"Turysta", "Dwa dni, jedna noc"

Nadrabiania filmowych zaległości ciąg dalszy. Najpierw skandynawski "Turysta", który gości już jakiś czas na naszych ekranach, potem film braci Dardenne, ten z kolei premierę miał przed tygodniem, a w środę świeżynka, będzie o najnowszym obrazie Szumowskiej (ale już dziś mogę napisać, że "Body/Ciało" spełnia pokładane w nim nadzieje i zobaczyć go trzeba koniecznie). I "Turysta", i "Dwa dni, jedna noc" to propozycje, które prowokują do dyskusji, każą zastanowić się, jak my zachowalibyśmy się na miejscu bohaterów, oba stawiają ich w sytuacjach trudnych, można powiedzieć granicznych, chociaż każdy w inny sposób. Propozycja szwedzka to historia szczęśliwej rodziny z klasy średniej, która spędza pięciodniowy urlop na nartach w jednym z alpejskich ośrodków. Szczęście pryśnie, kiedy w obliczu zagrożenia ojciec rodziny zamiast ratować dzieci i żonę, będzie ratował siebie i swój telefon. Dalsza część urlopu zamieni się w swoistą psychodramę, bo choć wszyscy próbują udawać, że nic się nie stało, to jednak na dłuższą metę nie da się robić dobrej miny do złej gry. Jak ocenić postępek bohatera? Czy mamy do tego prawo, siedząc bezpiecznie w wygodnym kinowym fotelu? Film, choć surowy i dość chłodny, bardzo dobrze się ogląda i na pewno wart jest polecenia. To samo mogę powiedzieć o najnowszym filmie braci Dardenne. Historia, jaka może dotknąć każdego, taka z najczarniejszych snów. Bohaterka traci pracę, a kredyt za dom spłacać trzeba. Może ją odzyskać, jeśli jej koleżanki i koledzy zrzekną się premii. Ma weekend, aby ich o to błagać. I znowu ważne pytania. Jak się zachować? Żaden z bohaterów krezusem nie jest i każdemu na premii zależy. Można zaryzykować tezę, że to film o bohaterstwie na miarę naszych czasów. I chociaż pokazuje zapętlenie w dręczącej codzienności, to jednak niesie nadzieję (wbrew temu, co może się wydawać, nie zdradzam w tym momencie zakończenia). Uprzedzam tylko, że nie jest to kino efektowne, przeciwnie, widzowi oczekującemu rozrywki może wydać się nudne i monotonne. Tyle we wstępie. Dalsze refleksje w części drugiej, ale raczej dla tych, którzy któryś z filmów widzieli.

Ponieważ dziś jest dość nietypowo, bo o dwóch filmach, dla porządku podaję, że, podobnie jak we wstępie, najpierw będzie o "Turyście", w części drugiej o obrazie braci Dardenne. To uwaga dla tych czytelników tej notki, którzy widzieli tylko jeden z filmów.

"Turysta" zaczyna się niczym operowy? teatralny? spektakl. Na tle muzycznej uwertury oglądamy wspaniałą panoramę pokrytych krystalicznie białym śniegiem majestatycznych gór. Za chwilę porzucimy tę rozległą perspektywę, aby w pięciu odsłonach przyjrzeć się dramatowi kilku osób zajmujących jeden z pokoi olbrzymiego, ale jakże przemyślnie zorganizowanego hotelu, który kojarzy mi się z ulem albo termitierą. Pokoje są jak komórki do wynajęcia, a człowiek to element ludzkiej zbiorowości, magmy, a jednak każdy ma tu swoje dramaty. Jest też pewnie inne, pewnie bardziej oczywiste, spojrzenie na obraz narciarskiego ośrodka zagubionego pośród gór. Człowiek poważył się wtargnąć w ich piękno, zburzyć harmonię natury, ale ona w każdej chwili może przypomnieć, kto tu rządzi. Jesteśmy wobec niej bezbronni, chociaż rzucamy jej wyzwanie. Tyle dywagacji, których pominąć nie mogłam, bo wydało mi się, że natręctwo symboli wymaga jakiejś próby interpretacji i komentarza. A teraz o tym, co pewnie każdemu wyda się ważniejsze. Odrzućmy estetyczne ozdobniki i pochylmy się nad postawą bohaterów. Podzielę się tym, co zwróciło moją uwagę. Oczywiście kluczowa jest odpowiedź na pytanie, jak ocenić zachowanie Tomasa. Kiedy Ebba myśli o dzieciach, stara się je chronić, on ucieka. I chyba nikt nie daje się zwieść wyjaśnieniu, że postąpił tak, aby potem nieść pomoc żonie i dzieciom, chociaż pewnie byłoby to możliwe. Uciekł, bo myślał tylko o sobie. Wprawdzie nie mam wątpliwości, jak ocenić jego postępek, to jednocześnie przyznaję, że nie wiem, jak sama zachowałabym się na jego miejscu. Chciałabym wierzyć, że nie tak egoistycznie. Ale przecież wszystko dzieje się tak szybko, w takich chwilach decyduje instynkt, nie ma mowy o działaniu racjonalnym. Ebbie instynkt każe chronić dzieci, mężczyzna myśli o sobie. Bohaterowie próbują udawać, że nic się nie stało, ale tak się nie da. Uderza, że nie potrafią o tym ze sobą rozmawiać, konfrontują się z problemem wtedy, kiedy są w towarzystwie innych. Ebba musi wyrzucić z siebie traumę. To, co się zdarzyło, zmusza również ich rozmówców do zastanowienia się nad sobą. Co to znaczy, że zależy mi na dzieciach? Czy naprawdę zależy, skoro nie ma mnie przy nich? Czy naprawdę jestem za nie odpowiedzialny? Czy też tylko udaję, a całą odpowiedzialność zrzucam na byłą żonę, kiedy sam korzystam z życia u boku dwudziestolatki, bo jestem wolny? Ale mamy też inną postawę. To spotkana w hotelu Francuzka, mężatka, matka, ale ona i jej mąż, którego z nią nie ma, dają sobie w związku duży zakres swobody. Teraz ona się bawi, on opiekuje się dziećmi. Ebba jest z jednej strony zafascynowana jej postępowaniem, z drugiej jednak zdziwiona czy nawet zszokowana. Tym boleśniej odczuwa to, co się zdarzyło, wszak postawiła na tradycyjną rodzinę, a jej wyidealizowane wyobrażenie właśnie się rozsypało. Jakby tego było mało, Tomas, który ostatecznie się rozkleił, wyznaje jej wszystkie swoje winy ze zdradą włącznie. I tu moja irytacja sięgnęła zenitu. Nie dość, że nieodpowiedzialny egoista, to jeszcze rozczula się nad sobą i ostatecznie to Ebba musi go pocieszać, chociaż sama cierpi. Chciałoby się powiedzieć, jest jak zwykle - to kobieta dźwiga wszelkie ciężary. I jeszcze jedno, na co chciałabym zwrócić uwagę. Po raz kolejny widzę, jak kino pokazuje, że ofiarami błędów dorosłych są dzieci, dzieci, które nic w takiej sytuacji zrobić nie mogą. Są od rodziców całkowicie zależne, bezradne i przestraszone, że ich bezpieczny świat runie. Pozostaje im tylko krzyk, który jest wyrazem buntu i rozpaczy. Niby z zakończenia tchnie jakiś optymizm, bo wszyscy zgodnie stawili czoła niebezpieczeństwu, ale czy rzeczywiście można mieć nadzieję, że Ebba i Tomas posklejają swoje relacje? Nie wiem.

A teraz o drugim filmie. O ile mnie "Turysta" raczej nie krzepi, o tyle "Dwa dni, jedna noc" kończy się zdecydowanie budująco. I jest to pokrzepienie najprostsze, ale i najważniejsze, bo płynie z wiary w człowieka. Wprawdzie Sandrze nie udało się przekonać większości koleżanek i kolegów, aby zagłosowali za nią, rezygnując tym samym ze swojej premii, ale jednocześnie postąpiło tak aż osiem osób. nie tylko. Ci ludzie stanęli przed nie lada dylematem. Każdy z nich bardzo potrzebował tych pieniędzy. Każdy ledwie wiąże koniec z końcem i tylko premia daje finansowy oddech. Czasem jest to w ogóle kwestia przeżycia. Sandra prosi, bo dla niej praca jest ważna podwójnie, finansowo (kredyt za dom) i jako terapia (przeszła psychiczne załamanie),  ale w obliczu ich argumentów wycofuje się. Bo cóż tu można powiedzieć? A jednak te osiem osób zdecydowało się ją wesprzeć swoim kosztem. Ale zwycięstwo odniosła też Sandra. Te dwa dni i jedna noc, chociaż tak burzliwe i tak trudne, zmieniły ją. Musiała się przełamać, znaleźć w sobie siłę, aby spotkać się z koleżankami i kolegami z pracy. Zobaczyła, że nie tylko ona ma problemy. Te osiem osób pozwoliło jej uwierzyć w ludzką życzliwość, przyjaźń, w to, że można zrezygnować ze swoich potrzeb. Na koniec to ona zachowuje się szlachetnie. Odchodzi, bo nie chce, aby pracę stracił kolega. Chociaż z formalnego punktu widzenia przecież wszystko byłoby w porządku. On ma umowę na czas nieokreślony. Ją trzeba zwolnić, jemu się umowy po prostu nie przedłuży. I chociaż odchodzi z niczym, mówi mężowi, że jest szczęśliwa i znajduje w sobie siłę, aby szukać nowej pracy. Przez cały czas Sandra ma jego wsparcie. To on ją pcha do działania, jest cierpliwy i wierzy, że sobie poradzą. Film każe się widzowi skonfrontować z pytaniami, w której ósemce by się znalazł i jak zachowałby się na miejscu Sandry. Miło teoretyzować, dopóki nie staniemy przed podobnymi dylematami. A przecież w takiej sytuacji o wiele łatwiej się znaleźć, niż w tej, w jakiej znaleźli się bohaterowie "Turysty". Lęk przed utratą pracy to jeden z lęków naszych codziennych. Czy dużo trzeba, aby to mój szef doszedł do wniosku, że zamiast siedemnastu z zadaniem poradzi sobie szesnaście osób? Co wtedy?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty