Obejrzałam zbierający pochwały krytyków fabularny debiut rosyjskiego dokumentalisty Siergieja Łoźnicy. Dawno już nie widziałam filmu tak przerażającego i pesymistycznego. Mimo że doskonale wiedziałam, na co się wybieram, muszę przyznać, że ładunek zła bijący z ekranu potwornie mnie zmęczył. Nie jest to zło wyrafinowane, ale zwyczajne, codzienne, popełniane ot tak, od niechcenia przez przeciętnych ludzi. Świat rosyjskiej prowincji widziany oczami Łoźnicy jest potworny. Przypomina piekielną matnię. Kto raz się w niej zaplątał, nie znajdzie wyjścia. Policjanci, którzy niekontrolowani przez nikogo mogą wszystko, zapijaczeni mieszkańcy wiosek i małych miasteczek o bezmyślnych, nieruchomych twarzach. Kradzieże, napady i wreszcie zbrodnie popełniane nie przez mafiosów, ale przez prostych wieśniaków, sąsiadów. Ruina, brzydota i upadek. Podążając za bohaterami, przekraczamy kolejne kręgi piekła. Mimo że już pierwsze sceny filmu pokazują świat brzydki, smutny i szary, potem z każdym krokiem jest coraz straszniej, coraz brzydziej, coraz duszniej. To, co na ekranie, potwornie przytłacza. To świat osobny, nad którym nikt nie panuje, tu nie sięga władza z Moskwy, tu wszystko rządzi się własnymi prawami. Prawa brzmią w tym kontekście ironicznie, bo to świat bezprawia i braku zasad moralnych. A wszystko pokazane bez hollywoodzkiego lukru, który każdą ohydę potrafi uczynić estetyczną. Ten rosyjski Dziki Zachód filmowany jest do bólu naturalistycznie. Ale najgorszy jest brak nadziei bijący z ekranu. Temu złu nie da się zaradzić, co wymownie pokazuje jedna ze scen. Reżyser obala kilka mitów: mit wielkiej wojny ojczyźnianej (zdeprawowani żołnierze grabią i mordują), mit rosyjskiej gościnności (tu nie można ufać nikomu) czy mit sielskiej prowincji.
Jak czytam w materiałach promujących film, pokazane historie oparte są na faktach. Aż się wierzyć nie chce! Początkowo myślałam, że twórca skorzystał z artystycznego prawa do przesady, przerysowania i wyolbrzymienia. A jednak nie! Rosja pokazana jest tu od najgorszej, diabelskiej strony.
Doceniam wartość i artystyczną perfekcję obrazu Łoźnicy, ale muszę przyznać, że mocne wrażenia nie pozostały na długo. Owszem, wyszłam z kina przytłoczona i porażona ogromem brzydoty i zła, ale po kilku dniach emocje gdzieś się ulotniły. Może to dlatego, że nie ma w tym filmie jednego głównego bohatera, którego losem można by się przejąć? Cóż, "Szczęście ty moje" na pewno nie jest dla każdego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz