"W ciemności", najnowszy film Agnieszki Holland.

To jeden z tych filmów, na które czekałam. Jest tak bardzo reklamowany, tyle się o nim mówi, reżyserka udziela wywiadów, więc nie ma chyba kinomana, którego w jakikolwiek sposób należałoby wprowadzać w temat. Wspomnę więc tylko króciutko, że to autentyczna historia grupki Żydów, którzy po likwidacji lwowskiego getta ukrywają się przez czternaście miesięcy w kanałach. Ale jest to też opowieść o zwykłym człowieku, drobnym cwaniaczku, kanalarzu Leopoldzie Sosze, granym rewelacyjnie przez Więckiewicza. Film zobaczyć trzeba koniecznie, mimo że, jak łatwo się domyślić, jest to rzecz mocna, tragiczna. Tym bardziej wstrząsa, gdy uświadomimy sobie, że to, co widzimy na ekranie, działo się naprawdę. Jedna z bohaterek, kilkuletnia dziewczynka, Krysia, jest dziś mocno starszą panią. Wielką zaletą filmu jest autentyzm. Znakomicie oddane realia zawdzięczamy między innymi zdjęciom Jolanty Dylewskiej, ale także uporowi reżyserki, aby bohaterowie mówili w swoich językach, a nie po angielsku! Z ekranu słychać polski, gwarę lwowską (stąd od czasu do czasu polskie napisy!), jidysz, niemiecki. Wieża Babel, tak rozmaita była Polska przedwojenna. Ile prawdy dodała filmowi taka właśnie decyzja, widać, kiedy porównamy "W ciemności" z "Lektorem" Stephena Daldriego. Angielski, według mnie, zabił "Lektora", sprawił, że stał się sztucznym, wydumanym konstruktem. Tyle tytułem wstępu. A kto już widział najnowszy film Agnieszki Holland, może przeczytać ciąg dalszy. Zapraszam.

Nie mogę powiedzieć, abym była wielką admiratorką Agnieszki Holland. Wielu jej filmów nie widziałam, spośród tych, które obejrzałam, nie wszystkie należą do moich najbardziej ulubionych. Ale jednocześnie to ona zrobiła "Gorzkie żniwa" (za które zresztą była nominowana do Oskara), film moim zdaniem znakomity. Bardzo  mnie kiedyś sponiewierał. Kameralny, psychologiczny dramat, z historią w tle, rozpisany właściwie na dwoje bohaterów, niezwykle mocny. Wspominam o nim przy okazji, bo temat podobny, a jako że w Polsce chyba nigdy nie był normalnie rozpowszechniany (to jeden z pierwszych albo pierwszy z emigracyjnych filmów Holland, nakręcony w 1985 roku), nie każdy o nim wie, a naprawdę warto zobaczyć. No ale to nie o nim mam pisać, wobec tego zmieniam temat i wracam do "W ciemności".

Może zacznę od tego, o czym mówi się najmniej przy okazji gwaru wokół najnowszego dzieła Agnieszki Holland, a co mnie zawsze porusza, kiedy czytam lub oglądam coś o tematyce wojennej. Myślę o tragicznych wyborach, których musieli dokonywać ludzie żyjący w tamtych czasach. Wybory świadome lub nie, decyzje, które ważyły na czyimś życiu, a czasu, aby je  rozważnie podejmować,  brakowało. Może zresztą tak było lepiej, bo jak z rozmysłem decydować o czyimś być lub nie być? Tak jest i tu. Kto ma zejść do kanałów? Wiadomo, że wszyscy nie mogą. Krzyk, pisk, płacz, szloch. Żona i córka czy kochanka? Kogo ma wybrać Janek, kiedy żona stawia ultimatum: albo ja, albo ona? A potem, kiedy staje się jasne, że trzeba tę gromadę ukrywających się podzielić i Socha mówi, że w inne, lepsze miejsce może zabrać tylko jedenaście osób? Kto ma iść? Kto ma o tym decydować? Ci, którzy zostaną, zdają sobie sprawę, że to wyrok. I gdzie jest ta granica? Dlaczego jedenastu a nie dwunastu lub jeszcze lepiej trzynastu? Zostać w mokrych, ciemnych, zimnych, brudnych, zaszczurzonych, cuchnących kanałach czy jednak wyjść i próbować szczęścia na powierzchni? Ile można wytrzymać w podziemnym więzieniu? W takich koszmarnych warunkach? Kiedy towarzyszy ci wieczny strach, bo w każdej chwili ktoś jednak może cię odkryć? A czy można ufać Sosze? Długo mu nie ufają! I co tam robić, kiedy minuta równa się wieczności? Ocean czasu naszpikowany strachem. Zostać, jak każe starsza siostra, czy wyjść? A potem dylemat Klary: szukać Mani czy nie? A ile dylematów przed Sochą! Początkowo myśli tylko o zarobku, nie zastanawia się nad niebezpieczeństwem i konsekwencjami. Z czasem, kiedy robi się niebezpieczniej, krążą pogłoski o tym, że w kanałach ukrywają się Żydzi, Socha coraz bardziej zdaje sobie sprawę, że ryzykuje nie tylko swoim życiem, ale życiem swojej rodziny. Kogo byś wybrał? Jakże często konsekwencje decyzji, które podejmowali, były tragiczne dla innych. Tak jest, kiedy Mundek,  poszukując Mani, przedostaje się do obozu. To, że on nie ma czapki, nieoczekiwanie skaże na śmierć mężczyznę stojącego obok. Jemu niemiecki żołnierz w ostatniej chwili daruje życie, bo jest zdrowy i silny, a więc zdolny do pracy. W zamian zginie ten obok, bo starszy i wygląda na słabszego. Ale jeszcze bardziej wstrząsająca jest historia, kiedy w odwecie za zamordowanie niemieckiego żołnierza, Niemcy wieszają dziesięciu Polaków. Wśród nich Socha rozpoznaje swojego przyjaciela Szczepka. A przecież on i Mundek  musieli zabić tego żołnierza w obronie własnej! Ironia losu polega  na tym, że Szczepek, aby nie narażać siebie i swojej ciężarnej żony, przestaje pomagać Żydom ukrytym w kanałach. Mimo to swojego życia nie ocalił a nieszczęście sprowadzili na niego, zupełnie nieświadomie, właśnie Mundek i  Socha. Zawsze, kiedy czytam lub oglądam coś o czasie zagłady, dręczą mnie pytania: co ja bym zrobiła? czy miałabym odwagę pomagać? czy umiałabym narażać najbliższych? A gdybym to ja musiała się ukrywać? Wytrwałabym czy wyszła na powierzchnię, aby zginąć?

Równie ciekawy jest portret Żydów z getta. Holland portretuje ich nie jak bohaterów bez skazy, ale jak zwykłych ludzi: z zaletami i przywarami. Kłótnie, złośliwość, zawiść, zdrada, romans, podłość, wzajemna niechęć, ale i szlachetność, pomoc, wspieranie się, podtrzymywanie na duchu. Są tak bardzo różni: wykształceni i prości, bogaci i biedni, niewierzący i tacy, którzy nawet w kanałach nie zapominają o modlitwie. Te różnice najlepiej pokazuje pomieszanie języków: polski, jidisz, niemiecki. Ale być może najbardziej szokują sceny seksu. Na oczach wszystkich, bo intymność jest w tych warunkach niemożliwa. Jakoś nie wyobrażamy sobie, że miłość, seks, romans, zdrada, zazdrość były tam możliwe. A jednak, jak wiadomo z licznych świadectw, ludzie się zakochiwali, zdradzali, kochali. Może to był ratunek? A może natura jest silniejsza?

No i wreszcie główny bohater, Leopold Socha. Kanalarz, drobny cwaniaczek, który, jak wielu innych, korzysta z okazji i bez skrupułów, bez refleksji przeszukuje porzucone przez Żydów przedmioty w poszukiwaniu czegoś cennego. Nie waha się też  kraść. Poznajemy go, kiedy wraz z przyjacielem, Szczepkiem, włamują się do opuszczonego domu gdzieś pod Lwowem. W pobliskim lesie są świadkami egzekucji na grupie żydowskich, odartych z godności, nagich kobiet. To wstrząsająca scena. Ale jej wspomnienie nie przeszkadza Sosze po powrocie do domu kochać się z żoną. Żydów, którzy postanawiają ukryć się w kanałach, los stawia na jego drodze przez przypadek. Początkowo pomaga tylko dla pieniędzy. Nie ufa im, ale i oni mu nie ufają. Są zdani całkowicie na niego. Staje się ich panem i władcą. Nie mają wyboru. On ma. Ale od początku to postać niejednoznaczna. Interesowny cwaniaczek, gotowy wykorzystać sytuację do końca, ale to jednocześnie dzięki niemu przerażona Krysia schodzi do kanału. Jest dla niej czuły, troskliwy i delikatny. Cierpliwie przemawia i łagodzi strach. Potem obserwujemy jego wahania. Kiedy robi się coraz niebezpieczniej, chce ich zostawić. Ma żal, że mu nie ufają, że nie okazują wdzięczności. Cały czas jednak wraca, coraz bardziej narażając swoja rodzinę. Musi lawirować i kombinować. I nie wiadomo już, kogo chce ocalić: rodzinę, siebie czy Żydów. W którym momencie stają się jego Żydami? Nie ma iluminacji. Przemiana dokonuje się stopniowo, aż wreszcie, kiedy skończą się pieniądze, pomaga za darmo. Gotów jest zabrać i wychowywać urodzone przez Chaję niemowlę.  A w końcu nie zważa już na nic i kiedy w czasie ulewy grozi im śmiertelne niebezpieczeństwo, ratuje ich, narażając siebie i przede wszystkim rodzinę. Długo ten cwaniaczek postępuje instynktownie, jego dobroć to odruch: dziewczynka płacze, to trzeba ją pocieszyć, dzieci się zgubiły, to trzeba je odprowadzić do rodziców. Zwyczajny człowiek, który bohaterem staje się przez przypadek, krok po kroku. On, który początkowo nie krył swojej niechęci i uprzedzeń do Żydów. Inaczej jest z jego żoną. To ona żałuje mordowanych Żydów, dostrzega w nich ludzi, ale kiedy dowiaduje się, że mąż im pomaga, jest wściekła. Teoria sobie, praktyka sobie. Od słów do czynów daleko. Ale wcale niełatwo ją  potępić: lęka się nie tylko o siebie i męża, ale przede wszystkim o córeczkę. Cały czas zmaga się z tą sytuacją. Chociaż boi się i nie pochwala, to jednak pozwala. Nie mówi kategorycznie: nie. W końcu to ona wychodzi z inicjatywą zabrania urodzonego w kanałach niemowlęcia.

Muszę jeszcze koniecznie wspomnieć o fantastycznych zdjęciach Jolanty Dylewskiej, które budują klimat filmu. Są realistyczne, ale jednocześnie niezwykle malarskie. Tak filmowana jest tragiczna, przejmująca scena egzekucji żydowskich kobiet, o której wspominałam. O obrazach myślę też, kiedy kamera wyłuskuje z ciemności kanałów jasną, brodatą twarz starego, modlącego się Żyda.

I wreszcie wyznanie najbardziej osobiste. Na koniec po prostu się rozpłakałam (musiałam kryć swoje łzy) i wcale nie ze wzruszenia. Kiedy nagle po szczęśliwym, nieco cukierkowym, acz podszytym jakąś niepewnością, zakończeniu pojawiły na białym tle czarne, proste napisy informujące o tragicznej śmierci Sochy i potem kolejne o tym, co powiedział ktoś na jego pogrzebie, nie wytrzymałam. Przytoczę tu z pamięci jeszcze jeden ostatni: czy naprawdę potrzebujemy Boga, aby się karać? 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty