Jonathan Franzen "Wolność"

Pewnie nigdy nie kupiłabym tej książki. Dlaczego? Wewnętrzne strony okładki gęsto wytapetowane cytatami sławiącymi jej wielkość. W środku zakładka, na której znajduję informację, że powieść Franzena rekomenduje Oprah Winfrey (ściślej jej telewizyjny Klub Książki). Z tej samej zakładki krzyczą do mnie słowa: "Prawa do ekranizacji kupione przez Scotta Rudina!" (A któż to jest? Powinnam wiedzieć?) No i okładkę niczym zatwierdzający stempel zdobi jednowyrazowy cytat z samego Baracka Obamy: "Kapitalna". Wystarczy, aby obejść ją szerokim łukiem. A to nie koniec tej reklamowej hucpy. Więc dlaczego nie obeszłam? Dlaczego kupiłam i przeczytałam ponad sześćset stron drobnego druku? Przede wszystkim dlatego, że kilka lat temu zachwyciłam się pierwszą wydaną w Polsce powieścią Franzena "Korekty", która do dziś tkwi w mojej pamięci i stoi na półce. Wtedy wydał ją Świat Książki, ale wkrótce jej wznowienie ukaże się nakładem tego samego wydawnictwa, które wydało "Wolność" (Sonia Draga 2011). To też wiadomość z okładki.

Zanim przejdę do najnowszej pozycji amerykańskiego pisarza, którego Juliusz Kurkiewicz recenzujący książki na łamach Dużego Formatu przyrównał nieco na wyrost do Tołstoja, chciałabym na moment zatrzymać się przy "Korektach", bo na mnie niegdyś zrobiły znacznie większe wrażenie. Obie powieści obracają się wokół jednego tematu: rodziny. Trudno je nazwać sagami, to raczej analizy stosunków rodzinnych, wzajemnych zależności, urazów, pretensji i miłości. Opis problemów i kłopotów, losów rodziców i dzieci, zachodzących obyczajowych przemian, skonfrontowanie postaw dwóch a nawet trzech pokoleń. Wszystko w tradycyjnej, epickiej formie. Porządne dziewiętnastowieczne powieści, chociaż napisane w dwudziestym pierwszym wieku. Na pewno warto sięgnąć po obie, ale jeszcze raz podkreślam: ja wolę pierwszą z nich. Wydała mi się  dramatyczniejsza, a losy bohaterów bardziej przejmujące. Szczególnie zakończenie, którego ze zrozumiałych względów zdradzić nie mogę, po prostu mną wstrząsnęło. Tyle tytułem przydługiego wprowadzenia, a teraz jeszcze trochę o "Wolności".

To opowieść o rodzinie Patty i Waltera Belgrundów, ich dzieciach, rodzicach i przyjacielu, punckrockowym muzyku, Richardzie Katzu. Zaczyna się w latach osiemdziesiątych zeszłego wieku, kiedy to losy Patty i Waltera splatają się na jednym z collegów, kończy w roku 2010, a retrospekcje dotyczące rodzinnych historii sięgają oczywiście wcześniej. Patty i Waltera dzieli wszystko. On pochodzi z przeciętnej rodziny szwedzkich emigrantów zdeklasowanej przez alkoholizm ojca i braci. Nie tylko studiuje, ale pomaga udręczonej matce prowadzić nędzny, rodzinny motel. Aby się utrzymać, musi jeszcze pracować. To nieśmiały zielony idealista, kochający ptaki, przekonany, że remedium na ekologiczne problemy świata jest walka z przeludnieniem. Ona pochodzi z bogatej rodziny, jej matka zajmuje się polityką, ojciec jest adwokatem. Ma żal do rodziców, że faworyzują  rodzeństwo, jej nie poświęcając wiele uwagi. Może dlatego, że pasjonuje się sportem, uprawia koszykówkę, a matka woli chwalić się córkami przejawiającymi ambicje artystyczne. On zakochany w niej od początku, ona zainteresowana jego serdecznym przyjacielem, Richardem. Zostaną jednak małżeństwem, stworzą szczęśliwą, idealną rodzinę. On pracuje, ona jest doskonałą panią domu i matką. Oczywiście ta sielanka to tylko pozór, w przeciwnym razie nie byłoby tej powieści. Przez sześćset stron śledzimy ich historię. Początkowe sukcesy, nieuchronne rozczarowania, konflikty, porażki, kompromisy, porzucenie młodzieńczych ideałów i samooszukiwanie się, że wszystko jest okej. Poznajemy też ich dzieci Jessicę i Joeya, którego Patty wielbi bezkrytycznie.

Zaletą tej książki, podobnie jak poprzedniej, są znakomite portrety bohaterów i wiwisekcja ich wzajemnych relacji. Szczególnie rodzinnych. Jest tu i konflikt ojca z synem, i bezgraniczna, toksyczna miłość matki do syna. Jest rozczarowanie życiem, depresja, pokusy, na jakie bywamy wystawieni, i wielkie nieszczęście. Mimo wszystko jednak powieść Franzena to apoteoza rodziny i dojrzałości. Nie wszystko złoto, co się świeci, każdą ścieżkę da się wyprostować, jeśli tylko znajdziemy w sobie odwagę i dość siły, jeśli tylko będziemy chcieli ze sobą rozmawiać. Życie to nieuchronne niepowodzenia, rozczarowania, ale ostatecznie można przekuć je w sukces. Wszystko chyli się ku upadkowi, bohaterów, szczególnie mężczyzn, dręczy świadomość "ogólnie dupiastej kondycji świata". Co można na to poradzić? Robić swoje. Całego świata zbawić się nie uda, wielkich idei też raczej w czyn się nie przekuje, produkcji dwutlenku węgla nie ograniczy, efektu cieplarnianego nie zatrzyma, ochronić wszystkich gatunków ptaków nie sposób. Co więc można? Zacząć od siebie i na przykład urządzić na terenie dawnej rodzinnej posiadłości rezerwat ptaków. Brzmi to może naiwnie i banalnie i takie w gruncie rzeczy jest, ale kiedy tę nieodkrywczą filozofię czyta się rozpisaną na konkretne ludzkie losy, można się przejąć i zadumać. Tak jak w życiu. Pozamałżeński romans jest czymś banalnym, ale kiedy dotyczy ciebie, możesz czuć się jak bohater greckiej tragedii. To co powszechne, bywa trywialne, to co jednostkowe, już takie nie jest.

A tłem dla tego rodzinnego galimatiasu jest amerykańska polityka. Bohaterowie są zdeklarowanymi demokratami i szczerze nienawidzą  republikanów. Rządy Busha to nieszczęście. Wojna w Iraku jest brudna i prowadzona w imię nieczystych, gospodarczych interesów. Politycy tańczą, jak im zagrają wielkie koncerny, które dla zysków gotowe są na każde łajdactwo i każdy przekręt. Życie ludzkie nie jest w cenie, liczy się tylko kasa. Przewija się oczywiście jedenasty września, a Nowy Jork dla wielu bohaterów to dżungla, w której czyhają na człowieka same niebezpieczeństwa. Powieść kończy się kryzysem, który rozpełzł  po świecie z Ameryki.

Rzecz w tym, że temperatura tych oskarżeń jest dość letnia. Nie ma tu niczego odkrywczego, niczego, z czego nie zdawalibyśmy sobie sprawy. Chociaż uwielbiam wielkie, epickie powieści, wolę skondensowaną powieść Rotha "Wzburzenie", o której tu jakiś czas temu pisałam. Dotyczy co prawda innych amerykańskich problemów (wojna w Korei), ale jej oskarżycielska siła jest nieporównywalna, a los głównego bohatera o wiele bardziej porusza niż historia rodziny Belgrundów. To wszystko jednak nie oznacza, że nie warto sięgnąć po książkę Franzena. Czyta się ją znakomicie, a rodzinne relacje i portrety bohaterów są zajmujące. Zawsze warto z empatią pochylić się nad losami innych i przejrzeć się w nich niczym w zwierciadle.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty