"Wymyk" Grega Zglińskiego. Tego filmu nie wolno przegapić!

Zdarza mi się czekać na jakiś film jak na święto. Tak było z "Wymykiem" Grega Zglińskiego i wcale nie dlatego, że został tak wysoko oceniony na festiwalu w Gdyni i teraz też zbiera bardzo dobre recenzje. Oczywiście to nie jest bez znaczenia, ale moje oczekiwania wobec tego filmu były tak ogromne, ponieważ kilka lat temu zachwyciłam się niezwykle dojrzałym debiutem tego reżysera, co dziwne, produkcji szwajcarskiej. Tamten film to "Cała zima bez ognia", niedawno zresztą pokazała go TVP Kultura. Czasem mam wrażenie, że widzieli go tylko recenzenci i ja, cóż nie cieszył się wielkim powodzeniem, a szkoda. Może dlatego, że podobnie jak "Wymyk" podejmował tematy ostateczne (śmierć dziecka, wojna na Bałkanach), a pokazana tam Szwajcaria nie miała w sobie żadnego folderowego uroku. Ponury, zasnuty mgłą i fabrycznym dymem krajobraz, ponure wnętrza bohaterów. Mimo tego zobaczyć trzeba koniecznie! Od tamtej pory zastanawiałam się, co dzieje się z tak świetnie zapowiadającym się reżyserem a tu nagle "Wymyk". Ku mojej radości film równie dobry jak tamten. W obu stworzył Zgliński charakterystyczny dla siebie charakter pisma: człowiek w obliczu życiowej tragedii, psychologiczne, wyraziste, ale delikatnie nakreślone portrety bohaterów, kryzys rodziny spowodowany nieszczęściem, jakie dotknęło jej członków, no i otoczenie: zwyczajne, siermiężne, surowe, jednym słowem bez upiększeń. No i pytania wagi ciężkiej: o winę, odpowiedzialność i jak możliwe jest dalsze życie, kiedy przychodzi dźwigać duchowe brzemię. "Wymyk" reklamowany jest jako najmocniejszy polski film tego roku. Ten slogan może mocno zmylić. Tak, najmocniejszy, ale psychologicznie, egzystencjalnie. Nie wiem, czy o taki efekt specom od marketingu chodziło. Ale zostawmy ich w spokoju. Film trzeba zobaczyć koniecznie, także dla świetnych ról: Więckiewicza, Dziędziela i Gabrieli Muskały, która grała też w "Całej zimie bez ognia". A kto widział, może przeczytać ciąg dalszy.

Wszystko zaczyna się od mocnej sceny samochodowego wyścigu. Fred wypróbowując nowy samochód, zachowuje się szaleńczo. To on jest wariatem, ryzykantem. Jego brat, Jurek, wybucha gniewem, tak zirytował go i przestraszył ten szczeniacki wybryk. Mam dzieci, mówi, a właściwie krzyczy. Ale ta pierwsza scena wprowadza widza w filmowe maliny. Wkrótce okaże się, że Fred ceni sobie spokojne, ustabilizowane życie u boku żony i nie lubi ani zmian, ani ryzyka. Nie chce zgodzić się na dalszy rozwój nieźle prosperującej firmy, woli to, co już ma, sabotuje pomysły brata. Równie szybko pryśnie też czar rodzinnej sielanki, której jesteśmy świadkami w czasie urodzin Violi. To tylko pozory. Fred czuje się tym gorszym bratem i synem. Zazdrości Jurkowi wykształcenia, uważa, że rodzice, szczególnie ojciec, zawsze faworyzowali właśnie jego. Najlepiej czuł się wtedy, kiedy brat mieszkał w Stanach i nie wtrącał się w sprawy firmy. Ma żal, że to on musiał opiekować się sparaliżowanym ojcem. Można powiedzieć, że Jurek wrócił na gotowe: ojciec, mimo że na wózku, jakoś doszedł do siebie, firma radzi sobie bardzo dobrze. Znowu stał się oczkiem w głowie rodziców, chce wprowadzać, za cichą akceptacją ojca, zmiany do rodzinnego biznesu. No i ma jeszcze jedną przewagę: dzieci, których najprawdopodobniej Fred mieć nie może. Chociaż wypowie się na ten temat tylko raz, możemy się domyślać, że to problem. Viola uwielbia dzieci Jurka, pewnie dlatego, że nie ma własnych. Trudno wyobrazić sobie, że niepracująca kobieta, łagodna, skromna i cicha nie marzy o macierzyństwie. Wystarczy popatrzeć, jak chętnie zajmuje się dziećmi szwagra. Jej teściowa też z radością powitałaby kolejne wnuki.

Czy to wszystko ma znaczenie, kiedy Fred biernie przygląda się, jak jego brat staje w obronie napastowanej dziewczyny? To Jurek zaryzykuje, a on będzie udawał, jak pozostali współpasażerowie, że nie widzi. Nie wtrącaj się, rzuci. Znowu Jurek jest tym lepszym, szlachetniejszym, odważniejszym. Nie pomógł ze strachu? Nie zdążył zareagować, bo wszystko działo się tak szybko? A może gdzieś podświadomie tłukła się myśl, że ten przemądrzały brat dostanie nauczkę? Pewnie wszystko po trochu. Duchowa męka, jaka stanie się jego udziałem, będzie podwójna. Z jednej strony szok i rozpacz, z drugiej dręczące wyrzuty sumienia. Przyjmuje wyrazy współczucia i pocieszenia, ale czy go nie parzą? Wszyscy myślą, że zrobił, co mógł, on jeden zna prawdę i ta prawda go uwiera. Zamyka się w sobie, wybucha gniewem z byle powodu, wszystko wyprowadza go z równowagi, a to, co przypomina brata, tylko irytuje. Czy dlatego nie odwiedza w szpitalu nieprzytomnego Jurka? Czy dlatego niechętnie odnosi się do jego dzieci, które tak ochoczo przygarnia Viola? Czy dlatego reaguje zazdrością na jej wizyty w szpitalu? Ale najgorsze ma dopiero nadejść za sprawą filmiku zamieszczonego w internecie. Teraz wszyscy znają już prawdę. Odwracają wzrok, milkną lub spoglądają ukradkiem. Czy ci, którzy tak się w niego wpatrują w czasie niedzielnej mszy, już wiedzą, że nie pomógł bratu? A ksiądz, który gestem zaprasza go do spowiedzi, też widział film wrzucony do sieci? Ale Fred nie jest gotowy na przyznanie się do winy i pokutę. Niedzielna msza okazuje się tylko pustym rytuałem odprawianym przykładnie co tydzień. Odświętne stroje, manifestowanie rodzinnej jedności, nabożne śpiewy. To wszystko pozory. Rodzina się rozsypuje, wychodzą na wierzch skrywane urazy. Rodzice nie mogą pogodzić się z tym, co spotkało lepszego syna, mają Fredowi za złe jego bierność. Matka nie przepada za synową, zawsze uważała, że ożenił się z nikim. Ale największym zmartwieniem Freda jest to, aby Viola nie dowiedziała się prawdy. Rodzinna i osobista tragedia burzy jego uporządkowany świat. Do dawnego życia nie ma już powrotu. Rodzina nie jest już żadnym oparciem. Wszystko go uwiera: wyrzuty sumienia, dzieci brata plączące się po domu, żona, która poświęca czas im i nieprzytomnemu bratu, a nie jemu, rodzice, którzy mają pretensje, ludzkie szepty i spojrzenia, bałagan w domu. Tak modne tego lata pytanie: jak żyć?, w tym filmie nabiera niezwykłej mocy. Jak udźwignąć ciężar odpowiedzialności? Jak udźwignąć infamię? Jak udźwignąć utratę dotychczasowej stabilizacji? Jak udźwignąć samotność? Oglądając "Wymyk", chyba pierwszy raz zdałam sobie sprawę, że są sytuacje, kiedy lepiej zginąć niż żyć. Fred nie stając w obronie brata, ocalił swoje życie, ale jakie to ma znaczenie? Co mu z takiego życia?

Być może, aby próbować odbudować je na nowo, powinien stanąć w prawdzie i powiedzieć: tak, zawiniłem grzechem zaniechania, zazdrości i niechęci, wybaczcie. Ale Fred długo nie potrafi tego zrobić. Może dlatego tak opornie idzie mu zdemaskowanie przestępcy? Niby dzwoni na policję, ale nie dość wytrwale. Kiedy ściga chłopaka na własną rękę, może liczy na to, że sam wyrówna rachunki. Właściwie, co chce zrobić, kiedy idzie do niego do szkoły? Nastraszyć? Wymierzyć sprawiedliwość? Ale sytuacja wymyka się spod kontroli i jeśli nie chce, aby przestępca stał się ofiarą, musi nie tylko zdemaskować jego, ale i siebie. Czy zgromadzeni w sali uczniowie i nauczyciele są zszokowani tylko tym, że zwyczajny uczeń okazał się pozbawionym uczuć, cynicznym mordercą? Czy również tym, że ścigający go Fred stchórzył? A może tym, że teraz stoi przed nimi i patrzy im w oczy. Tak, to ja, tchórz, mam na rękach krew mojego brata, nic nie zrobiłem, aby go uratować. Dopiero teraz może iść do szpitala. Nieporadnie uczy się pielęgnować nieprzytomnego brata. Ale jest już za późno. Kiedy spojrzy w szeroko otwarte oczy Jurka, będą to oczy trupa. Czy brat wybaczył mu przed śmiercią? Czy miał na tyle świadomości? Fred na zawsze już zostanie z tą tajemnicą i z obrazem oczu nieboszczyka.

W tym filmie pełno jest takich scen, które mylą. Nie spełniają tego, co zapowiadają, celowo wprowadzają widza w błąd. O pierwszej właśnie wspomniałam. Ale jest też pistolet, który, inaczej niż czechowowska strzelba, o której wiadomo, że kiedy pojawi się na scenie w pierwszym akcie, to w trzecim wystrzeli, nie zostanie użyty. Wiem, że był nienabity, ale mógł pan nim przecież postraszyć, zdziwi się policjant. W innej scenie Fred szarpie lekarza i krzyczy: niech pan coś zrobi. To samo mieliśmy ochotę krzyczeć do niego, kiedy przypatrywał się napastnikom atakującym brata: zrób coś! Ale on nic nie zrobił. Kiedy aparatura, do której podłączony jest brat, wydaje dziwne, niepokojące laika dźwięki, okaże się, że to wcale nie koniec, wtedy nic się nie zdarzy. Ale kiedy, tak jak Fred, z ulgą zobaczymy szeroko otwarte oczy Jurka, natychmiast pojawią się ręce lekarza fachowo zamykające jego martwe powieki i padnie suchy komunikat: zgon ósma piętnaście. To wszystko też stanowi o wartości tego filmu. Także nastrój, tempo, umiejętnie podkręcane przez muzykę, no i subtelne portrety bohaterów, rysowanie konfliktów między nimi. Gdzieś rzucone jakieś zdanie, spojrzenie, gest, mina, jakaś obserwacja. Kilkoma filmowymi pociągnięciami reżyser kreuje rodzinne piekiełko będące tłem dramatu. Do tego aktorstwo, o którym wspominałam we wstępie.  No i myśl, że gdyby wtedy nie popsuł się samochód, wszystko potoczyłoby się inaczej.

Świetny film, nie podda się próbie pamięci. Podobnie jak "Cała zima bez ognia", którą noszę w sobie do dziś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty