Po raz drugi w ostatnim czasie przeżywam rozczarowanie książką autora, którym kiedyś się zachwyciłam. Tak było z "Wolnością" Franzena, tak jest z "Kwestią
Finklera" Howarda Jacobsona (Świat Książki 2011; przełożyła Grażyna Smosna). Kilka lat temu przeczytałam artykuł o współczesnej literaturze żydowskiej tworzonej przez pisarzy urodzonych już po wojnie, mieszkających nie tylko w Izraelu. Autorka wymieniała kilka nazwisk. Zwróciłam uwagę na Howarda Jacobsona i przeczytałam jego pierwszą powieść wydaną w Polsce "Wieczory kaluki" (Cyklady 2008; przełożył Maciej Świerkocki). W międzyczasie ten urodzony w roku 1942 brytyjski pisarz dostał Nagrodę Bookera. Trudno mi wypowiadać się na temat całej jego twórczości, ale we wspomnianych powieściach w sposób prześmiewczy, ironiczny, obrazoburczy przygląda się angielskim Żydom. Jego spojrzenie na świat, łagodnie krytyczny, zdystansowany stosunek do bohaterów mnie przypomina nieco metodę Woody Allena. On sam nazwał siebie żydowską Jane Austen, a krytycy okrzyknęli go brytyjskim Phlipem Rothem. W artykule, o którym napomknęłam, znalazłam opinię, że tylko żydowski autor może pozwolić sobie na tak krytyczny i kpiarski stosunek do swych rodaków. Goj prezentujący takie sądy mógłby zostać posądzony o antysemityzm. Teraz, kiedy, czytelniku tej notki, zorientowałeś się przynajmniej troszeczkę, kto zacz ten Jacobson, pora przejść do wydanej jesienią "Kwestii Finklera".Kim jest tytułowy Finkler? A może należałoby zapytać, kim są Finklerzy? Pięćdziesięcioletni Sam Finkler to jeden z trzech głównych bohaterów tej powieści, angielski Żyd, filozof, któremu sławę przyniosła seria popularnych poradników podlanych filozoficznym sosem odnoszących się do rozmaitych życiowych kwestii. Odkąd jako guru dla maluczkich zaczął udzielać się również w telewizji, stał się celebrytą. Drugą ważna personą w tej książce jest jego szkolny przyjaciel, Julian Treslove, goj, życiowy nieudacznik stale obawiający się jakiejś mniejszej czy większej katastrofy. Ten były dziennikarz BBC, szczerze nienawidzący tej rozgłośni, obecnie para się zajęciem sobowtóra sław. Jest tak doskonale nijaki, że potrafi wcielić się w każdego, może dlatego w swoim fachu cieszy się wielką popularnością. Ma niezwykłą zdolność zakochiwania się w rozmaitych kobietach niemal od pierwszego wejrzenia, ale z żadną nie jest w stanie związać się na dłużej. I wreszcie trzeci bohater, Libor Sevcik, o ponad trzydzieści lat starszy, zaprzyjaźniony z nimi czeski Żyd, który od dawna mieszka w Londynie. Niegdyś znany dziennikarz za pan brat z hollywoodzkimi gwiazdami. W tym męskim gronie nieoczekiwanie na kartach powieści pojawia się jedna kobieta, daleka krewna żony Libora o przedziwnym imieniu Hephzibah.
Jądrem książki jest kwestia żydowska, tytułowa kwestia Finklera. Dlaczego Finklera? Otóż Julian Treslove, jedyny goj w tym towarzystwie, Finklerami nazywa wszystkich Żydów. Trzej bohaterowie i trzy postawy, spory i dyskusje. Tym gorętsze, że właśnie trwa interwencja Izraela w Gazie. Nie tylko w Londynie, nie tylko w Anglii odbywają się przeciwko niej protesty. Odpowiedzialnością, jak to zwykle w takich przypadkach bywa, obarcza się wszystkich Żydów niezależnie od ich poglądów i miejsca zamieszkania. Narasta fala antysemityzmu, mnożą się drobniejsze i poważniejsze antysemickie incydenty. Libor mimo że jest zwolennikiem państwa Izrael, coraz gorzej myśli o swych pobratymcach, coraz bardziej drażni go ich żydowskość, pewna znajoma zarzuci mu nawet antysemityzm. Finkler natomiast to zdeklarowany antysyjonista, założyciel stowarzyszenia SKONsternowanych Żydów, które gromadzi rozmaitej maści celebrytów wymieszanych z, jak to się u nas mówi, autorytetami moralnymi. Jak łatwo zgadnąć protestują przeciwko interwencji Izraela w Gazie. W gruncie rzeczy Finkler zupełnie nie przywiązuje wagi do swojego żydowskiego pochodzenia, a obecną sytuację polityczną cynicznie wykorzystuje dla wzmocnienia medialnego wizerunku. I wreszcie Treslove, postać allenowska, człowiek bez właściwości, od dawna dzięki przyjaźni z Finklerem zafascynowany Żydami i wszystkim co żydowskie, choć jego filosemityzm zaprawiony jest złośliwością, przekąsem i drwiną. Nagle pod wpływem pewnego incydentu zaczyna doszukiwać się żydowskich korzeni. Tym to łatwiejsze, ale jednocześnie trudniejsze, że niewiele wie o przeszłości swojej rodziny, bo jego rodzice od dawna nie żyją, a żadnych krewnych nie ma. Ten człowiek bez przeszłości, właściwości i tożsamości chce być Żydem. W jego wypadku jest to pragnienie bycia kimś, zasypania egzystencjalnej pustki. Treslove rozpaczliwie szuka sensu w swoim nijakim życiu.
Czy będąc Żydem można nie zajmować stanowiska wobec kwestii palestyńsko-izraelskiej? Co to znaczy być Żydem dziś, jeśli nie mieszka się w Izraelu? Czy wolno obarczać wszystkich Żydów winą za interwencję w Gazie? Czy Izraelczyków atakujących Palestyńczyków godzi się przyrównać do nazistów, a wydarzenia w Gazie do Holokaustu? A współczesny antysemityzm czy jest współczesnym Holokaustem albo do niego prowadzi? Czy Żydzi sami sprowadzają na siebie nieszczęście biernością, tchórzostwem i strachem? A może, wobec tego, postawa Izraela to postawa właściwa? Nie dać się zgnieść, wyprzedzić ruch przeciwnika. Takie pytania padają w tej powieści wypowiadane ustami jej bohaterów. Trzeba przyznać, że to problematyka odległa od polskich dyskusji o kwestii żydowskiej, u nas toczonych wokół Holokaustu, polskiej winy i odpowiedzialności, polskiego antysemityzmu, który korzenie cały czas ma raczej w przeszłości niż w obecnej sytuacji politycznej Izraela.
Ale powieść Jacobsona mierzy się też z innymi tematami: śmiercią, starością, życiowym bilansem, ojcostwem, żałobą po stracie ukochanej osoby, przerażającą samotnością. Te partie książki dotykają najbardziej. Finkler i Libor właśnie zostali wdowcami. Szczególnie dla tego ostatniego to wielki ciężar. Trudno się dziwić, ma prawie dziewięćdziesiąt lat i ze swoją ukochaną, niezwykłą żoną, Malkie, spędził prawie całe życie. Teraz nie umie się odnaleźć, nagle zaczyna przypominać sobie wszystkie złe chwile swojego małżeństwa, wszystkie winy wzajemne. Tym bardziej jest mu ciężko. Żałuje popełnionych błędów, nie wiadomo, prawdziwych czy wyimaginowanych. Niezwykle to smutny obraz starego, usychającego, samotnego człowieka pogrążonego w swojej rozpaczy, który do niedawna tryskał wigorem. Nikt nie zauważa tego, co się z nim dzieje. Zupełnie inna jest żałoba Finklera tak, jak inne było jego małżeńskie życie. Na tle tych dwojga Treslove jawi się tym bardziej jako postać groteskowa, śmieszna i żałosna ze swoimi wydumanymi problemami. Chociaż i on, oprócz politowania i uśmiechu, może wzbudzić w czytelniku uczucie litości.
Na początku napisałam, że "Kwestia Finklera" rozczarowała mnie. Na koniec czas wyjaśnić dlaczego. Otóż wydała mi się przegadana. Spory toczone przez przyjaciół, ich żydowskie dylematy momentami nużyły, wydawały mi się przedstawione w sposób nieco akademicki, brakowało im żywości i temperatury. Może dlatego, że tak to odległe od tego, co gorące w Polsce? A może po prostu dlatego, że przeintelektualizowane? Chociaż żywo interesuję się tematyką żydowską, w losach bohaterów Jacobsona o wiele bardziej poruszyło mnie to, co uniwersalne: strata, żałoba, rozpacz, nieznośny ciężar życia. Ich życiowe porażki, niepowodzenia i zmaganie się z nimi. Mimo wspomnianych zastrzeżeń warto sięgnąć po "Kwestię Finklera", a z całą pewnością po "Wieczory kaluki", gawędziarskie, zabawne, zjadliwe, pełne dziwacznych zdarzeń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz