przez rzekę" (Wydawnictwo Literackie 2014) zasługuje na pewno na bardziej dogłębną notkę. Niestety czytałam tę książkę z przerwami, zaczęłam przed wyjazdem, kończyłam już po powrocie, więc wrażenia trochę się zatarły. Jest za ciężka, aby zabrać ją w podróż. Dosłownie za ciężka, waży nieproporcjonalnie dużo w stosunku do objętości. Ponieważ jednak uważam, że warto na nią zwrócić uwagę, aby nie utonęła w morzu nowości, piszę. Ludwikę Włodek znam z tekstów, które publikowała w Gazecie Wyborczej, a dziś znacznie częściej słyszę ją w radiu, gdzie opowiada o krajach, które znajdują się w obszarze jej zawodowych, i chyba prywatnych, zainteresowań. To Iran i państwa Azji Środkowej. O tych ostatnich jest jej zbiór reportaży.
Autorka nie ukrywa swojej fascynacji tym obszarem świata. Jeździ tam od około dziesięciu lat, zawodowo, prywatnie, samotnie, z bliskimi. Wspominam o tym, bo jej samej jest w tych tekstach trochę. Przyznam, że to akurat czasami mi przeszkadzało. Czy koniecznie muszą pojawiać się na kartach książki syn albo mama? To jednak drobiazg, pewnie nie wart uwagi. Bo książka jest przede wszystkim opowieścią o dawnych azjatyckich republikach radzieckich, dziś samodzielnych państwach: Uzbekistanie, Tadżykistanie, Kirgistanie, Turkmenistanie i Kazachstanie. Niewiele o nich wiemy. Moja wiedza też nie była imponująca. Czasem czegoś wysłuchałam w radiu, czytałam jakiś reportaż Jacka Hugo-Badera, może coś jeszcze. Przyznam, że jeszcze całkiem niedawno ten obszar wydawał mi się nieciekawy, żeby nie powiedzieć nudny. Ot, postsowieckie państwa. Dzięki strzępom wiadomości, które wpadały mi do głowy, zaczęłam zmieniać zdanie, dzięki reportażom Ludwiki Włodek zmieniłam mój pogląd całkowicie. Najchętniej sama spakowałabym plecak i wyruszyła w podróż. Ale to, niestety, nie takie proste.
Książka oparta jest na koncepcie dość przewidywalnym. Czytelnik pozna skomplikowaną historię tego obszaru, tę dawną i tę mniej odległą. Tak skomplikowaną, że trudno wszystkie informacje zapamiętać. Mieszanka narodów, zmiany granic, konflikty na tle etnicznym, wojny domowe i krwawe rzezie. Nie, nie tylko w przeszłości, także całkiem niedawno (rok 2011 w Oszu w Kirgistanie wyrzynają się Kirgizi i Uzbecy). Oczywiście najważniejsze jest to, co teraz, dlatego autorka nie ucieka od współczesnej polityki, nierzadko równie zagmatwanej jak przeszłość tych ziem. Dyktatorskie rządy, knowania, spiski, zamachy stanów, zwalczanie opozycji, często bezwzględne, wielkomocarstwowe ambicje. To wszystko dzień powszedni. Pisze też Ludwika Włodek o obyczajach, przemianach społecznych i religijnych, skutkach rozpadu Związku Radzieckiego i odzyskania niepodległości. Wystarczy uświadomić sobie, jakie spustoszenia poczyniły zmiany alfabetu. To jak odcięcie się od własnej przeszłości, odebranie części tożsamości. Jednak ramą, która spina całość, są opowieści o ludziach. Tytułem każdego rozdziału jest imię kogoś, kto będzie jego bohaterem. To zwykli ludzie. Kobiety, które próbują budować swoje życie inaczej niż ich matki, uciekają od męża, pana i władcy, uciekają z rodzinnej wsi, bo nie chcą zostać porwane w celach matrymonialnych (to dość powszechny zwyczaj w Kirgistanie). Emigranci polityczni albo ekonomiczni. Przewodnicy, z którymi autorka jeździła, albo ktoś, u kogo nocowała. Także politycy. Na przykład Roza Otunbajewa z Kirgistanu. Historie barwne i ciekawe, dzięki którym jeszcze lepiej poznajemy codzienność tych krajów. To, że dostajemy taką dość przewidywalną mieszankę, w niczym nie przeszkadza ani nie umniejsza wagi książki napisanej przez Ludwikę Włodek. W końcu to pozycja popularna, skierowana do szerokiego odbiorcy. Odkrywa mało znany obszar świata a przecież ciekawy i ważny. Jest zaproszeniem do dalszych poszukiwań, do kolejnych lektur. Warto dodać, że książka jest starannie wydana. Znajdziemy w niej mapkę (to lubię!), liczne zdjęcia zrobione przez autorkę, a także, co bardzo ważne i przydatne, dość szczegółowe kalendarium najważniejszych wydarzeń od XVIII wieku po lato roku 2014. Zachęcam do lektury.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz