Toni Morrison "Dom"

To moje pierwsze spotkanie z prozą Toni Morrison, afroamerykańską pisarką, laureatką Nagrody Nobla (1993). Pewnie bym po nią nie sięgnęła, jakoś nam było dotąd nie po drodze (tłumaczenie, że nie sposób czytać wszystkiego, tyle razy w moich notkach przywoływane, robi się nudne, chociaż jest prawdziwe), gdyby nie zgodny pochwalny głos trojga recenzentów w Sztuce czytania (TVP KULTURA). Może nawet nie o tę zgodność szło, ile o temat? Po prostu ich rozmowa sprawiła, że zainteresowałam się "Domem" Toni Morrison (Świat Książki 2013; przełożyła Jolanta Kozak), a że powieść krótka, taka na jeden wolny dzień, szybko ją pochłonęłam. Jednym tchem, można powiedzieć. Bo "Dom" czyta się rzeczywiście bardzo dobrze, z dużym zainteresowaniem, chociaż temat do lekkich nie należy. Jak się domyślam, Toni Morrison porusza w swojej twórczości problemy społeczności afroamerykańskiej. Tak jest przynajmniej w tej powieści.

Lata pięćdziesiąte ubiegłego wieku po wojnie koreańskiej. Frank Money, weteran wspomnianej wojny, przemierza Stany z północy na południe. Wezwany dość enigmatycznym listem jedzie do swojej ukochanej, młodszej siostry Cee, której nie widział od lat. Kiedyś była dla niego najważniejsza. Jedyny jasny punkt w przeszłości. To on był dla niej matką i ojcem. To on się nią opiekował i bronił jej. Historia Franka jest czytelnikowi przedstawiana na dwa sposoby. W krótkich rozdzialikach pisanych kursywą, w których on sam opowiada o sobie, zwracając się bezpośrednio do jakiejś kobiety. To wspomnienia. Poznajemy jego życie od najwcześniejszego dzieciństwa. Życie niełatwe, pełne upokorzenia, nędzy, strachu, bólu. Powracają prześladujące go koszmary okresu spędzonego w Lotus, niewielkiej mieścinie, gdzie osiedli jego rodzice po wygnaniu z Teksasu, i koszmary wojenne. Z dzieciństwa jego pamięć przechowała ucieczkę, okropną żonę dziadka, która nie miała najmniejszej ochoty opiekować się nim i Cee, no i Lotus wspominane przez Franka jak najgorzej. Nuda i żadnych perspektyw poza niewolniczą pracą na polach bawełny. To dlatego on i jego dwaj kumple uciekli stamtąd. Wojsko i wojna wydawały się lepszą alternatywą. Oczywiście nie były. Wojna to kolejny koszmar. Zimno, nuda oczekiwania, walka, śmierć, zabijanie. Frank wrócił z Korei psychicznie okaleczony. Trudno mu się odnaleźć w życiu. Dziś nazwalibyśmy ten stan traumą, z której amerykańscy żołnierze, niezależnie od koloru skóry, mogą się leczyć w specjalnych klinikach. Ale nie wtedy, a przynajmniej nie czarni żołnierze. Wojenna trauma to jeden z tematów tej powieści. Chociaż to, co gryzie go najbardziej, mogło zdarzyć się wszędzie, ale zdarzyło się właśnie w Korei, potęgując koszmary. Jednak zasadniczą część książki stanowią dłuższe rozdziały, w których narracja jest prowadzona w trzeciej osobie. Ich głównym bohaterem, ale nie jedynym, jest oczywiście Frank, który jedzie do siostry. Niełatwa to podróż. Pełna nieoczekiwanych zdarzeń, spotkań, upokorzeń, ale i życzliwości. Bez pomocy spotkanych po drodze ludzi pewnie nie dotarłby do celu. Zostawiam już jednak Franka i jego traumy, bo nie tylko o nim jest powieść Toni Morrison.

Jej bohaterkami są także kobiety: Cee, Lenore, wspomniana już druga żona dziadka, Lily, dziewczyna Franka, i kobiety z Lotus. Każda z nich jest inna, ale jedno je łączy: siła i konsekwentne dążenie do celu. Marzą o lepszym życiu i próbują to realizować, chociaż nie zawsze jest łatwo. Padają ofiarą rasistowskiej Ameryki, ale i swoi potrafią je skrzywdzić. Twarda, bezwzględna, sprytna Lenore myśli tylko o pieniądzach i wygodzie. Jeśli coś nie idzie po jej myśli, zachowuje się jak rozkapryszone dziecko, krzywdząc innych. Uporządkowana Lily marzy o własnym domu. Musi jednak przełknąć upokorzenie: dom, który sobie upatrzyła, nie jest dla ludzi o jej kolorze skóry. Wreszcie Cee. Stworzona na ofiarę. Wykorzystywana i krzywdzona. Nawet jednak ona znajdzie w końcu w sobie dość siły, aby dźwignąć nie tylko siebie. Tu łyżka dziegciu. Ten fragment książki brzmi dla mnie jak tani psychologiczny poradnik. "Mam prawo się smucić, jak chcę. Nie musisz zawsze chronić mnie przed smutkiem. Nie chcę go unikać." "Od samego chcenia nic się nie zrobi, ani od pretensji - ale od myślenia, kto wie." Takich złotych myśli Cee jest w tej partii "Domu" cała garść.

Kolejny temat powieści to konfrontacja z przeszłością i pamięć. Od czego uciekamy? Od miejsca czy od ludzi? Czy możliwy jest powrót? Gdzie jest ten tytułowy dom? Co nim jest? Czy to dom-więzienie, dom-z którego chce się uciec czy dom-schronienie? Odpowiedzieć na te pytania nie mogę, bo zdradziłabym zbyt wiele.

I na koniec jeszcze jedna uwaga. Moja lektura książki Toni Morrison okazała się zupełnie inna niż lektura trojga recenzentów Sztuki czytania. Dla nich to przede wszystkim powieść o wykluczeniu, o rasistowskiej Ameryce lat pięćdziesiątych. Oczywiście to wszystko tu jest, chociaż bardzo delikatnie podane. Obawiam się, iż niejeden czytelnik nie odczyta właściwie tej warstwy, może po prostu poczuć się zagubiony wśród niedomówień. Dla mnie jest to przede wszystkim powieść o słabym mężczyźnie i silnych kobietach.

"Dom" przeczytałam z dużym zainteresowaniem, jednak nie nazwałabym tego zachwytem. Dlatego aż tak bardzo nie spieszy mi się do kolejnych książek Toni Morrison, chociaż na pewno kiedyś (kiedy?) po kolejną z nich sięgnę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty