W czasie którejś z moich wakacyjnych podróży odkryłam prostą prawdę: w drogę najlepiej zabrać ze sobą do czytania formy krótkie, czyli opowiadania albo zbiory reportaży czy wywiadów, z których każdy stanowi zamkniętą całość. Opasłe powieści świetnie sprawdzają się w czasie wakacyjnego lenistwa na plaży czy w innych okolicznościach przyrody, ale na pewno nie wtedy, kiedy każdy dzień wypełniony jest włóczęgą i intensywnymi wrażeniami. Wówczas najlepiej sięgnąć po coś krótkiego, idealnie jeśli wystarczy na jeden wieczór. Tej zasadzie pozostaję wierna od kilku lat. W tym roku wzięłam ze sobą zbiór opowiadań Oty Pavla "Śmierć pięknych saren" (Biblioteka Gazety Wyborczej 2011; przełożyli Andrzej Czcibor-Piotrowski i Józef Waczków). Być może usłyszałam o niej po raz pierwszy właśnie w roku 2011, kiedy to Wyborcza wydawała serię Literatura czeska, w której "Śmierć pięknych saren" się ukazała.. Pamiętam, że każdą z jej pozycji polecał w gazecie Mariusz Szczygieł, znany reporter i czechofil. Jest bardzo prawdopodobne, że napisał wtedy słowa, które znajdują się na okładce:
"To książka, którą od lat kupuję w ilościach hurtowych i rozdaję znajomym. Bo to najbardziej antydepresyjna książka świata."
Potem jeszcze kilkakrotnie słyszałam albo czytałam, jak zachwalał opowiadania Oty Pavla (ostatni raz całkiem niedawno). Okazuje się, że słuchałam go (albo czytałam) niezbyt uważnie, skoro wbiłam sobie do głowy, że to opowiadania o sporcie, a szczególnie o narciarstwie. Dlatego nigdy nie próbowałam po nie sięgnąć. Aż tu nieoczekiwanie przed moim wyjazdem wpadły mi w ręce. Spojrzałam do spisu treści i ze zdumieniem stwierdziłam, że żaden z tytułów nawet nie ociera się o sport. Zagadka wyjaśniła się po moim powrocie, kiedy to znalazłam informację o autorze. (Może trudno w to uwierzyć, ale w wydaniu Biblioteki Gazety Wyborczej notki o autorze brak!) Otóż Ota Pavel był dziennikarzem i komentatorem sportowym i w czasie zimowej olimpiady w Insbrucku nagle zapadł na chorobę psychiczną. Spędził wiele lat w szpitalu psychiatrycznym, a pisanie stało się dla niego terapią i pozwoliło wrócić do życia. Z chorobą zmagał się jednak z przerwami do końca (zmarł w 1973 roku). Zostawił po sobie wiele zbiorów opowiadań, niestety w Polsce ukazał się oprócz tego, o którym dziś piszę, jeszcze tylko jeden ("Jak tata przemierzał Afrykę").
Być może, czytelniku tej notki, domyślasz się już, że skoro użyłam przed chwilą słowa niestety, podzielam entuzjazm Mariusza Szczygła dla opowiadań Oty Pavla. Tak, nie mylisz się. To książka ze wszech miar godna polecenia. Mam jednak kłopot z nazwaniem jej najbardziej antydepresyjną książką świata. Otóż jeżeli ktoś sięgnie po opowiadania czeskiego pisarza wiedziony nadzieją, że wprawią go one w doskonały nastrój i będą lekiem na melancholię, smutek, chandrę czy inne marne stany duchowe, może się poczuć wystrychnięty na dudka. Z jednej strony znajdziemy tam to, z czym często kojarzy się nam czeska literatura, a już szczególnie czeskie filmy. Rzeczywiście są te autobiograficzne historie bardzo często niezwykle śmieszne (bywało, że śmiałam się w głos). Ota Pavel sięga do swego dzieciństwa, młodości i dorosłości i garściami czerpie z nich zabawne opowieści o swoim ojcu, o sobie, o braciach czy znajomych i przyjaciołach rodziny. Przepyszne są opowiadania o tym, jak tatuś kupił staw z karpiami, jak sprzedawał najlepsze w Europie lepy na muchy, jak brat narratora złowił ogromnego karpia i zapragnął dowieźć go żywego do Pragi, aby pochwalić się przed wszystkimi przyjaciółmi, a szczególnie przed nieprzyjaciółmi, swoją zdobyczą, jak narrator wraz z niejakim Długim Honzą spływali Lużnicą i Wełtawą do Pragi, niewielkie mając pojęcie o tym, na co się porywają. Mogłabym tak wymieniać jeszcze przez chwilę. Ale to nie cała prawda o opowiadaniach ze zbioru "Śmierć pięknych saren". Jest i druga strona medalu. Autor nie ucieka od zdarzeń smutnych czy wręcz tragicznych. Wspomina nie tylko o chorobie, która go dotknęła, ale przede wszystkim o okrutnych wojennych losach swojej rodziny. Ota Pavel naprawdę nazywał się Otto Popper. Jego ojciec, Leon, był czeskim Żydem. To, że matka, Herminia, Żydówką nie była, nie uchroniło starszych braci autora przed trafieniem do obozu koncentracyjnego. Potem znalazł się tam też ich ojciec. Oni ocaleli, ale wielu członków jego rodziny skończyło w piecach Auschwitz. Pavel i o tym wspomina. Opowiada też o biedzie, niedostatku i strachu, jakie cierpiał, kiedy został tylko z matką. Pewnie, że nie znajdziemy w tych opowiadaniach żadnych makabrycznych scen, opisów tortur, prześladowań czy śmierci. Autor łagodzi wojenną tragedię, także swoją chorobę, chociaż w mniejszym stopniu, dzięki przyjętej konwencji. Po prostu często snuje swoje opowieści tak, jakby opowiadało je dziecko. Patrzy na świat dziecięcymi oczyma. A przecież dziecko nie wszystko rozumie, a przede wszystkim nie wszystko pamięta. Pojmuje rzeczywistość w sposób prosty i naiwny. Stąd takie proste, naiwne stwierdzenia:
"A kiedy przyszedł Adolf Hitler, pan Kowarzyk zabębnił i ogłosił (...)", " ... i gdyby nie mamusia, której bał się tylko odrobinę mniej niż Adolfa Hitlera (...)", "Chłopcy napychali się na przyszłe lata, aby przeżyć Teresin, Auschwitz, Mauthausen (...) i wszystkie te wspaniałe rzeczy, jakie im Niemcy zgotowali (...) ".
Ja jednak nic nie poradzę na to, że natychmiast te naiwne zdania wypełniają mi się konkretami, tymi wspaniałymi rzeczami, jakie im Niemcy zgotowali. Z jednej strony spojrzenie na świat oczyma dziecka osłabia tragizm wojennego czasu, z drugiej powoduje wzruszenie. Łzy się do oczu cisną, kiedy czytamy o tym, jak kilkunastoletni chłopiec próbuje zdobyć jedzenie dla siebie i matki, jak marznie w nieogrzewanym mieszkaniu, jak na kolację czeka na niego tylko kromka chleba i szklanka herbaty. Smutek i melancholia mieszają się z radością i śmiechem, wielkie z małym, patetyczne ze zwyczajnym. Te ostatnie stwierdzenia zapisałam kursywą, bo są niemal wiernym cytatem też z Mariusza Szczygła. Nie dotyczą bezpośrednio opowiadań Oty Pavla, ale to, według niego, cechy dobrego utworu literackiego. Idealnie pasują do prozy czeskiego pisarza.
Rozpisałam się, a myślałam, że napiszę notkę z tych mniej obszernych, jakie mi się czasem zdarzają, ale koniecznie muszę, choćby krótko, zasygnalizować, na czym jeszcze polega urok i wielkość opowiadań Oty Pavla. Po pierwsze na niczym nieskrępowanej dziecięco-naiwnej wyobraźni, która od czasu do czasu dochodzi do głosu w opowieściach nie tylko tych z czasów wojny. Ot choćby kilka zdań o ubzdryngolonym karpiu, który wypuszczony do rzeki wesoło sobie podśpiewuje, a potem opowiada innym karpiom, że był w prima sort gospodzie na kółkach, gdzie dawano za darmo śliwowicę, a także rum. Po drugie na pięknym języku, który w jakiejś mierze jest pewnie zasługą tłumaczy. Po trzecie wielka jest miłość autora do przyrody, zwierząt, wody, do krajobrazów południowych Czech i niezwykle pięknie przelewa ją autor na karty swojej książki. Dawno nie czytałam takich uczuciem przepojonych opisów, a przy tym nie są one ani sentymentalne, ani kiczowate. Po czwarte wreszcie, w co aż trudno uwierzyć, niezwykłe są opowieści wędkarskie. W życiu ryb nie łowiłam i zajęcie to wydaje mi się niezwykle nudne, a w opowiadaniach Oty Pavla znajdziemy całe strony o zmaganiach z rybami (celowo użyłam słowa zmagania). Ale jak to jest napisane! Narrator ryby kocha, zachwyca się ich wyglądem, czci je, wielbi i szanuje. Łowienie ryb to walka między człowiekiem a zwierzęciem, raz górą jest człowiek, innym razem ryba. Ale nawet pokonanej należy się podziw, miłość i szacunek. Trzeba przeczytać, aby zachwycić się pięknem opowieści Oty Pavla. Przecież nie mogę bez końca cytować, chociaż miałabym na to wielką ochotę.
"Śmierć pięknych saren" to nieoczekiwane i cenne odkrycie. Sięgnijcie po te najczęściej zabawne, czasem jednak smutne, mądre, skrzące się wyobraźnią i pięknymi frazami niezwykłe opowiadania. Niekoniecznie w czasie wakacji. One są dobre na każdą pogodę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz