Wenguang Huang "Strażnik trumny. Opowieść o mojej rodzinie"

Trwa filmowa posucha, na szczęście książek w bród. Czasem mam wrażenie, że kolejka oczekujących na przeczytanie dosłownie na mnie napiera. Skoro w kinie nic ciekawego, zostaję przy literaturze, tym razem chińskiej. Odkąd przeczytałam znakomitą i poruszającą książkę Liao Yiwu "Prowadzący umarłych" i Petera Hesslera "Przez drogi i bezdroża. Podróż po nowych Chinach", również niezwykle ciekawą, otworzył mi się kolejny wór z nowym tematem: Chiny. Natychmiast  sporządziłam listę tytułów, które chciałabym przeczytać. Póki co sięgnęłam jednak po nowość, bo najłatwiej. "Strażnik trumny. Opowieść o mojej rodzinie" Wenguanga Huanga (nieocenione i uwielbiane przeze mnie Czarne 2013; przełożyła Dominika Cieśla-Szymańska) to moja ostatnia lektura. Nie będę się krygować i od razu zdradzę, że książkę czyta się znakomicie. Jest bardzo ciekawa i chociaż opowiada o czasach trudnych i dramatycznych, to momentami jest bardzo zabawna. Należy jednak mieć świadomość, że to śmiech przez łzy. Źródłem komizmu jest absurd, jaki niosło życie, ale o tym za chwilę. Grozę łagodzi też zapewne świadomość, że autor, który opowiada w książce historię swojej rodziny, osiągnął sukces. Od lat mieszka w Stanach, jest dziennikarzem, tłumaczem, a teraz także pisarzem. To on przełożył na angielski dwie książki Liao Yiwu (przy okazji dowiedziałam się, że tę drugą Czarne wyda wiosną). Ale czas najwyższy przejść do konkretów.

"Strażnik trumny" to z jednej strony saga rodzinna, z drugiej opowieść o dojrzewaniu, szukaniu własnej drogi życiowej, wyzwalaniu się spod wpływu chińskiej, komunistycznej ideologii, a także o relacjach z ojcem, matką i babcią (tak, babcią, która w tej historii odgrywa rolę kluczową). Urodzony w 1964 roku Wenguang Huang opowiada zwykłą-niezwykłą historię swojej rodziny. Sięga do przeszłości przodków. Poznajemy tragiczne dzieje babci, kobiety twardej, silnej, upartej, i jej syna, ojca autora. Dowiadujemy się, jak została wdową i jak z małym dzieckiem przeniosła się ze wsi w prowincji Henan do miasta Xian (to tam znacznie później odkryto słynną terakotową armię), gdzie pracowała u bogatego pana. Potem przyszła rewolucja kulturalna i zmieniła wszystko. Historia rodzinna matki, długo skrywana, jest tak nieprawdopodobna, że autorowi trudno było w nią uwierzyć. Nie tylko tragiczna, ale i nietuzinkowa, bo kryminalna. Morderstwo, porwanie, mafijne układy. Rodzice Wenguanga Huanga to ludzie prości, przesiąknięci komunistyczną ideologią. Przyszło im żyć w czasach, kiedy stare zostało odrzucone, potępione jako niesłuszne, burżuazyjne, zabobonne, wrogie. Nastała nowa, postępowa, komunistyczna rzeczywistość i obyczaje. Na takie czasy przypadło dzieciństwo i młodość Huanga. Autor nie wypiera się swojej przeszłości, wiary w Mao i komunistyczne Chiny, ani tego, że nosił czerwoną chustę, działał w komunistycznych, młodzieżowych organizacjach, a po śmierci przewodniczącego płakał jak inni. Pisze o latach prania mózgu i dalekosiężnych skutkach wpajania komunistycznych ideałów. Przemiana, która w nim nastąpiła, zachodziła powoli. Dopiero wydarzenia na placu Tiananmen i brutalne stłumienie protestów, które potem nastąpiły, wyleczyły jego pokolenie z iluzji, że możliwa jest zmiana w ramach komunistycznej ideologii. Autor nie udaje, nie przypisuje sobie i takim jak on studentom zasług. Pisze szczerze o tym, że kiedy przystępowali do protestów, nie robili tego z powodów ideowych, ale raczej dla zgrywy. Byli pokoleniem okresu transformacji. Ich dzieciństwo i wczesna młodość to czasy Mao, po jego śmierci nastąpił przełom. To, co niegdyś potępiane i zakazane, nagle stało się dozwolone. Władza przymykała oko na odradzanie się dawnych, uważanych za burżuazyjne, obyczajów, a przede wszystkim pozwalała się bogacić. Nic dziwnego, że wyrosło pokolenie bezideowe i nastawione konsumpcyjnie do rzeczywistości. Jeszcze trudniej miało pokolenie rodziców. Oni naprawdę poczuli się zdradzeni. To, w co wierzyli, a co było często powodem cierpień niewinnych ludzi z burżuazyjnych sfer, odeszło na śmietnik historii. Szczególnie ojciec autora nie potrafił się z tym pogodzić.

Bo "Strażnik trumny" to także opowieść o wielkiej przemianie, która dokonuje się po śmierci Mao,  początkowo stopniowo, a potem w zawrotnym tempie. Kiedy się czyta drugą część książki, ma się dosłownie wrażenie buzowania, wirowania, kipienia i czego tam jeszcze. Po prostu wielkiego, chaotycznego ruchu. Z tego chaosu wyłaniają się drobne i większe biznesy, upadają  komunistyczne fabryki, wracają stare obyczaje, ale plenią się też nowe (szczególnie w relacjach damsko-męskich).

Wreszcie na koniec czas uchylić rąbka tajemnicy i zdradzić, jaką to kluczową rolę w tej opowieści odgrywa babcia. Rzecz nie tylko w tym, że łączyła ją niezwykle silna więź z synem, który podporządkował matce całe swoje życie. Chodzi nie tylko o to, że była też bardzo ważna w życiu autora, jej oczko w głowie. Rzecz przede wszystkim w tym, że nagle ogarnięta obsesją śmierci zażyczyła sobie tradycyjnego, chińskiego pogrzebu. Jakby tego było mało, zapragnęła spocząć na cmentarzu u boku męża w rodzinnej wsi w prowincji Henan. No i cóż w tym niezwykłego, powiesz zapewne czytelniku tej notki. Nie wiesz, jak bardzo się mylisz. Otóż babcia miała czelność mieć taki kaprys w czasach, kiedy Chinami rządził jeszcze przewodniczący Mao. Zgodnie z obowiązującymi surowymi przepisami zmarłych po śmierci trzeba było kremować i chować tam, gdzie mieszkali. Nie było mowy ani o trumnie, ani o tradycyjnym pogrzebowym stroju, a już niewyobrażalne było przewiezienie ciała setki kilometrów w rodzinne strony. Ale babcia się uparła, a jej syn był synem wzorowym. Odtąd całe życie rodziny będzie podporządkowane planom tradycyjnego pochówku babci. A to oznacza tajemnicę, za coś takiego murowane więzienie i utrata pozycji, i gromadzenie pieniędzy na łapówki dla urzędników i partyjnych bonzów, aby przymknęli oko, i dla krewnych, którzy będą strzegli grobu dziadka i pomogą urządzić pogrzebowe uroczystości. Zabiegi i plany związane z logistyką całego przedsięwzięcia są tak absurdalne, że aż komiczne. Godne Mrożka, chciałoby się powiedzieć, albo jeszcze inaczej: Mrożek by tego nie wymyślił. Życie w cieniu trumny, planowanie, jak przewieźć martwą babcię do rodzinnej wsi (bo inaczej, jeśli umrze zimą, a inaczej, kiedy zdecyduje się odejść latem), jest naprawdę komiczne. Komiczne dziś, bo wtedy nikomu z rodziny do śmiechu nie było. Jak historia się potoczy, oczywiście nie napiszę.

Kończę już, jak często, z poczuciem, że zdradziłam zaledwie ułamek z bogactwa książki Wenguanga Huanga. Naprawdę warto przeczytać "Strażnika trumny", który łączy w sobie morze informacji o Chinach, garść refleksji o dorastaniu i kształtowaniu własnej tożsamości z sagą rodzinną. A wszystko napisane potoczyście i przystępnie, dzięki czemu powinno zainteresować niemal każdego czytelnika  .

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty