchną w Newark, jego fabryka cudem ocaleje, a i własna córka uzna go za kapitalistycznego krwiopijcę.
No właśnie. Czas przejść do tego, co w powieści porusza najbardziej. To historie bohaterów. Jest ich wiele, świetnie nakreślonych, świetnie opowiedzianych. Wszystkie zasługują na uwagę. I o ojcu Szweda, i o jego żonie, wreszcie o córce, ale oczywiście najważniejsza jest opowieść o nim, o Seymourze Levovie, zwanym Szwedem. Kiedy Zuckerman spotyka idola swojej młodości go po latach, ma wrażenie, że stał się nudnym, nieciekawym człowiekiem, wiodącym zwyczajne życie. Zawodowy sukces, piękna żona, dzieci, zdrowie i uroda. Jakże się myli. Pewnie, że Szwed chciałby, aby tak wyglądało jego życie. On nie miałby nic przeciwko temu, aby uznano je za nudne i zwyczajne. Rzeczywiście o niczym innym nie marzy, tylko o rodzinnym szczęściu i porządnym prowadzeniu interesów. Niestety same chęci nie wystarczą. Świat się zepsuł i nie udaje się go naprawić, jak mówi narrator. Nie mamy wpływu na najbliższe nam osoby, tym bardziej nie mamy wpływu na wojny, społeczne nierówności, politykę, biedę, globalizację i co tam jeszcze. Choćby się chciało, nie zawsze można uciec od wielkiej polityki. Polityka pod postacią córki, zbuntowanej nastolatki, radykalnej przeciwniczki wojny w Wietnamie wkracza w życie Szweda i niszczy jego sielankę. Jaki mamy wpływ na bliskie nam osoby? Jak żyć po traumie? O tym jest powieść Rotha. I jeszcze o tym, że to, co widzimy, to często tylko pozory. W kapitalnej, ale coraz bardziej przejmującej, śmieszno-strasznej scenie towarzyskiego przyjęcia łuski spadają z oczu Szweda. Nic nie jest takie, jak mu się wydawało. Tylko rodzice pozostali wierni swojej przeszłości. Mimo starań nie udaje się naprawić zepsutego świata. Suma wysiłków poszczególnych jednostek, suma ich energii niczego nie zmienia. Pozostaje dojmująca bezradność i poczucie, że niewiele można.
Kończę stwierdzeniem, że powieść koniecznie trzeba przeczytać, jest w niej o wiele więcej sensów i znaczeń, niż zdołałam napisać w moich długich, a przecież w gruncie rzeczy krótkich, rozważaniach. Dodam jeszcze, że książka jest znakomicie napisana i świetnie się ją czyta, jak zawsze Rotha. "Amerykańska sielanka" staje w szeregu moich ulubionych i jednocześnie najważniejszych, najbardziej dojmujących jego dzieł. Obok "Duch wychodzi" i "Wzburzenia". Zaraz potem stawiam "Nemezis" i "Kompleks Portnoya", chociaż ten ostatni to trochę inna liga. Kończę, teraz już naprawdę, wezwaniem czytajcie Philipa Rotha!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz