Muszę przyznać ze wstydem, że dotąd jakoś nie miałam ochoty na prozę Myśliwskiego.
Mimo licznych nagród, mimo że przez niektórych uważany jest za najwybitniejszego współczesnego polskiego prozaika. Dlaczego? Przyczyna mego czytelniczego zaniechania jest chyba jeszcze bardziej wstydliwa. Cóż, jakoś odstręczała mnie przyczepiona pisarzowi łatka specjalisty od tematów wiejskich. Dopiero jesienią, kiedy o Myśliwskim znowu zrobiło się głośno przy okazji wydania jego najnowszej powieści "Ostatnie rozdanie", nabrałam wielkiej ochoty, aby sięgnąć po jego prozę. Poszperałam trochę i postanowiłam zacząć od "Widnokręgu" lub "Traktatu o łuskaniu fasoli". Minęło kilka miesięcy, gdy nagle, nieco przez przypadek, wpadła mi w ręce ta ostatnia powieść, a więc nie zwlekając, to od niej rozpoczęłam swą czytelniczą przygodę z Myśliwskim. Teraz spróbuję przekonać ciebie, czytelniku tej notki, abyś i ty po nią sięgnął. Jest jednak przecież wielce prawdopodobne, że uczyniłeś to już wcześniej.
"Traktat o łuskaniu fasoli" (Znak 2010) to powieść, która zadowoli każdego miłośnika literatury. Ten mniej wymagający znajdzie tu po prostu barwną, realistyczną opowieść. Monolog starszego mężczyzny snuty przy tytułowym łuskaniu fasoli. Czytelnik szukający czegoś więcej bez trudu odkryje warstwę drugą. Odwieczne pytanie o to, co rządzi życiem: przeznaczenie czy przypadek? Rozważania o wojnie, śmierci, pamięci, życiu, losie. Jest wreszcie warstwa trzecia, historyczna. Narrator, urodzony przed wojną, opowiadając rozmaite zdarzenia ze swojego życia, siłą rzeczy sięga do dzieciństwa i, szczególnie, wczesnej młodości, która przypadła na lata tuż powojenne. Wiele miejsca zajmują opowieści o szkole, w której uczył się na elektryka, o pracy przy elektryfikacji wsi, a wreszcie, to później, o pracy na wielkich budowach.
Narrator opowiada historię swojego życia chaotycznie, nie trzymając się chronologii. Ot tak po prostu, mówi o tym, co mu się przypomni. Jest to raczej ciąg przypadkowych skojarzeń niż zaplanowana metodycznie opowieść. To oczywiście zabieg celowy podporządkowany jednej z ważniejszych refleksji tej powieści. Życie nie stanowi jakiejś całości, wytyczonej jasno drogi, jest poszarpane, rozrzucone, od przypadku do przypadku. Nabieramy takiego przekonania, szczególnie jeśli patrzymy w przeszłość z dystansu minionych lat. Na to nakłada się jeszcze pamięć, która stwarza człowieka, jego świat. Jesteśmy tylko tym, co pamiętamy. Tak jawi się życie narratora, kiedy spogląda na nie wstecz, zwierzając się tajemniczemu przybyszowi. Ta postać, której czytelnik nie słyszy, stanowi pewną zagadkę. Można ją oczywiście odbierać w porządku realistycznym. Ot, zabłąkany mężczyzna, który odwiedza narratora w jego samotni pewnego jesiennego dnia. Może rzeczywiście przyszedł po fasolę? Ale jest jednocześnie w powieści wiele tropów, które nie pozwalają traktować go tylko jak człowieka z krwi i kości. Kim wobec tego jest ów tajemniczy gość? Jednoznacznej odpowiedzi oczywiście nie ma. Nie zamierzam dzielić się moimi przemyśleniami, aby nie zdradzać za wiele potencjalnemu czytelnikowi. Dodam jeszcze, że to nie jedyna taka postać w tej powieści.
Czas wreszcie wspomnieć o głównym bohaterze "Traktatu o łuskaniu fasoli". Kim jest? Mężczyzną u kresu życia wyrwanym przez wojnę ze swojego środowiska, rodziny, miejsca. Odtąd przez długie lata pozostaje człowiekiem bez tożsamości, nieukształtowanym, bez swojego miejsca na ziemi, targanym przez rozliczne przypadki, niesionym przez życie niczym patyk przez nurt rzeki, raz bystrej, to znowu leniwej. Długo nie stawia sobie żadnego celu, pozwala się unosić prądowi życia. Nie ma w tym żadnej refleksji, żadnego planu, tylko trwanie. Przypadki, o jakich wspomniałam, to spotkania z ludźmi, którzy spełnili w jego życiu rolę milowych kamieni. Kim byłby, gdyby nie spotkał na swojej drodze naznaczonego tragicznym losem nauczyciela muzyki, magazyniera na budowie, eks księdza, tajemniczego pana Roberta, nieznajomego z kawiarni? Czy do końca życia byłby już tylko elektrykiem na budowach? A może jego los potoczyłby się jeszcze inaczej? Co zawdzięcza spotkanym ludziom? Nauczycielowi muzyki i magazynierowi miłość do saksofonu, pasję, która później stała się zawodem. Panu Robertowi powrót do miejsca urodzenia. Innym skłonność do metafizycznego namysłu nad światem, zrozumienie, że na to, co człowieka spotyka, można patrzeć z różnej perspektywy, że wszystko ma drugą stronę medalu, że nasz los zahacza o los innego człowieka. Jest więc narrator mężczyzną zwyczajnym-niezwyczajnym. Nie skończył uniwersytetów, nie zdobył muzycznego wykształcenia, ale zyskał pasję i bogactwo doświadczenia. U kresu swoich dni posiadł ową życiową mądrość, której często zazdrościmy wybrańcom. Jest spokojny, pogodzony z losem, swoje przeżył i swoje wie. Przyjmuje z pokorą to, co życie mu przynosi. Mimo że tęskni za muzyką, potrafi ze stoickim spokojem przyjąć wyrok losu.
A oprócz tego, jak wspominałam, jest tu szereg barwnych lub smutnych historii, galeria postaci często sponiewieranych i doświadczonych przez los, naszkicowanych delikatną kreską, a przecież pełnokrwistych. Wszyscy ci prości, mądrzy albo dziwni ludzie przewinęli się przez życie narratora. Zagościli w nim na chwilę, czasem na dłużej. Dlatego wiemy o nich tylko coś, nigdy wszystko. Jak w życiu.
"Traktat o łuskaniu fasoli" to powieść łącząca w sobie czytelniczą atrakcyjność z mądrością refleksji o człowieku i świecie. Warta nagród, którymi została obsypana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz