Proszę się nie obawiać. Wbrew tytułowi ta książka to nie zapiski więzienne, a notatki robione w więzieniu. Jaka to różnica? Otóż zasadnicza: jest to spisana w celi, z narażeniem życia, opowieść o życiu w III Rzeszy w latach 1933-1944, a bohaterem tej historii jest sam Fallada, niemiecki pisarz stosunkowo mało u nas znany. Tak się dziwnie złożyło, że, oprócz książki, o której piszę: "W moim obcym kraju. Dziennik więzienny 1944" (Czytelnik 2011; przełożył Bogdan Baran), wyszła właśnie jedna z jego powieści wydana przez całkiem inne wydawnictwo ("Każdy umiera w samotności" Sonia Draga). Na razie czeka grzecznie na swoją kolej na półce. Ale do rzeczy.
Kiedy spojrzymy na tytuł i skojarzymy go z datą, możemy łatwo ulec kolejnemu złudzeniu. III Rzesza, wojna, więzienie, a więc pewnie sprawa polityczna. Otóż nic bardziej błędnego. Fallada odbywa karę w więzieniu dla umysłowo chorych, gdzie trafił z zarzutem usiłowania zabójstwa swojej żony. Nie pierwszy to zresztą wyrok w awanturniczym życiu artysty. To właśnie w takich warunkach powstaje dziennik, a właściwie pamiętnik czy wspomnienia. Ma być świadectwem prawdy o tamtych czarnych czasach. Autor daje upust swojej nienawiści do nazistów, ale też tłumaczy, dlaczego nie wyemigrował jak wielu innych artystów. A pozostanie w kraju z konieczności wymuszało wiele kompromisów. Ponieważ szczerość mogła kosztować go życie, Fallada pisze swoje wspomnienia drobnym maczkiem, używa wielu skrótów na przykład n. oznacza nazistów. W ten sposób minimalizuje ryzyko w razie wpadki. W końcu korzystając z przepustki, wynosi swój dziennik poza więzienie i skrzętnie ukrywa. Dlatego zapisków nie doprowadza do końca.
Wspomnienia Fallady to obraz życia w III Rzeszy. Pierwsza notatka zaczyna się od dnia, kiedy spłonął Reichstag, ostatnia to lata wojny. Oczywiście, jak już wspomniałam, bohaterem tej książki jest sam pisarz i jego najbliżsi: rodzina, przyjaciele. Ale oprócz tego dostajemy obraz degeneracji społeczeństwa niemieckiego w czasach nazizmu. Wspomnienia są odpowiedzią na pytanie, jak udawało się żyć w III Rzeszy, jeśli nie podzielało się powszechnie panujących poglądów.
To historia artysty, pisarza, człowieka, który nie interesuje się polityką, ale żyje w takim miejscu i w takim okresie, że od polityki uciec nie sposób. W tych momentach historia dogania każdego i zmusza do zajęcia jakiegoś stanowiska. Można mówić, że polityka nas nie obchodzi, ale zawsze ma wpływ na nasze życie, czy sobie tego życzymy czy nie. A w burzliwych czasach, w jakich przyszło żyć Falladzie, ten wpływ był większy niż zwykle. Cenzura, zakazy wydawania pisarzy znajdujących się na liście artystów niepożądanych, palenie książek uznanych za nieprawomyślne. Co ma zrobić artysta, kiedy jego twórcza wolność zostaje ograniczona? Wielu decyduje się na emigrację, on zostaje. Wyjazd za granicę to niepewność, poniewierka, często ucieczka, bieda, zaczynanie wszystkiego od nowa. Ale pozostanie w kraju to albo decyzja o współpracy z nazistami, albo borykanie się z kłopotami finansowymi i polityczne represje, albo wieczne lawirowanie pomiędzy władzą a wiernością swoim poglądom. To szukanie tej cienkiej granicy po przekroczeniu której traci się twarz. Fallada stale lawiruje. Z jednej strony pisze o swojej nienawiści do nazistów, pomstuje na to, co zrobili z niemieckim narodem, z drugiej stara się pisać i wydawać. Martwi się, że trafi na listę artystów niepożądanych, bo to grozi utratą dochodów. Jak daleko musi się posunąć, niech świadczy fakt, że w pewnym okresie pisze scenariusz filmowy i zgodnie z instrukcją Goebelsa idzie na daleko idące ustępstwa, dopisując zakończenie w duchu nazistowskim. Po cichu liczy na to, że zanim film będzie gotowy, władza upadnie. Może po to, aby usprawiedliwić siebie, a może po to, aby oddać prawdę o tamtych czasach, pisze też o innych. Na przykład o swoim znajomym, znanym rysowniku, który regularnie publikował karykatury w jednym z nazistowskich pism. Jak się tłumaczył? Była wojna, wrogami III Rzeszy byli Churchill, Roosevelt i Stalin, więc z nimi walczył swoimi rysunkami. A za zasługę poczytywał sobie, że nie rysuje karykatur antysemickich. A jego żona usprawiedliwiała go przymusem rysowania. Pewnie dlatego, zdając sobie sprawę z dwuznaczności swojej sytuacji, kilkakrotnie gwałtownie krytykuje emigrantów. Pisze, że nie mają prawa się wypowiadać o czymś, o czym nie mają pojęcia. Szydzi z emigracyjnych apeli o stawianie aktywnego oporu nazistom. Twierdzi, że łatwo wzywać z bezpiecznego portu. Mówi, że nie wiedzą, ilu trudów i wyrzeczeń wymagało zabieganie o zwykłe, codzienne sprawy: zdobywanie pieniędzy, opału, żywności. Jak tłumaczy swoją decyzje o pozostaniu? Zwyczajnie: apolitycznością i miłością do kraju. Przyznaję, że trudno mi zrozumieć podobne postawy. A jeszcze trudniej zachowanie wielu po wybuchu wojny. Wydawca Fallady, kiedy się o tym dowiaduje, wraca z emigracji i mimo swoich antynazistowskich poglądów zaciąga się do wojska.
Druga warstwa tych wspomnień to obraz degeneracji stosunków międzyludzkich. Przede wszystkim wieczna nieufność spowodowana powszechnym donosicielstwem. Ostrożność należy zachować nawet wobec dawnych przyjaciół. Jak pisze Fallada:
"...gdy wówczas zeszło się w Niemczech trzech ludzi, jeden na pewno był donosicielem."
Pisarz też padł ofiarą takiego donosu, czego omal nie przypłacił życiem. Szczęśliwie skończyło się tylko na kilkunastodniowym areszcie, skąd dzięki staraniom żony i znajomych udało mu się wyjść. A pobudki kierujące donosicielami były nie tylko ideowe, ale przede wszystkim materialne. Zwykła, ludzka chciwość przykryta dla niepoznaki nazistowską ideologią wtrącała ludzi do więzień, a często prowadziła na śmierć. Kolejna sprawa to robienie karier przez rozmaite miernoty wierne nazistom. Fallada długo rozpisuje się o dwóch wójtach po kolei sprawujących władzę w wiosce, w której mieszka. Byli bezkarni, bo cieszyli się całkowitym zaufaniem partii. A układać się z nimi jakoś było trzeba, bo to od takich ludzi zależał na przykład przydział opału na zimę. Pisarz obserwując życie małej, spokojnej miejscowości, w której mieszka, pokazuje, jak zmieniają się stosunki sąsiedzkie. W miejsce wzajemnej życzliwości, uczynności, sympatii i zaufania wkrada się podejrzliwość, nieufność, donosicielstwo i zwierzęca walka o zapewnienie materialnej egzystencji. Ciekawy jest też obraz czasu wojny. Z perspektywy Fallady wojna to przede wszystkim codzienna udręka, kombinowanie, skąd zdobyć opał czy dodatkowy przydział żywności. I wreszcie antysemityzm. Dziennik jest dowodem na to, jak antysemicka propaganda przesiąka ludzkie umysły. Fallada wielokrotnie twierdzi, że nie jest antysemitą, ale też wielokrotnie daje dowody, jak antysemickie stereotypy zadomowiły się w jego sposobie myślenia. Powiela na przykład stereotyp o żydowskiej chciwości, w innym miejscu użyje pogardliwego epitetu drobny, wynaturzony Żydek, na kolejnych stronach z ubolewaniem pisze o zmianie swoich poglądów na temat Żydów.
Kupiłam i przeczytałam tę książkę ze względu na tematykę i entuzjastyczną notkę, jaką o niej przeczytałam na łamach książkowej rubryki w jednym z tygodników. Muszę przyznać, że po przeczytaniu poczułam się trochę rozczarowana. Pewnie miałam zbyt wielkie oczekiwania i stąd ten niedosyt. Owszem, książka jest ciekawa, ale jakoś szczególnie mnie nie poruszyła. A może to kwestia rozgadania tak charakterystycznego dla wspomnień czy dzienników. Groza gdzieś rozmywa się pośród żywiołu opowieści o znajomych i zdarzeniach czy pośród dygresji. Znacznie bardziej przeżyłam inne lektury na ten sam temat: "Południcę" Julii Franck, "Muzeum ziemi ojczystej" Siegfrida Lenza (o obu pisałam) i "Aimee i Jaguar" Erici Fischer (lektura jeszcze z czasów przedblogowych). Te książki naprawdę polecam. A po Falladę też sięgnąć na pewno warto. Może dla kogoś, kto jest miłośnikiem dzienników, takie świadectwo będzie bardziej interesujące? A ja jestem ciekawa powieści Fallady, która czeka cierpliwie na półce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz