Amos Oz "Wśród swoich"

Stary, dobry Amos Oz. Znowu po niego sięgnęłam. Tym razem po najnowszy zbiór opowiadań "Wśród swoich" (Rebis 2013; przełożył Leszek Kwiatkowski) zbierający bardzo dobre recenzje. Zresztą w wypadku Oza za nic mam głosy krytyków, po prostu ich nie słucham, jako że kocham go wielką czytelniczą miłością. A opowiadań byłam ciekawa tym bardziej, że poprzedni zbiór, "Sceny z życia wiejskiego", po prostu mnie zachwycił. Doskonale pamiętam, że wysmażyłam tu pean na jego cześć pisany niemal w natchnieniu, świadectwo ekstazy jakiejś ogromnej. Trochę ironizuję, ale nie jestem daleka od prawdy. Wtedy miałam wrażenie, że obcuję z literaturą delikatną, lekką jak puch, melancholijną, a nawet smutną, dotykającą tajemnicy ludzkiej egzystencji w sposób niezwykły. Co tu dużo mówić, po prostu wielką. "Wśród swoich" to powrót do tamtego pomysłu, tonu, nastroju. Podobna konstrukcja, podobny temat, tylko miejsce akcji inne. I jeszcze jedna różnica: to proza całkowicie realistyczna. W tamtym tomie pojawiły się dwa (a może nawet trzy) opowiadania nie do końca spełniające kryteria realizmu. Podobnie jak "W scenach z życia wiejskiego" dostajemy tu zbiór opowieści, których akcja rozgrywa się w jednym miejscu. Niby każda stanowi odrębną całość, każda jest historią kogoś innego, ale w kolejnych rozdziałach ci, którzy byli na pierwszym planie w jednym z poprzednich opowiadań, wracają gdzieś w tle albo wręcz partnerują komuś innemu. Każda historia znajduje też jakieś domknięcie w jednym z następnych rozdziałów. W kilku zdaniach, gdzieś mimochodem, narrator, mieszkaniec kibucu Jikhat, w którym toczy się akcja, informuje o tym, co się wydarzyło. Tak jakby plotkował, opowiadał komuś o swoich sąsiadach. 

Amos Oz wraca w swojej ostatniej książce ponownie do tematyki kibucowej, jak w dwóch powieściach sprzed lat: "Spokój doskonały" i "Może gdzie indziej". Akcję umieścił w latach pięćdziesiątych zeszłego wieku, kiedy ruch kibucowy wciąż jeszcze był wierny swoim ideałom. Sam mniej więcej w tamtych latach, po śmierci matki i konflikcie z ojcem, zamieszkał w kibucu i żył w nim długi czas. Miejsce nie jest tu bez znaczenia. Dlaczego? Bo w kibucu żyje się kolektywnie, we wspólnocie, bardzo blisko innych członków społeczności. Dom przy domu, ściana przy ścianie. Nawet posiłki jada się wspólnie w stołówce. Wspólne są też rozrywki, wspólnie rozwiązuje się problemy, często te najintymniejsze, jeśli tylko wyjdą na światło dzienne, a zazwyczaj wychodzą, bo przecież tu każdy o każdym wszystko wie. Wydawałoby się, że w takiej wspólnocie nikt nie może czuć się samotny. Okazuje się jednak, że samotność potrafi zagnieździć się wszędzie. Nawet tutaj. Podobnie jak nieszczęśliwa miłość, zawiedzione uczucie, zdrada. To bardzo smutne opowiadania. Nie ma tu może antycznych tragedii, jest taki zwykły, codzienny smutek i codzienne nieszczęście. Da się z tym żyć, ale ciężar samotności i niezrozumienia uwiera. Ból istnienia w najczystszej postaci. Jest samotna kobieta i samotny mężczyzna, coś ich do siebie przyciąga, ale nie potrafią przekroczyć niewidzialnej bariery. Jest mąż, który odszedł do innej. Jest ojciec niepotrafiący się pogodzić z tym, że jego osiemnastoletnia córka zamieszkała ze swoim nauczycielem, który zmienia kobiety jak rękawiczki. Jest młody chłopak umieszczony w kibucu przez opiekę społeczną, który pragnie stać się jednym z nich, ale bezskutecznie. Jest mały, nieszczęśliwy chłopczyk dręczony przez dzieci z dziecińca. Tak bardzo pragnie ciepła rodziców. Jest jego ojciec, który ze wszystkich sił chce ochronić swojego synka. Jest mądra, samodzielna, silna kobieta, która ucieka od męża. I samotny mężczyzna niemający odwagi albo refleksu, aby sięgnąć po swoją szansę. I chłopak, który pragnie się stamtąd wyrwać, ale nie ma sił, aby zostawić najbliższych. I wreszcie stary, chory, samotny mężczyzna, który za wszelką cenę chce się czuć potrzebny. Takie to historie, zwyczajne, jak w życiu, jak wszędzie wokół nas. Czasem rozgrywają się na widoku, czasem w zakamarkach duszy. Jedno je łączy: cierpienia nie sposób dzielić z kimś innym. Nikt, nawet gdyby najbardziej chciał, nie jest w stanie wziąć go na siebie. Tym nie można się podzielić.

Tak jak w "Scenach z życia wiejskiego" to, co najważniejsze, rozgrywa się gdzieś pomiędzy słowami. I tylko czasem narrator rzuca czytelnikowi, a może słuchaczowi?, jakieś zdanie, które trafia w sedno. Że miłość to plaga, bo trudno się przed nią obronić, a zwykle prowadzi do nieszczęścia. Że jest na nią większy popyt niż podaż. Że kibuc wbrew temu, co mogłoby się wydawać, nic nie poradzi na samotność. Cóż, jak się okazuje, żadna wspólnota przed nią nie ochroni.

Amos Oz jak zwykle nie zawodzi. Najnowszy tom jego opowiadań to książka bardzo prawdziwa, bardzo smutna i bardzo piękna. Przyznam jednak, z lekką nutką żalu, że nie udało mi się przeżyć ponownie takiego czytelniczego olśnienia, jakie towarzyszyło mi w czasie lektury " Scen z życia wiejskiego". Czy tamte opowiadania były po prostu jeszcze lepsze? Czy może teraz czas mniej sprzyjał skupieniu? Może jedno i drugie? Tak czy owak Amos Oz jest zawsze wart lektury. Jak zwykle, kiedy o nim piszę (który to już raz?), gorąco namawiam do spotkania z jego książkami. Wszystkimi, nie tylko tą ostatnią.

PS. Trwa sezon noblowski. Wkrótce poznamy laureata w dziedzinie literatury. Od dawna uważam za skandal, że dotąd ani Amos Oz, ani mój drugi ukochany pisarz, Philip Roth, nagrody nie dostali. Czy tym razem też tak będzie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty