"Siostra twojej siostry"

Przyznaję, skusiły mnie zwiastuny. Z ekranu biła uroda. Uroda miejsc, wnętrz, przyrody i ludzi. Pomyślałam: jeśli będzie miał dobre recenzje, pójdę. No i miał. Paweł Mossakowski, którego gust filmowy często podzielam, dał mu cztery gwiazdki, więc poszłam. Początkowo było nieźle. W końcu cudów się nie spodziewałam. Ładne, sympatyczne, młode kobiety, dwie siostry, nieco misiowaty, ale równie sympatyczny, młody mężczyzna, przyjaciel jednej z nich. Dużo gadania, bo wszyscy po przejściach i z przeszłością. Piękne okoliczności przyrody: jakaś wyspa, na niej oddalony od ludzkich siedzib letni dom położony niezwykle malowniczo, morze, no jednym słowem widoki jak z pocztówki. I nagle klops. Konflikt pomiędzy tą trójką jest kompletnie niewiarygodny. A oni cierpią, snują się po ekranie, robią zrozpaczone miny. Dlaczego? O co te kwasy? Wszystko wykreowane. Ale nie obawiaj się, czytelniku tej notki, przecież to film amerykański, co z tego, że, jak czytam w zapowiedzi dystrybutora, niezależny, i tak wiadomo, jak się skończy. Na szczęście, i to trzeba zapisać na plus, reżyserka nie stawia kropki nad i, zostawia widzów w niepewności. Po raz kolejny dałam się nabrać na niezależne kino amerykańskie. Banalna ta niezależność. Tyle złośliwości. A w drugiej części, która tym razem będzie bardzo krótka, konkrety dla tych, którzy tak jak ja na film się skusili.

Napiszę dziś w krótkich, żołnierskich słowach, przejdę od razu do sedna. Otóż pretensje Iris do siostry o to, że przespała się z Jackiem, wydają mi się kompletnie wydumane, podobnie jego wyrzuty sumienia. Przecież tych dwoje łączyła tylko przyjacielska relacja. Żadne z nich nie wiedziało, co czuje drugie. Byli ludźmi wolnymi, dorosłymi. O tym, że Iris jest w Jacku zakochana, Hannah dowiedziała się, kiedy było już po wszystkim.

Znacznie ciekawszy wydał mi się drugi wątek: wykorzystanie niczego nieświadomego Jacka jako dawcy spermy. W dodatku Hannah zrobiła to wyjątkowo perfidnie. Gdyby reżyserka podążyła tym tropem, film mógłby rozwinąć się w interesującym kierunku. Mógłby postawić ważne, moralne pytania. Niestety, wszystko kręci się wokół sztucznie, moim zdaniem, wykreowanego konfliktu. Kiedy Jack wyjechał, pomyślałam, że przynajmniej nie będzie happy endu. Ale gdy tylko zobaczyłam go z furią przemierzającego wyspę na rowerze, zrozumiałam, że stanie się jeszcze gorzej. No i miałam rację. Ta cukierkowa zgoda, ta samokrytyka Jacka zakończona obietnicą przemiany i wydoroślenia: wzięcia na siebie ojcowskich obowiązków i zaangażowania w związek z Iris...! I tak powstał film o niczym. Niby o trzydziestolatkach żyjących bez zobowiązań, którzy nagle zostają zmuszeni do poważnego zaangażowania się w życie, tak naprawdę pretensjonalny gniot w lekkiej, komediowej tonacji. Całe szczęście, że reżyserka zostawia widzów w niepewności. Nigdy nie dowiemy się, jakiego koloru kreseczka pojawiła się na ciążowym teście. Nie zniosłabym wybuchu radości tej trójki czekającej w napięciu. To byłby o krok za daleko. Ten brak ostatecznego rozstrzygnięcia nie ratuje jednak filmu. Nie pomogli mili aktorzy o ładnych, sympatycznych buziach, nie pomogły pocztówkowe plenery, nie pomógł dom na odludziu, nie pomogły zachody słońca nad dzikim morzem, ani chmury gnane po niebie, ani dziki las. To za mało na dobry film, jeśli całość zbudowana jest na fałszywych przesłankach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty