Małgorzata Rejmer "Bukareszt. Kurz i krew"

Kiedy tylko zobaczyłam na stronie wydawnictwa zapowiedź tej książki, od razu wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Nazwisko autorki niewiele mi mówiło, ale to jeden z moich tematów. Odkąd zachwyciłam się powieściami Eginalda Schlattnera, "Fortepian we mgle" i "Czerwone rękawiczki", staram się czytać wszystko, co rumuńskie i o Rumunii. Nie ma tego wiele, a pewnie też nie wszystko trafia mi w ręce. Tymczasem książka Małgorzaty Rejmer od razu stała się głośna, omówienia, wywiady, recenzje i zachwyty (w każdym razie ja nie natknęłam się na głosy krytyczne). Medialny szum sprawił, że natychmiast kupiłam i niemal natychmiast przeczytałam, co nie zawsze się zdarza, bo świeże książki muszą odstać swoje na półce,  czasem krócej, czasem dłużej. A po lekturze dołączyłam do grona admiratorów. Dlaczego? To proste, książka jest nie tylko bardzo ciekawa, momentami poruszająca, nawet wstrząsająca, momentami śmieszna, jeszcze w innych miejscach anegdotyczna, ale też świetnie napisana. Znać, że autorka ma talent nie tylko reporterski, ale i literacki. Sprawdziłam i już wiem, że kilka lat temu debiutowała powieścią "Toksymia" nominowaną do Nagrody Literackiej Gdynia. Stąd pewnie styl pełen literackich ozdobników, bliższy literaturze pięknej niż reportażowi, językowe stylizacje i zabawa formą. Raz będzie to opowieść o Nikolae Ceausescu napisana jak baśń, innym razem rozdziały, którym bliżej do opowiadań czy ludowych przypowiastek niż rasowych reportaży. Czasem bohater staje się jednocześnie narratorem, a rozdział o rumuńskiej rewolucji, której właściwie nie było (dlaczego, nie będę zdradzać), został napisany w formie klasycznego dramatu z chórem. Nawet tytuły rozdziałów, i podtytuł też, podporządkowane są literackiemu zamysłowi."Krew i kurz", "Błoto i złoto", "Kropla i morze", "Kołyski i trumny". Sporo tu takich zabaw. To wszystko sprawia, że książkę czyta się znakomicie i po prostu z wielkim literackim smakiem.

"Bukareszt. Kurz i krew" (Czarne 2013) to efekt fascynacji Małgorzaty Rejmer Rumunią, a Bukaresztem w szczególności. Tak jak Mariusz Szczygieł nauczył się czeskiego z miłości do Czech i Czechów, tak Małgorzata Rejmer, jak przeczytałam w jednym z wywiadów, postanowiła poznać rumuński, kiedy podczas swojego pierwszego pobytu w Bukareszcie, zrozumiała, że muszą być kolejne. I tak powstała ta książka, próba zrozumienia Bukaresztu, Rumunii, Rumunów, efekt fascynacji, może też współczucia dla tragicznej historii kraju i jego mieszkańców. Składa się z trzech części, które różnią się nie tylko treścią.

Część pierwsza, "Komunizm. Błoto i złoto", to, co nietrudno zgadnąć, rzecz o czasach chyba najmroczniejszych, najtragiczniejszych w rumuńskiej historii, przynajmniej tej współczesnej, czyli o okresie komunizmu. To tu znajdziemy opowieści najbardziej wstrząsające. O więzieniach, o Securitate, o efektach dekretu z roku 1966  zakazującego antykoncepcji i aborcji, o rządach Ceausescu, które można by uznać za groteskowe, gdyby nie były tak tragiczne, o nędzy tamtych czasów. Często nie zdajemy sobie sprawy, jak tragiczne były losy rumuńskiego społeczeństwa, jak powikłana rumuńska historia. Naprawdę trudno mi do dziś zapomnieć rozdział o więzieniu w Pitesti i metodach tam stosowanych. A przecież próbkę miałam w "Czerwonych rękawiczkach" Schlattnera. Kiedy czytałam pierwszą część książki Małgorzaty Rejmer, czułam się przygnieciona świadomością, że po raz kolejny dotykam najczystszego zła. Ile jest takich miejsc? Lektura jest tym bardziej wstrząsająca, że w pierwszej części autorka najczęściej skupia się na konkretnych postaciach. To tu najwięcej jest opowieści o ludziach, które bardziej przypominają opowiadanie, przypowiastkę czy balladę.

Część druga, najkrótsza, "Międzywojnie. Oko i ostrze", to podróż w czasie do okresu między wojnami i drugiej wojny światowej. Opowieść o Wielkiej Rumunii (jak Węgry po traktacie w Trianon straciły wiele, tak Rumunia wiele zyskała), o krwawym antysemityzmie, groteskowych władcach, sojuszu z Hitlerem, zmianie frontu i radzieckim odwecie. Ale też o przedwojennym Bukareszcie, który miał przypominać Paryż. Dla mnie  to niezwykle ciekawa powtórka  ze Schlattnera i z "Bałkańskich upiorów" Kaplana.

I wreszcie część trzecia, "Współczesność. Orient i obłęd", czas od rewolucji 1989 roku po dzień dzisiejszy. Co tu znajdziemy? Niewesoły obraz współczesnej Rumunii dręczonej kryzysami, biednej, źle rządzonej, skorumpowanej, zniszczonej, Rumunii, która nie skonfrontowała się ze swoją przeszłością. Próbę odpowiedzi na pytanie, dlaczego społeczeństwo rumuńskie tak biernie przyjmuje swój fatalny los. Małgorzata Rejmer odwołuje się  do najważniejszego rumuńskiego eposu, "Jagniątko". Na ile opowieść o pasterzu, który ze spokojem i rezygnacją czeka na śmierć z rąk dwóch innych pasterzy, odbija narodowy charakter Rumunów? Jest wreszcie wiele odniesień (w poprzednich częściach też) do jeszcze dalszej historii, nawet tej sięgającej czasów starożytnych. Kim są Rumuni? Ile mają z Daków, ile z Rzymian, którzy ich podbili? Ale przede wszystkim jest ta część książki portretem Bukaresztu, miasta pięknego i brzydkiego, zniszczonego i udręczonego, ale fascynującego. Niektórych czytelników Małgorzata Rejmer zaraziła swoją fascynacją tym miastem. Mnie nie na tyle, abym zapragnęła Bukareszt zobaczyć (ale marzy mi się podróż po Bukowinie czy Transylwanii). Jest w tym mieście, jeśli wierzyć autorce, coś, co mnie przygnębia i przeraża. Nie wiem, czy zniosłabym chaos, rany i liszaje, które na tkance miasta odcisnęły bieda, szalone pomysły władców (szczególnie Ceausescu) i bezwzględna natura (Bukareszt jest najbardziej sejsmicznie zagrożoną europejską stolicą; trzęsienia ziemi nawiedzają go systematycznie co jakiś czas, niszcząc budynki i zabijając ludzi). Trzecia część książki jest też najbardziej anegdotyczna, może nawet ciekawostkowa czy plotkarska, ale dzięki temu najłatwiej się ją czyta. Sporo tu krótkich, lekkich rozdziałów o felietonowej proweniencji. Ot choćby śmieszna opowieść o bukaresztańskich taksówkarzach albo o wierze w zabobony, a jeszcze inna o przekleństwach (barwne, wyrafinowane, zabawne, po prostu dzieła literackie, aż chce się kląć po rumuńsku), kolejna o dowcipach i jeszcze kilka innych równie zabawnych i ciekawych. Ale pisze też autorka o problemach miasta: bezpańskich psach (ostatnio sporo się o tym w naszych mediach mówi) czy budynkach zagrożonych zawaleniem.

Kończę, namawiając miłośników książek, literatury nonfiction i wszystkich zainteresowanych światem, aby koniecznie sięgnęli po arcyciekawą i literacko finezyjną książkę Małgorzaty Rejmer. Naprawdę warto wyjrzeć poza nasze opłotki i spróbować zrozumieć Rumunię i Rumunów. Bo co o nich i o ich kraju wiemy? A przecież są tak blisko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty