Necla Kelek "Slodko-gorzka ojczyzna. Raport z serca Turcji"

Niedawno w ramach przeglądu najciekawszych filmów z festiwalu Nowe Horyzonty obejrzałam "Pewnego razu w Anatolii" Ceylana (napiszę o nim w marcu, kiedy wejdzie do kin). Tak bardzo spodobał mi się ten film, że postanowiłam od razu zabrać się za leżącą od Bożego Narodzenia na półce "Słodko-gorzką ojczyznę. Raport z serca Turcji" Necli Kelek (Czarne 2012; przełożyła Elżbieta Kalinowska). Gdyby nie film, pewnie ta książka poczekałaby na swoją kolej trochę dłużej, ale chciałam pooddychać jeszcze atmosferą Anatolii. Udałam się więc w podróż w odległe rejony Turcji, za przewodniczkę mając Neclę Kelek, Turczynkę wychowaną i mieszkającą w Niemczech. A może Niemkę? Wszak większość swojego życia spędziła w kraju naszych zachodnich sąsiadów. Najlepiej będzie, jeśli głos w tej sprawie oddam autorce:

"Jestem szczęśliwa, że mogę powiedzieć: jestem Niemką i Europejką, ale przez to wcale nie mniej Turczynką."

Kelek jest w swojej pierwszej ojczyźnie częstym gościem, choćby dlatego, że ma tam liczną rodzinę. Nic dziwnego, że to, co się tam dzieje, żywo ją interesuje. To nie jej pierwsza książka o Turcji, relacjach niemiecko-tureckich i diasporze tureckiej w Niemczech. Czym jest wydana właśnie "Słodko-gorzka ojczyzna"? Trochę reportażem, trochę publicystyką, trochę relacją z podróży, a trochę wspomnieniem z czasu dzieciństwa spędzonego najpierw na prowincji w głębi kraju, a potem w Stambule. Autorka przygląda się Turcji krytycznie, ale i czule (stąd tytuł). Nie wypiera się swoich korzeni i związków z krajem.

To, co wydało mi się najciekawsze, dlatego książkę kupiłam, to spojrzenie na Turcję z perspektywy jej serca, czyli prowincji, a nie tylko Stambułu. Taką optykę narzucają nam w dużej mierze powieści Pamuka i Safak, ale też niektóre reportaże. I jest to obraz na tyle silny, że zapomina się o tureckich filmach czy książkach, które opowiadają o prowincji. A przecież widziałam i czytałam również takie. Choćby "Śnieg"  przywołanego przed chwilą Pamuka. A jednak kiedy myślimy Turcja, pierwszym skojarzeniem jest Stambuł, a nie na przykład południowo- wschodnie tereny, dziś zamieszkane przede wszystkim przez Kurdów, kiedyś kolebka chrześcijaństwa. Kelek odbywa podróż w towarzystwie swojego niemieckiego partnera. Mimo że jest Turczynką, samotne włóczenie się po tej części kraju byłoby niebezpieczne. W wielu miejscach nawet we dwoje czują się nieswojo. To nadal kraj mężczyzn, kobiety pędzą życie domowe i sąsiedzkie, często za murami starych domostw. Tam czują się swobodnie, tam mogą zdjąć chusty. Autorka zwraca uwagę na to, że kraj pod rządami AKP i premiera Erdogana powoli, ale nieubłaganie ulega reislamizacji. Coraz więcej kobiet w chustach i czadorach, coraz większy wpływ religii na obyczaje i regulacje prawne, coraz większe przyzwolenie państwa na taki stan rzeczy. Islam wciska się trochę tylnymi drzwiami, powoli, niepostrzeżenie, ale bardzo skutecznie. A przecież, co autorka przypomina, Imperium Osmańskie było państwem, w którym żyły obok siebie różne narodowości i ludzie różnych wyznań. Skończyło się to wraz z jego upadkiem i powstaniem Turcji pod wodzą Ataturka. Ale wtedy z kolei nastąpił rozdział religii od państwa. Dziś i jedno, i drugie jest już przeszłością.

Kelek spogląda na swą drugą ojczyznę z perspektywy kobiecej. Pisze o męskiej i rodzinnej dominacji i ich konsekwencjach dla kobiet. Honorowe zabójstwa albo zmuszanie do samobójstwa, aranżowane małżeństwa, porwania i więzienie kobiet, które próbują ułożyć sobie życie po swojemu, i wreszcie zwyczajna domowa przemoc, która w takim kraju jak Turcja jest szczególnie dotkliwa, bo kobieta pozostaje najczęściej bezbronna. Oczywiście te wszystkie procedery są przez prawo zakazane, ale siła tradycji, szczególnie na prowincji, jest ogromna. Państwo po cichu kapituluje przed obyczajem. Swoją podróż odbywa autorka częściowo śladami kobiet i w ich sprawach. Ale oprócz tych maltretowanych i prześladowanych spotyka też takie, którym udało się wybić na samodzielność, wyrwać z rodzinnych więzów. Rozmawia z pracownicami organizacji pomagających kobietom. To  postęp: jeszcze kilkanaście lat temu takich stowarzyszeń po prostu nie było. Bardzo ciekawa jest historia Nergis, żyjącej na prowincji wykształconej singielki. Jest akceptowana jako szefowa austriackiej firmy, ale przeźroczysta jako kobieta, bo niezależna i samotna. Nawet ona, wykształcona, niezależna finansowo, samodzielna, musi iść na różne rodzinne kompromisy.

Można powiedzieć, że książka Kelek jest rodzajem rozprawy w sprawie o członkostwo Turcji w Unii Europejskiej. Wydany przez nią wyrok brzmi: nie. Autorka pokazuje, jak wiele dzieli jej miejsce urodzenia od Europy. Inne  wartości, przekonania, obyczaje i standardy. To wykształcone elity kilku dużych miast marzą o Zachodzie, prowincja wcale za nim nie tęskni i ani myśli zmieniać uświęcone tradycją i religią wielowiekowe obyczaje i styl życia. A obecna władza zdaje się temu po cichu sprzyjać. Narzucanie islamskiej kultury wszystkim niezależnie od światopoglądu, pozorna demokracja, nieakceptowanie równouprawnienia kobiet, dominacja wspólnoty nad jednostką, wpływy armii, niezdolność do dialogu, obrażanie się na krytykę i wreszcie amnezja dotycząca wstydliwej przeszłości (nierozliczenie się z ludobójstwa Ormian, a wręcz zaprzeczanie, że miało miejsce) to przyczyny, dla których Turcja, zdaniem autorki, nie powinna jeszcze zostać przyjęta do Unii. Kelek sięga w przeszłość i pokazuje historyczne przyczyny takiego stanu rzeczy. Źródeł współczesnych procesów społecznych i sytuacji politycznej dopatruje się z jednej strony jeszcze w czasach osmańskich (sytuacja kobiet, dominacja wspólnoty nad jednostką, niesamodzielność społeczeństwa, wyznawany przez mężczyzn kult nicnierobienia), z drugiej w spuściźnie kemalistowskiej (wpływy armii, pozory demokracji). A na to wszystko dzisiaj nakładają się rządy AKP. Muszę przyznać, że autorka jest bardzo przekonywująca. Nigdy jakoś specjalnie nie zastanawiałam się nad sporem wokół przyjęcia Turcji do Unii, a raczej pod wpływem obrazu wykreowanego w powieściach Pamuka, byłam skłonna uważać, że problemu nie ma i należy spełnić marzenia Turków o wstąpieniu do rodziny krajów Zachodu. Po przeczytaniu "Słodko-gorzkiej ojczyzny" zaczynam dostrzegać przepaść. Zresztą, jak  od czasu do czasu donosi prasa, po arabskiej rewolucji Turcja zaczyna zmieniać swoje priorytety i niekoniecznie nadal  tak bardzo spieszy do Europy (przynajmniej nieoficjalnie).

Znajdziemy w tej książce wiele spraw bardzo ciekawych. Trudno tu pisać o wszystkim, nie o to też przecież chodzi. Chciałam zasygnalizować jeszcze dwie. Przyznam, że nie miałam o nich pojęcia. Jedna to niechlubna rola Turcji w kwestii żydowskiej. Autorka opisuje dramatyczne losy statku wypełnionego po brzegi żydowskimi uciekinierami z Rumunii, który nie dostał pozwolenia na zacumowanie w jednym z tureckich portów, co było konieczne ze względu na poważną awarię. W końcu po tygodniach stania na redzie został zmuszony do opuszczenia tureckich wód, co oznaczało wydanie tych pasażerów, którzy przetrwali tragiczne warunki, jakie tam panowały, na pewną śmierć. Tak się stało. Dryfujący po wodach Morza Czarnego statek został trafiony torpedą. Przeżył jeden pasażer. A to tylko jeden z wielu haniebnych przykładów tureckiej polityki wobec Żydów przed i w czasie wojny. Druga niezwykle ciekawa kwestia to polityka niemieckich władz wobec Turków mieszkających w Niemczech. Nie chodzi tu tylko o fiasko asymilacji. O tym sporo się ostatnio pisze. Znacznie gorsze jest to, że demokratyczne państwo wyznające świeckie wartości kapituluje i staje się bezradne wobec na przykład nierównego traktowania Turczynek. Wewnątrz tureckiej diaspory zachodzą te same procesy, co w Turcji. A macki tureckiego urzędu do spraw religii sięgają na terytorium Niemiec. Nie muszę dodawać, jak oburza to autorkę.

I na koniec chcę jeszcze raz powrócić do podróży na wschód. Od kilku lat marzę o zwiedzeniu wnętrza Turcji. Niekoniecznie Stambułu, niekoniecznie Kapadocji, ale właśnie tych południowo-wschodnich terenów, gdzie mieszają się różnorakie kultury, gdzie można odnaleźć najstarsze zabytki chrześcijańskie. Kelek opisując stare miasta zamknięte za ścianami murów, wąskie uliczki, medyny, kościoły i meczety, jeszcze bardziej wyostrzyła mój apetyt. Mimo że nie jest to reportaż podróżny, to jednak te nieliczne opowieści turystki, jaką na chwilę staje się autorka, są tak zmysłowe i ciekawe, że wzbudzają tęsknotę za tymi niezwykłymi, dalekimi miejscami. Niestety autorka uświadomiła mi z całą mocą to, co podejrzewałam: samotna wyprawa w tamte rejony jest raczej niemożliwa. I tą smutną konstatacją kończę opowieść o tej bardzo ciekawej książce. Dla miłośników Pamuka, Safak, Ceylana i innych tureckich artystów pozycja obowiązkowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty