"Dotyk grzechu"

To na pewno nie jest film na święta. Dawno nie widziałam w kinie obrazu tak bardzo przygnębiającego jak "Dotyk grzechu" utytułowanego chińskiego reżysera Jia Zhang-ke. Dla kronikarskiego porządku dodam, że film dostał w Cannes nagrodę za najlepszy scenariusz. Jak czytam w opisie dystrybutora, reżysera zainspirowały autentyczne, tragiczne historie bardzo w Chinach dyskutowane. Mimo że "Dotyk grzechu" jest ponury i brutalny, widzowie, dla których kino to coś więcej niż tylko rozrywka, nie powinni go pominąć, bo to film bardzo dobry i niezwykle ciekawy. Ja traktuję go także jako uzupełnienie moich ostatnich lektur o Chinach, szczególnie reporterskiej książki Petera Hesslera "Przez drogi i bezdroża. Podróż po nowych Chinach", o której jakiś czas temu pisałam. Bo film jest namalowanym czarnymi barwami portretem współczesnych, nowych Chin. Tytułowy grzech, zło ma tu różne oblicza i różne źródła. Na ekranie oglądamy cztery historie, ich bohaterowie właściwie się nie spotkają. Co je łączy? Właśnie ów tytułowy grzech. Każdy z bohaterów albo jest sprawcą zła, albo jego ofiarą, czasem jedno i drugie. Dużo w tym filmie krwi i przemocy, ale reżyser nie epatuje nimi dla efektu. Z ponurymi historiami współgra obraz. Miasteczka i miasta są szare i przygnębiająco brzydkie. Wszystko jest zimne i bezosobowe. W takim otoczeniu człowiek to tylko anonimowy pyłek. Trudno o bliższe więzi. Samotność to kolejny temat filmu. Ale poza tą ponurą wizją świata można odnaleźć sporo obyczajowych obserwacji, które są po prostu bardzo ciekawe. Tyle we wstępie. Więcej nie chcę zdradzać, dlatego do przeczytania drugiej części zapraszam tych, którzy "Dotyk grzechu" już widzieli.

Gdzie tkwi źródło zła, tytułowego grzechu? W ludziach czy w świecie, w którym żyją? Nowe Chiny. Korupcja, fabryki, w których pracownik jest tylko trybikiem wykonującym stale te same czynności, jakieś podejrzane miejsca, ni to hotele, ni to sauny, ni to domy publiczne, potworne przybytki rozkoszy. Miejsca, w których człowiek jest nikim. Wykorzystuje się go i poniża, a on musi być w zamian uprzejmy i miły. Kłaniać się grzecznie w pas, uśmiechać, nie komentować, brać wszystko za dobrą monetę, spełniać zachcianki klientów, którzy są przecież drogimi gośćmi. Wszędzie bohaterów otaczają inni ludzie, ale to niczego nie zmienia. Są sami, samotni. Symbolem samotności w tłumie może być na przykład przerażający obraz hoteli robotniczych. Rząd identycznych balkonów, na których suszy się pranie. W środku identyczne pokoiki, w których stłoczono piętrowe łóżka. Mieszkańcy tych hoteli prawie się o siebie obijają, ale mimo to są samotni. W świecie oglądanym na ekranie nie ma  autentycznych, bliskich relacji. Życzliwość, uprzejmość, serdeczność są udawane i wymuszone. Pracownicy jadą na lotnisko witać właściciela kopalni skuszeni workiem mąki, który otrzymają w zamian. Obsługa hoteli czy domów publicznych jest miła dla gości również z obowiązku. Za zawodową uprzejmość i takiż uśmiech dostaje się przecież pensję. Rozmowy między ludźmi ograniczają się tylko do zdawkowych komunikatów. Próba nawiązania bliższych więzi skazana jest na porażkę. Taki los spotka bohaterów ostatniej opowieści, chłopaka i dziewczynę pracujących w ekskluzywnym domu publicznym. Kiedy ona powie mu, że ma dziecko, które musi utrzymywać, on wyjedzie. Nie będzie happy endu. To nie słodka bajka, to życie. Podobnie jest z parą kochanków z przedostatniej noweli. Przeraża chłód panujący w rodzinie (druga opowieść). Dziecko jest szturchane i szarpane. Nawet święto na cześć babci ma w sobie coś z teatru, opery albo akademii ku czci. Samotny w swoim dążeniu do wyświetlenia prawdy i ukarania winnych korupcji jest bohater pierwszej opowieści. Ale nie tylko relacje międzyludzkie są w nowych Chinach przygnębiające. Przygnębiające jest też otoczenie, w którym żyją. Brzydkie, szare, betonowe miasta zasnute dymem i mgłą. Fabryki i kominy, hałdy, przemysłowy krajobraz, wielkie bloki i wieżowce wyrastające nagle nie wiadomo skąd, odhumanizowane, zatłoczone dworce kolejowe, szerokie ulice, na których pieszy jest jak intruz, puste, nocne zaułki, ponure mieszkania, ciasne pokoiki, długie, też puste korytarze. Może nie należy się dziwić, że w takim świecie w ludziach rodzi się zło?

Każdy grzech jest inny. Bohater pierwszej noweli morduje, bo czuje się bezsilny i bezradny. Kiedy w zderzeniu ze sprytnie zaprogramowaną biurokracją przegrywa, postanawia wykrzyczeć prawdę. Poniżony, skatowany staje się obiektem żartów, a nie zrozumienia i współczucia. Może to przelało czarę goryczy, więc postanawia na własną rękę wymierzyć sprawiedliwość. Niczym mściciel kroczy przez miasto ze strzelbą i morduje. Ofiarami są nie tylko ci, którzy zasłużyli, skorumpowany burmistrz, nieuczciwy właściciel kopalni, chłop katujący konia, ale i przypadkowi ludzie. Najbardziej bezwzględny jest bohater drugiej opowieści. On zabija dla zysku. Swoje ofiary wybiera starannie. To ludzie bogaci. Działa przemyślnie, szybko, sprawnie, ma kamienną twarz. Nawet jeśli nie chce być trybikiem w maszynie, to nie usprawiedliwia zbrodni i sięgania po cudzą własność. Nie wiemy, co robił wcześniej. Film zaczyna się od sceny, kiedy ktoś żąda od niego pieniędzy. Dlaczego? Jest komuś winien? Wplątał się w nieczyste interesy? Swoich prześladowców zabije z zimną krwią. Nie daruje nikomu. Jeszcze inaczej ma się rzecz z bohaterką trzeciej noweli. Romansuje z żonatym mężczyzną, ale ma już dość ukrywania się i kręcenia. Nie wyjedzie z nim. Napadnięta przez zbirów nasłanych przez żonę swego kochanka, poniżona przez traktujących ją jak prostytutkę gości hotelu, w którym pracuje (właściwie to nie typowy hotel, ale nocna sauna; kto zna Chiny, być może wie, co to za przybytek), zabija. Za zbrodnią stoi splot nieszczęśliwych okoliczności. To zabójstwo, inaczej niż w przypadku bohaterów poprzednich nowel, nie pociągnie za sobą następnych. Przeciwnie, dziewczyna przyzna się do winy gotowa ponieść karę. To jedna z nielicznych jasnych scen w tym filmie. I ostatnia nowela. Tu zło ma jeszcze inne oblicze. To bezduszne miejsca pracy. Fabryka, gdzie konsekwencjami wypadku w sposób przemyślny obarcza się pracownika. Ekskluzywny dom publiczny dla bogatych gości, którzy traktują pracujące tam młode dziewczyny jak zabawki. Te fragmenty filmu są wyjątkowo dojmujące. Jest coś obleśnego i bardzo przykrego w scenach, w których dziewczyny w wojskowych strojach prężą się przed śliniącymi się na ich widok mężczyznami albo w zaciszu pokoi udających przedział kolejowy przebrane za konduktorki muszą spełniać ich życzenia. Te dziewczyny nie są wulgarne czy wyuzdane, przeciwnie, robią wrażenie bardzo młodych, niewinnych i smutnych. Przykry jest też widok wyglądających podobnie chłopców, którzy na to wszystko patrzą. Muszą być mili, dyskretni, usłużni, wręcz czołobitni, uśmiechać się, kiedy trzeba, a kiedy trzeba zachować kamienną twarz. Alternatywą dla bohatera jest powrót do fabryki i hotelu robotniczego. Kiedy nagle decyduje się skoczyć z balkonu, po szoku wywołanym zaskoczeniem widz jest skłonny zrozumieć jego wybór. W tym morzu zła i nieprawości są tylko dwa jaśniejsze momenty przywracające wiarę w człowieka. O jednym już pisałam: dziewczyna przyznaje się do zbrodni, bo chce ponieść karę. Drugi: chłopak ostatecznie rezygnuje z zemsty na koledze z fabryki, chociaż ten uciekł i pozbawił go odszkodowania. Niewiele.

W przerażającym, pesymistycznym obrazie świata mogą dorównać reżyserowi twórcy rumuńskiego kina. "Cztery miesiące, trzy tygodnie i dwa dni", "Peryferie" i "Za wzgórzami" to tytuły, które przychodzą mi teraz do głowy. Pewnie znalazłyby się i inne.

I na sam koniec jeszcze jedno. Jak czytam w opisie dystrybutora, reżyser inspirował się tradycyjną chińską operą, takim malarstwem i artystycznymi filmami o sztukach walki. Ta warstwa jest niestety dla mnie nieczytelna. Niewiele wiem na te tematy. To jednak nie przeszkadza w odbiorze. Na pewno coś straciłam, ale i bez znajomości tych dziedzin chińskiej kultury film robi wrażenie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty