Jak pisałam we wstępie, nie przyjmuję tego filmu bezkrytycznie, kilka elementów mnie w nim drażni. Może jednak zacznę od tego, co mi się podobało.
Przede wszystkim film znakomicie się ogląda. To zasługa kompozycji. W jakimś stopniu jest to kino drogi i to drogi podwójnej: tej współczesnej, którą pokonuje Jeanne śladami matki, potem również jej brat Simon, i tej z przeszłości, którą przebywa Nawal Marwan, ich matka, w poszukiwaniu swojego syna, którego musiała oddać do sierocińca. Obie wędrówki najeżone są niebezpieczeństwem. Oczywiście dużo więcej ryzykuje Nawal w kraju ogarniętym wojną domową o podłożu religijnym. Ale na Jeanne i Simona, szczególnie na niego, również czyha niebezpieczeństwo, z czego nie od razu zdają sobie sprawę. Mimo że wojna dawno się skończyła, poruszanie się po kraju, w którym konflikty z przeszłości zostały tylko przysypane cienką warstwą piachu, bez pomocy miejscowych kacyków nadal jest niebezpieczne. Gdyby nie tutejszy notariusz, nigdy nie odkryliby prawdy. Szczególnie Jeanne, która początkowo wędruje sama, stale napotyka na mur milczenia.
W filmie znakomicie budowane jest napięcie. Z zapartym tchem śledzimy żmudne odkrywanie prawdy i długo nie jesteśmy w stanie przewidzieć, jak ta prawda okaże się tragiczna. Wszystko wyjaśnia się w zakończeniu. Przyznam się, że nie spodziewałam się takiego rozwiązania. Z równym napięciem śledzimy losy Nawal, szczególnie jej wędrówkę w poszukiwaniu syna przez kraj ogarnięty wojną. Kiedy wszyscy pokonują drogę z południa, gdzie trwają walki i religijne prześladowania, na północ, dziewczyna podróżuje w odwrotnym kierunku. Znamiennna jest scena, kiedy pokonuje zaporę ustawioną przez wojsko. Przed nią tłum marzący o tym, aby przedostać się na stronę, po której stoi ona. Tylko Nawal idzie w przeciwnym kierunku.
"Pogorzelisko" jest też wspaniałą epicką opowieścią o wojnie, miłości i religijnych uprzedzeniach, które tę miłość z góry skazują na klęskę. Z tym że tu nieszczęśliwy finał zakazanej miłości, który zwykle bywa punktem dojścia, jest dopiero początkiem tragicznej historii. Frapujące są dalsze, niezwykłe losy Nawal.
Kolejna zaleta filmu to zdjęcia. Egzotyczny świat pokazywany bardzo często w panoramicznych planach. Surowy, górski krajobraz, głęboki kanion, wioska na wzgórzach, panorama miasta, które, nawet zrujnowane, jest pięknie fotografowane.
Dla mnie nie bez znaczenia jest też kontekst: historia osadzona na nienazwanym Bliskim Wschodzie, konflikt polityczny i religijny.
Historia opowiedziana w tym filmie, szczególnie odkryta do końca, może wydać się nieprawdopodobna. Przyznam, że przez chwilę też miałam wątpliwości, czy przypadkiem reżyser i scenarzysta w jednej osobie nie przesadził. Brat, który jednocześnie okazuje się być ojcem, syn, który jest oprawcą i gwałcicielem własnej matki - to można uznać za kicz. Ja jednak będę bronila tego pomysłu. Po pierwsze podobna historia, choć z pozoru wydaje się nieprawdopodobna, jest jednak możliwa (zawsze była, a dziś w świecie anonimowych dawców spermy tym bardziej). Wszak życie pisze najlepsze scenariusze, że posłużę się tu tym wyświechtanym stwierdzeniem. Sama znam przynajmniej jeden niezwykły ludzki los pełen dramatycznych zdarzeń i nieprawdopodobnych odkryć, który świetnie nadawałby się na scenariusz filmu czy powieść. Po drugie ta historia to wyraźne nawiązanie do antycznej tragedii czy mitu. Czyż nie pobrzmiewają tu echa historii Edypa? W tym filmie jest oczywiście trochę inaczej. Do tragedii nigdy by nie doszło, gdyby dziecka nie oddano do sierocińca. Gdyby nie religijne uprzedzenia, rodzinne nienawiści, hańba, jaką wedle miejscowych zasad Nawal okryłła rodzinę, nie stałoby się to, co oglądamy. To nie bogowie czy fatum, to człowiek sprowadza na człowieka nieszczęście. Z drugiej jednak strony można też mówić o przekleństwie losu. Gdyby Nawal urodziła się w innej części świata, jej życie potoczyłoby się zupełnie inaczej.
Jest to wreszcie film o dociekaniu prawdy. Unosi się nad nim pytanie: czy zawsze warto ją znać? Jaką cenę za nią płacimy? Z jednej strony poznanie prawdy pozwala dzieciom zrozumieć własną matkę, jej dziwne zachowania (o tym wspomina zbuntowany Simon po odczytaniu testamentu). Z drugiej pozostaje pytanie: jak żyć z taką wiedzą? Jak poradzić sobie ze świadomością, że brat to jednocześnie ojciec, ale także oprawca matki. Ktoś, kto zadał jej największy ból, kto ją gwałcił i torturował. I fakt, że zanim został Abou Tarekiem, był snajperem zaślepionym nienawiścią, to już tylko pikuś. No i jeszcze świadomość, że ten człowiek mieszka teraz w tym samym mieście i prowadzi zwyczajne życie. Być może mijali go gdzieś na ulicy. Jak sobie z tym poradzić? Jak dalej żyć? Czy można wybaczyć? Jeanne i Simon na pewno tego nie robią. Spełniają tylko wolę matki, dostarczając mu dwie koperty, i natychmiast znikają. A Nawal? Przez lata wychowywała dzieci, które przyszły na świat w wyniku gwałtu, które przypominały jej o najstraszniejszych wydarzeniach, o cierpieniu, bólu i poniżeniu. Widzimy, że kiedy wyszła na wolność, nie bardzo chciała je zabrać, być może wolałaby, żeby nie przeżyły. Tym bardziej, że cały czas myślała o dziecku, które było owocem miłości (jak to okropnie brzmi, ale niestety nie znajduję innej frazy). Kiedy w końcu przez przypadek odkrywa prawdę, to ją zabije. Nie jest w stanie jej udźwignąć. Cóż, prawda nie zawsze wyzwala, nie zawsze jest źródlem katharsis.
I na koniec o tym, co mnie drażniło. Wspominałam już we wstępie, że film wydał mi się momentami nazbyt teatralny, egzaltowany i sztuczny. Najbardziej widoczne jest to w niektórych dialogach, na przykład kiedy Jeanne rozmawia ze swoim profesorem matematyki na kanadyjskim uniwersytecie. Albo taki kwiatek: "Czy jeden dodać jeden zawsze jest dwa? A co jeśli jeden dodać jeden jest jeden?" (cytat z pamięci). Tak Simon próbuje przekazać swojej siostrze prawdę, którą odkrył. Przecież taki sposób ludzie ze sobą nie rozmawiają! Teatralne są też niektóre sceny, przez co tracą swoją dramaturgię. Taka jest scena ataku na autobus, kiedy Nawal ratuje siebie i jednocześnie próbuje ocalić małą dziewczynkę, zabierając ją matce. Początkowo zdarzenia są bardzo dramatyczne, przejmujące. Potem jednak, kiedy Nawal tkwi w teatralnej pozie sama na tle płonącego wraku, napięcie i dramaturgia gdzieś ulatują. Może z tego powodu filmowe losy Nawal nie zawsze przejmują. Owszem, są tragiczne, ale od jakiegoś momentu śledziłam je bez emocji. Tu przypomina mi się "Ostrożnie pożądanie" Anga Lee, opowieść o dziewczynie, która przypadkowo, jedną niewinną decyzją rujnuje sobie życie. Tam morderstwo, jej dramatyczna droga elektryzują, tu momentami zabrakło mi autentycznego wstrząsu. Dopiero sytuacja, w jakiej znalazły się dzieci Nawal po odkryciu prawdy, powoduje dreszcz przerażenia i współczucie.
Mimo tych kilku uwag, nie żałuję, że film obejrzałam. Na pewno pozostanie ze mną na dłużej, niż perfekcyjny "Powrót króla". Polecam. Ten drugi zresztą też.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz