"Boyhood"

Premierami jesień się zaczyna. Tą parafrazą frazy z piosenki Czesława Niemena inauguruję powakacyjny sezon filmowy. Zapowiada się ciekawie, a co z oczekiwań wyjdzie, okaże się w kinie. Na początek zobaczyłam "Boyhood" Linklatera, autora mojej ulubionej trylogii ("Przed wschodem słońca", "Przed zachodem słońca" i "Przed północą"). O filmie mówiło się bardzo dobrze przy okazji Berlinale, gdzie dostał Srebrnego Niedźwiedzia. Przyznam, że nie czekałam na polską premierę z wypiekami na twarzy. Jakoś niezbyt interesował mnie temat ani eksperyment Linklatera, który przez dwanaście lat kręcił swój film z tymi samymi aktorami, pokazując zmiany zachodzące w bohaterach, podglądając upływający czas. Teraz jednak postanowiłam wybrać się do kina wygłodniała ciekawych nowości. No i chciałam się przekonać, o co tyle hałasu (tym razem cytat). Obejrzałam i mogę zapewnić, że rzeczywiście najnowszy film Linklatera jest wart wyprawy do kina. Mimo że bardzo długi, prawie trzy godziny, świetnie się go ogląda. Znakomite aktorstwo, szczególnie role dziecięce, zaduma, refleksja,, odrobina uśmiechu, odwieczne pytania, na które nie ma odpowiedzi, mierzenie się z losem. "Boyhood" ma wiele wspólnego ze wspomnianą przeze mnie trylogią. To też film gadany, bardzo prosty. Towarzyszenie codzienności. Ale tym razem w centrum uwagi jest rodzina, a przede wszystkim dzieci, ich relacje z rodzicami i rówieśnikami, ich dorastanie, dojrzewanie. Linklater ma dar wyławiania ze zwyczajnych sytuacji tego, co najważniejsze. Potrafi dotrzeć do sedna, do istoty rzeczy, pokazać banalną-niebanalną prawdę o życiu. Jeśli ktoś nie lubi jego poprzednich filmów, być może i ten go znudzi. Kto jednak jest ich fanem, jak ja, ten koniecznie powinien "Boyhood" zobaczyć. A kto już widział, niech przeczyta ciąg dalszy, gdzie kilka konkretów. Zapraszam.

Niby nic wielkiego. Ot, przyglądanie się życiu współczesnej, zwyczajnej rodziny, patchworkowej. Matka samotnie wychowująca dwójkę dzieci, starszą Samanthę i młodszego Masona. Weekendowy tatuś nadrabiający zaległości w kontaktach z córką i synem. Próby ułożenia sobie życia na nowo. A jednak z ekranu bije prawda. Dzięki przyjętej metodzie film ma walor dokumentu. Pewnie dlatego odnosimy wrażenie, że oglądamy coś ważnego. Przeglądamy się w tym, co na ekranie. I my też pewnie moglibyśmy stać się bohaterami filmu. Po raz kolejny mam ochotę sparafrazować znany cytat. Tym razem słowa Stendhala. Ten film jest jak zwierciadło przechadzające się po gościńcu. To odbija lazur nieba, to błoto przydrożnej kałuży. Co zobaczymy w zwierciadle podstawionym przez Linklatera? Najpierw kobietę i mężczyznę, matkę i ojca, którzy muszą stawić czoła konsekwencjom błędów młodości. Pewnie się kochali, a może pomylili pożądanie z miłością, zapomnieli się zabezpieczyć, co w chwili szczerości wyznaje ojciec (kapitalna scena uświadamiania Samanthy) i katastrofa gotowa: zbyt wczesne rodzicielstwo. Nie sprostali i to ona przede wszystkim zmaga się z konsekwencjami. Z trudem wychowania, z całym tym codziennym kołowrotem. Widzimy ją, zwyczajną kobietę, matkę. W rozciągniętym dresie, z lekką nadwagą, zdenerwowaną, kiedy traci cierpliwość do dzieci, kiedy kłóci się z przyjacielem i z ojcem Masona i Samanthy. Oboje rodzice próbują jakoś ułożyć sobie życie, a mimowolnymi ofiarami padają dzieci. Chcą czy nie chcą, muszą, bo nie mają wyboru, podporządkować się ich decyzjom. Zmienić miasto, szkołę i zostawić przyjaciół. Pogodzić się z uczuciowymi wyborami matki. Zaakceptować jej kolejnych nieudanych mężów. Być świadkiem jej upokorzenia, w milczeniu, kuląc się ze strachu, znosić wrzaski tyrana i alkoholika. A kiedy zaprzyjaźnią się z jego dziećmi, muszą się z nimi rozstać. Mason i Samantha, chociaż  dla rodziców bardzo ważni, są jak bagaż, który można przestawiać  z kąta w kąt, z mieszkania do mieszkania, z rodziny do rodziny. (Tu przypomina się "Przeszłość" Farhadiego.) A przecież dorośli nie robią tego specjalnie, chcą tylko ułożyć sobie życie i mają do tego prawo. Oni też padają ofiarami swoich nieudanych wyborów. Paradoksalnie to ojciec, ten mniej odpowiedzialny, w końcu szczęśliwie dobije do portu. Matka, chociaż spełniona zawodowo, ma poczucie przegranej. Kiedy Mason wyprowadza się z domu, zostaje sama. Znowu musi szukać, próbować, starać się wypełnić pustkę.

Ale "Boyhood" to przede wszystkim film o dzieciach, o dojrzewaniu. Masona i Samanthę obserwujemy przez dwanaście lat, od dzieciństwa do momentu, kiedy żegnają się z domem i wyjeżdżają na studia. Ona bardziej wygadana, wyszczekana i żywiołowa, on spokojny, nieco wycofany, przygląda się wszystkiemu z boku, ale widać, że jest refleksyjny i zastanawia się nad tym, co go spotyka. Tak będzie do końca. Oboje muszą sprostać nowym wyzwaniom, jakie funduje im matka szukająca swojego miejsca w życiu. Próbują protestować, wyrażać swoje niezadowolenie, rozczarowanie, ale co więcej mogą? Poznają, co to strach, ból, przemoc, tęsknota, bezradność, zawiedzione uczucia, rozczarowanie, rozstanie z przyjaciółmi. Kiedy będą starsi, zrozumieją, że nie da się w życiu uniknąć błędów. Tym razem będą je popełniać na własny rachunek. Alkohol, papierosy, trawka, drobne kłamstwa, pierwsze miłości, cierpienie rozstania i dociekanie, kto zawinił, jaki błąd popełniłem. To Mason zadaje w tym filmie najprostsze, ale najważniejsze pytania. Jaki jest sens tego wszystkiego, pyta naiwnie ojca. Ale ojciec nie zna odpowiedzi. Kto ją zna? Może rzeczywiście ważne jest to, co teraz? Ta chwila, którą właśnie przeżywamy?

Rozstajemy się z Masonem w momencie, kiedy dostaje się do collegu. Jeszcze kilka lat i osiągnie wiek, w jakim byli jego rodzice, kiedy ich poznaliśmy. Jest u progu dorosłości. Szuka drogi, szczęścia i sensu. Jak matka i ojciec przed laty, jak wielu przed nim i po nim. Każdy robi to po swojemu, każdy chce jak najlepiej, nie zawsze się udaje. Czy jemu się uda?

A w tle dyskretnie pokazana historia Ameryki znaczy upływ czasu. Inwazja na Irak, wybory prezydenckie i sprawy drobniejsze, ale też ważne na przykład Facebook. No i świetne aktorstwo, szczególnie rewelacyjne dzieci. Od Ellara Coltrane, który gra głównego bohatera, trudno oderwać wzrok. Jest w nim coś magnetycznego.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty