Po raz kolejny ostatnio sięgnęłam po literaturę rosyjską, tym razem przeczytałam "Jest noc" Ludmiły Pietruszewskiej (Czarne 2012; przełożył Jerzy Czech), powieść (właściwie mini-powieść) bardzo chwaloną. Już w trakcie lektury skojarzyła mi się z niedawno przeczytaną "Drogą do nieba" Erici Fischer (pisałam). Jest w tych powieściach pewne podobieństwo, chociaż pokazują świat z odmiennej perspektywy. Obie są, między innymi, portretami toksycznych rodzin. Książka niemieckiej pisarki to opowieść córki o jej, nie waham się tego stwierdzenia, nienawiści do matki. Powieść Pietruszewskiej to z kolei monolog matki nie pozostawiającej suchej nitki na córce. Oglądamy świat jej oczami, tylko kilka razy do głosu dochodzi córka, a to za sprawą jej tajnego dziennika odnalezionego i przeczytanego przez matkę. Już tylko ten fakt sporo mówi o stosunkach obu kobiet.
Nie jest to powieść przyjemna, mimo że czyta się ją jednym tchem. Świat, do którego zaglądamy za sprawą Anny, starzejącej się poetki, jest potworny. Narratorka to zgorzkniała, nieszczęśliwa kobieta, nienawidząca właściwie wszystkich poza najstarszym wnukiem, Timkiem, który z nią mieszka, i synem Andriuszą. Jej monolog to wyrzekanie na ludzi, a szczególnym obiektem ataku jest córka, Alona. Na ile matka ma rację, krytykując bezlitośnie dorosłą córkę? Fragmenty dziennika, o których wspomniałam, nie dają jednoznacznej odpowiedzi. Czy Alona jest rzeczywiście taką straszną córką i matką dla swoich dzieci, czy też jest młodą, naiwną, pogubioną kobietą, która plącze się w fatalne relacje z mężczyznami, a potem nie potrafi poradzić sobie z konsekwencjami? A może tak łatwo pakuje się w kłopoty, bo za wszelką cenę chce uciec od toksycznej matki, u której nie znajduje żadnego wsparcia? Wcale by mnie to nie zdziwiło. Anna nie jest osobą, którą można polubić. Jej komentarze są złośliwe i prostackie, nie przebiera w słowach. Bękartka, to o wnuczce, młodszej siostrze ukochanego Timka, której nie chce znać. Podlec, to o zięciu, którym gardzi. Taki język, prymitywne komentarze, jad, którym ocieka jej monolog, nienawiść i pogarda, z jakimi traktuje większość ludzi, tym bardziej szokują, że Anna jest poetką. (Teraz, kiedy piszę te słowa, nagle doszłam do wniosku, że uległam stereotypowi, bo przecież bycie poetą wcale nie musi oznaczać szlachetności, subtelności i innych zalet.) Inaczej narratorka traktuje syna, Andriuszę. Jest gotowa wybaczyć mu wiele, zrozumieć i usprawiedliwić, a winę za jego nieudane życie zrzucić na innych. To on i wnuk Timek są osobami, które kocha, o które drży, dla których jest gotowa zrobić wiele. To ich życiem żyje. Siebie już dawno przekreśliła.
Pisałam, że Anny nie potrafiłam polubić. Nie sposób jej jednak nie współczuć. Nie sposób nie litować się nad jej nieudanym życiem. Anna to starzejąca się, samotna kobieta. Nawet osoby, które obdarza uczuciem, dla których gotowa jest na wiele, nie potrafią tej miłości odwzajemnić. Wszystko w jej losie jest katastrofą: nieudane życie córki i syna, nieudane życie osobiste, chora matka, jej wyrzut sumienia, wreszcie chyba nieudana kariera poetycka. Wprawdzie Anna nazywa siebie poetką i rzeczywiście od czasu do czasu jako poetka jeździ na spotkania z czytelnikami, ale obraz tych spotkań jest nader żałosny. Najprawdopodobniej i na tym polu poniosła fiasko, trudno jednak rozstrzygnąć dlaczego. Czy pisze marne wiersze, czy po prostu jest niedoceniana? Ale to jeszcze nie wszystko. Na nieudane życie rodzinne i zawodowe nakładają się potworne warunki materialne. Ciasne mieszkanie, które przez większość życia dzieliła z matką i dziećmi, potem jeszcze z zięciem i wnukiem. Finansowa mizeria, właściwie nędza. Bardzo często i ona, i Timek są po prostu głodni. Najbardziej boli ją fakt, że nie potrafi zapewnić odpowiednich warunków wnukowi. Jest gotowa na każde upokorzenie, byle nakarmić głodne dziecko. Jej podchody, aby to zrobić, z jednej strony irytują, z drugiej budzą litość i współczucie.
Ale powieść Ludmiły Pietruszewskiej nie opowiada tylko o nieudanym życiu poetki Anny. Po zakończeniu lektury pozostaje w pamięci potworny obraz świata, w jakim żyje narratorka, jej rodzina i ludzie, o których wspomina. To nie tylko fatalne warunki materialne, ale przede wszystkim wszechogarniający chaos w relacjach międzyludzkich. Nic w życiu tych ludzi nie jest stałe i uporządkowane. Związki damsko-męskie są przypadkowe, płytkie i tymczasowe. Nietrwałe, nieudane małżeństwa, chwilowe romanse z żonatymi mężczyznami, którzy cynicznie wykorzystują swoje kochanki. Ludzie łączą się na moment chyba tylko po to, aby się wzajemnie ranić. Wszystko jest w nieustannym ruchu, wszystko się rozpada. Nikt tu nie ma moralnych dylematów, wyrzutów sumienia, nawet cierpienie jest nie dość tragiczne. Owocem tych związków są dzieci z góry naznaczone nieszczęściem, skazane na życie w podobnym chaosie.
Biedni ludzie, chciałoby się powiedzieć. Trudno ich polubić, nie sposób im nie współczuć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz