Po sporej dawce beletrystyki czas najwyższy na literaturę faktu. Sięgnęłam po zbiór czeskich reportaży Mariusza Szczygła. Zainteresowani pewnie świetnie wiedzą, że ten znakomity reporter, od kilku (kilkunastu?) lat jest zagorzałym czechofilem. Do tego stopnia zafascynowali go nasi południowi sąsiedzi, że z miłości do nich nauczył się czeskiego. Owocem tego płomiennego uczucia, pozwolę sobie użyć tej wyświechtanej frazy, był obsypany nagrodami "Gottland" (Czarne 2006) i wydany późną jesienią "Zrób sobie raj" (Czarne 2010). Kto jest zainteresowany, a nie zna poprzedniej czeskiej książki Szczygła, powinien koniecznie najpierw sięgnąć po nią. "Gottland" odniósł sukces nawet w Czechach, nie tylko literacki, ale i teatralny. Niedawno zbiór reportaży polskiego dziennikarza został przeniesiony na deski teatru w Ostrawie. Właśnie przed chwilą słyszałam w radiu Joannę Derkaczew, która po obejrzeniu spektaklu, dzieliła się ze słuchaczami swieżymi, pozytywnymi refleksjami. "Gottland" to opowieść o czasach przedwojennych, stalinowskich i komunistycznych, chociaż nie tylko. Kraj poznajemy przez ludzi obdarzonych niezwykłymi życiorysami (np. Tomasz Bata, twórca bucianego imperium, czy rzeźbiarz, który zaprojektował największy pomnik Stalina, wątpliwą ozdobę Pragi) i miejsca (np. słynny praski pałac Lucerna). To książka śmieszno-smutna, takie też są często losy opisywanych postaci. Polecam!
Polecam też oczywiście najnowsze reportaże Szczygła. Niekoniecznie trzeba być czechofilem (temu, jak ich rozpoznać poświęcony jest pierwszy, króciutki rozdział), aby zachwycić się tą książką. Mimo że uwielbiam czeskie kino i pokochałam miłością głęboką dwie książki Skvoreckiego, za czechofilkę wcale się nie uważam. Ale "Zrób sobie raj" połknęłam w kilka dni i otworzyłam buzię ze zdumienia. Dlaczego? Przyczyn jest kilka, ale jedna zasadnicza: otóż autor odkrywa dla czytelnika zupełnie nieznaną twarz Czechów. To jak spotkanie z innym, z narodem niby bliskim, ale mentalnie zupełnie odmiennym od nas Polaków, zresztą chyba nie tylko od nas.
Ten zbiór reportaży to opowieść o współczesności. Chociaż kiedy Szczygieł portretuje, jak w "Gottlandzie", niezwykłe, znane osobowości (filozofa Egona Bondę, słynnego fotografa Jana Saudka, skandalizującego rzeźbiarza Davida Czernego czy pisarkę, najśmieszniejszą czeską kobietę, Halinę Pawłowską) z konieczności sięga w przeszłość. Niech nikogo nie zrazi fakt, że niektóre teksty ujrzały już światło dzienne na łamach Dużego Formatu, reporterskiego dodatku Gazety Wyborczej, bo na użytek tej książki zostały nieco zmienione i często rozszerzone.
Wrócę teraz do tego, co mnie wydało się istotą tych tekstów: Czesi jako inni. Dlaczego? Co ich odróżnia? Na przykład to, że dla naszych południowych sąsiadów nie istnieje żadne tabu. Wszystko można obśmiać, obrazić, skrytykować: każdą świętość, każdy autorytet. To dlatego możliwe są tam rzeźby Davida Czernego, którego kilka polskich miast się przestraszyło, czy książki Haliny Pawłowskiej. Kolejna odmienność to całkowity ateizm, wręcz wtórne pogaństwo. Czesi są nie tylko narodem prawie w stu procentach niewierzącym, ale nie ma w nich również żadnych duchowych czy mistycznych tęsknot i potrzeb. Dla nich brak Boga w życiu jest czymś oczywistym, normalnym, niepodlegającym dyskusji. Odwrotnie, dziwi ich zdziwienie reportera taką postawą. Szczygieł opowiada o przebiegu wizyty Benedykta XVI w Czechach i jego relacja dla kogoś, kto mieszka w Polsce, może być szokująca: żadnego zainteresowania, żadnego tłumu, żadnych czołówek w prasie czy telewizji, życie toczy się normalnie, ot, wizyta jak każda inna. Równie szokujący jest reportaż o człowieku, który odzyskał wiarę. W tym oczywiście nic dziwnego nie ma, za to nieprawdopodobne jest to, że ów człowiek ten fakt głęboko ukrywa. Boi się przyznać, że chodzi do kościoła, boi się społecznego, towarzyskiego ostracyzmu. Czy lęk jest uzasadniony? Nie wiem, w każdym razie jego zwierzenia brzmią wiarygodnie. Szczygieł wskazuje odległe, historyczne przyczyny czeskiego odwrócenia się od Boga sięgające Husa, monarchii austro-węgierskiej, czasów stalinowskich i komunistycznych. Ale najbardziej szokujący jest stosunek Czechów do zmarłych i ich pochówku. Ostatnie, wstrząsające, rozdziały poświęcone tej tematyce pozostawiły mnie w niemym zdumieniu. I trudno to, o czym pisze w nich Szczygieł, tłumaczyć tylko ateizmem. Problem jest głębszy. Celowo nie zdradzam szczegółów, bo to trochę tak, jak zdradzić zakończenie kryminału. Cóż, nie jest ten obraz ani miły, ani przyjemny. Problem niewiary i jej konsekwencji to chyba najważniejsza z czeskich odmienności, może dlatego stanowi tak obszerną część tego zbioru. Pozostałe to rozbrajanie wszystkiego śmiechem, uwielbienie świętego spokoju, niechęć do cierpienia i stawiania sobie poważnych, egzystencjalnych pytań.
Jednym z bohaterów tej książki jest też reporter, Mariusz Szczygieł, który opowiada o swoich czeskich fascynacjach, o ulubionych miejscach, o spotkaniach z ludźmi. Przygląda się wszystkiemu z ciekawością, ze zdziwieniem, ale z wyraźną sympatią, nie ocenia, nie krytykuje. Tylko w ostatnich rozdziałach, tych, które tak mnie zszokowały, milczy. Oddaje głos anonimowym rozmówcom, którzy opowiadają chłodno, rzeczowo, czasem tylko wyrażając swoją opinię. Czy to przypadek, czy zamierzona strategia? Czy czechofil nie chce albo nie potrafi skomentować tego, czego właśnie dowiedział się o swoich ukochanych Czechach? Staje bezradny wobec niemiłej prawdy?
Książkę czyta się znakomicie. Napisana w charakterystycznym dla autora stylu: dowcipnie, lekko, trochę ironicznie, z niewielkim dystansem, nie pozwala się tak łatwo porzucić. Ale ta lekkość nie przeszkadza autorowi mówić o problemach najistotniejszych, dotykających sedna ludzkiej egzystencji. Jeszcze raz powtórzę: kto przeczytał "Gottland" i podzielił powszechny entuzjazm dla tej lektury, tego z pewnością nie trzeba przekonywać, aby sięgnął po kolejny tom reportaży. Kto nie zna tamtej książki, a czuje, że jest dla niego, niech zacznie właśnie od niej, a dopiero potem przeczyta "Zrób sobie raj". Pozycje obowiązkowe nie tylko dla czechofilów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz