Rylski to chyba jedyny polski współczesny pisarz, którego regularnie czytałam. Właściwie nie wiem, dlaczego pozytywne recenzje jego powieści sprawiały, że po nie sięgałam. Nie czytałam Pilcha, Stasiuka, Tokarczuk i wielu innych ulubieńców polskiej krytyki. Dla Rylskiego robiłam wyjątek. A potem zawsze było tak samo: jakoś nie potrafiłam się zachwycić. Owszem, lektura była przyjemna, ale czułam, że nie rozgryzam tej prozy, że chyba coś mnie omija, coś, co widzą inni. Kiedy ukazała się ostatnia powieść pisarza, "Obok Julii" (Wielka Litera 2013), też oczywiście kupiłam, ale jakoś mi się nie spieszyło, może dlatego, że tym razem recenzje nie były najlepsze. I pewnie leżałaby sobie na półce nadal, gdyby nie dwa wywiady z Eustachym Rylskim, jakich wysłuchałam, jednego w telewizji, drugiego w radiu. Bo rozmówcą jest bardzo ciekawym. Lubię jego lekką mizantropię, odpowiada mi raczej pesymistyczne spojrzenie na świat, nutka cynizmu. A poza tym to, co mówi, jest po prostu ciekawe. Gdybym miała "Szarą lotkę", najnowszy zbiór opowiadań, który był pretekstem do tych rozmów, pewnie sięgnęłabym po niego. Ale na półce leżała przecież nieprzeczytana powieść, "Obok Julii", więc natychmiast rzuciłam się na nią, odkładając inne czytelnicze plany. I było jak zwykle. Trochę przyjemności z lektury, a potem jednak rozczarowanie. Cóż, wywiady zaostrzyły mój apetyt na spotkanie z prozą Rylskiego, a ona nie do końca spełniła pokładane w niej nadzieje.
Rylski akcję swojej powieści rozpiął pomiędzy latami pięćdziesiątymi zeszłego wieku a początkiem transformacji. Bohaterem jest Janek Ruczaj, w młodości, jak wielu innych, zafascynowany prozą Hemingway'a. Razem z kilkunastoma starszymi nieco od siebie mężczyznami tworzą nieformalny hemingwayowski klan. Nadają ton, czują się lepsi, wolno im więcej. Przyznają sobie takie prawo. Ich celem jest życie wygodne i przyjemne. Czerpać przyjemność, nie wikłać się w przyziemną codzienność, wywinąć się życiu. Tego próbują. Ruczaj tej dewizie pozostanie wierny na zawsze, za co zapłaci samotnością. Ale to nie jedyna cena za stawianie przyjemności na pierwszym miejscu. Taka postawa niesie ofiary, czasem przypadkowe, czasem nie. Janek ma świadomość zła, które po drodze wyrządził ludziom. Przyjmuje to z rezygnacją i spokojem. Tak wyszło, tak trzeba było, żeby bronić swojego prawa do przyjemności.
Ruczaj to antybohater. Wszystkie bohaterskie cnoty, odwagę, ryzyko, narażanie życia, wykorzystuje w złej sprawie. Jak mówi męskość to przyjemność. Powstania, insurekcje, narażanie życia lub odbieranie go innym, ryzyko poza granicę rozsądku to jej część. I zgodnie z taką filozofią postępuje. Z czasem przyznaje sobie prawo do wymierzania sprawiedliwości, chociaż sam ma wiele na sumieniu. Czyni się sędzią trzeciej sprawiedliwości, ani boskiej, ani ludzkiej. Jednocześnie od czasów młodości towarzyszy mu przeczucie, że rozpad i śmierć są tuż obok. Nie ma nic stałego, nikt nie wymknie się przeznaczeniu. Śmierć, która mu stale towarzyszy, to część życia, opozycja młodości, przyjemności, wzmacnia je, pozwala mocniej czuć. W swojej powieści stworzył Rylski typ cynicznego, samczego bohatera, samotnego wilka, owianego mgiełką tajemnicy, trochę tchórza, ale zdolnego do straceńczego ryzyka. Czasem coś mnie w nim pociąga, ale bardziej drażni. Właściwie nie wiem, czy to postać serio, czy kpina z samca, twardego faceta? A tytułowa Julia? To femme fatale, którą taki silny facet musiał spotkać na swojej drodze. Pojawia się w jego życiu na chwilę, aby zniknąć na zawsze. Starsza od niego o kilka lat, piękna, stanowcza i niebezpieczna nauczycielka, w czasach jego młodości komunistka, potem ... nie mogę zdradzić. Ma życiorys równie barwny i równie nieprawdopodobny jak on.
Początkowo powieść wciąga. Zanurzyłam się w atmosferze małego miasteczka gdzieś w Karkonoszach koło Jeleniej Góry. Rylski posiada łatwość snucia opowieści, odmalowywania krajobrazu, czasu, nastroju. Wszystko okrasza egzystencjalnymi refleksjami. Styl ma niebanalny, nieco pokrętny, bywa, że trzeba wrócić do jakiegoś fragmentu po raz wtóry, aby zrozumieć. Z czasem jednak historia zaczęła mnie nużyć, a egzystencjalne uwagi wydały mi się jakby na doczepkę, jakby miały być usprawiedliwieniem dla dość nieprawdopodobnej opowieści. Dużo tu rozmaitych zbiegów okoliczności, zagadek, tajemnic, intryg. Powstała powieść na poły realistyczna, na poły w konwencji przygodowej, a jednocześnie niosąca niewesoły egzystencjalny przekaz. Może jest za bardzo rozbuchana? Poprzednie książki Rylskiego były znacznie krótsze, bardziej zwarte. I chyba wychodziło im to na dobre.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz