"Ajami". Nie tylko gangsterska historia.

W kinie mnóstwo premier, trudno nadążyć, z czegoś trzeba zrezygnować. Pominęłam "Czarnego łabędzia" i "Mamuta", poszłam na "Ajami" - film produkcji izraelsko-niemieckiej, którego akcja rozgrywa się w Izraelu, przede wszystkim w Ajami, arabskiej dzielnicy Jaffy. Mimo że film został osadzony bardzo mocno w realiach izraelskich, jest to kino uniwersalne. Można je czytać na wielu płaszczyznach: jako opowieść o Arabach i Żydach mieszkających w jednym państwie, jako historię gangsterską, wreszcie jako opowieść o roli przypadku, który przez splot kilku drobnych zdarzeń doprowadza do nieszczęścia. Film wymaga od widza natężenia uwagi, bo historia została opowiedziana nielinearnie. Scenarzyści zastosowali tu chwyty, które znamy z filmów, do których scenariusz napisał (niektóre też reżyserował) Guillermo Arriaga (m.in. "21 gramów", "Amores perros", "Babel", "Granice miłości", "Trzy pogrzeby Melquidesa Estrady"). Kto widział przynajmniej niektóre z nich, na pewno wie w czym rzecz. Dodatkowa trudność to arabski i hebrajski, którymi posługują się bohaterowie. Polski widz jest informowany o tym, w jakim języku toczy się dialog, napisem pojawiającym się przed rozmową. Dość łatwo to przeoczyć. Tyle uwag technicznych, czas na konkluzję. Film jest mocny, ponury, ale bardzo dobry. Polecam! A tych, którzy widzieli, zapraszam dalej.

Zacznę może od kontekstu obyczajowego, bo to chyba główny powód, dla którego od razu wiedzialam, że ten film chcę obejrzeć niezależnie od ocen (no chyba żeby recenzje były miażdżące). To zupełnie inny Izrael niż ten znany z obrazów pojawiających się ostatnio na polskich ekranach ("Meduzy", "Przyjeżdża orkiestra", "Oczy szeroko otwarte"). Akcja rozgrywa się głównie w dość ponurej arabskiej dzielnicy Jaffy. Sama Jaffa jest turystyczną atrakcją, niedaleko strzelają w niebo nowoczesne wieżowce Tel Awiwu, ale widz ogląda miejsca, do których raczej jako turysta niekoniecznie chciałby trafić. Mieszkają tu przede wszystkim Arabowie i to raczej nie najbogatsi. Przestępczość jest wysoka, a policja  bezradna. "Jak w Gazie" powie jeden ze stróżów prawa patrolujących dzielnicę (cytat z pamięci). Policjanci nie są tu panami sytuacji: mieszkańcy solidarnie staną w obronie sąsiada, jeśli trzeba, umożliwią mu ucieczkę. Tak jak w całym Izraelu mieszają się tu narodowości i wyznania. Bo chociaż Arabowie stanowią większość, to mieszkają w Jaffie również Żydzi. Za ludzkim konglomeratem podąża konglomerat wyznań: islam, judaizm i chrześcijaństwo. Na tym tle dochodzi do konfliktów. Skrywana nienawiść, pogarda, uprzedzenia czają się gdzieś pod powierzchnią. Nawet jeśli młode pokolenie jest gotowe bariery przekraczać, to rodzice nie godzą się na to. Młodzież bawi się w dyskotekach Tel Awiwu, nie zważając na to, kto jest kim, ale Abu-Lias, bogaty właściciel restauracji i cieszący się autorytetem członek arabskiej społeczności, jednocześnie chrzescijanin, nie zgodzi się na małżeństwo swojej córki z arabskim muzułmaninem. Dando, żydowski policjant, żywi w stosunku do Arabów uprzedzenia, które zamienią się w jawną nienawiść, kiedy o zabójstwo jego młodszego brata będą podejrzewani właśnie oni. Jest też problem palestyński: granicę Strefy Gazy przekraczają nielegalnie Palestyńczycy, aby szukać w Izraelu zarobku. Oczywiście będzie to praca na czarno, a zdemaskowanie grozi konsekwencjami nie tylko Palestyńczykom, ale i zatrudniającym ich miejscowym. Dlatego szesnastoletni Malek jest właściwie więźniem swojego życzliwego pracodawcy, który otacza go opieką. Bieda, drobna przestępczość, zabójstwa (te z przypadku i te z mafijnych wyroków), kruchość życia, bezsensowność i przypadkowość śmierci, ludzkie nieszczęście i brak nadziei na jakąkolwiek odmianę to wszystko oglądamy na ekranie. Ale jest jednocześnie w bohaterach jakiś upór i wiara, że można swój los odmienić. Także pogoda ducha, która wyraża się skłonnoscią do choćby chwilowej zabawy. Film nie tryska jednak optymizmem. Mroczną atmosferę podkreśla sceneria: wąskie, klaustrofobiczne uliczki i mieszkania, mrok nocy, świat pokazywany najczęściej od zaplecza: kuchnie, kontenery, śmietniki, garaże.

Druga warstwa filmu to historia gangsterska, uniwersalna. Pokazana opowieść mogłaby rozegrać się wszędzie: w Ameryce albo w Polsce. Oglądamy świat rodzin, klanów, gdzie obowiązuje prawo wendety, która dosięgnie każdego przedstawiciela rodu. Nieważne, że do gangsterskich porachunków doszło gdzieś w Nablusie, na Zachodnim Brzegu Jordanu. Zemsta będzie ścigać tych, którzy mieszkają w Jaffie, tylko dlatego że należą do rodziny. I nie ma znaczenia, czy są dziećmi czy dorosłymi. Skomplikowane negocjacje między klanową starszyzną prowadzone przez miejscowy autorytet, wspomnianego już Abu-Liasa, mogą wyrok odsunąć w czasie albo cofnąć, ale pod słonymi finansowymi warunkami. I tak młody, dziewiętnastoletni zaledwie, Omar zostaje wplątany w gangsterskie porachunki. To on musi przyjąć na siebie ciężar obrony honoru i życia rodziny, bo jest właściwie najstarszym mężczyzną z rodu (dziadek z niedowładem się nie liczy). Dotąd wiódł zwyczajne chłopackie życie, nagle znajduje się w sytuacji praktycznie bez wyjścia, która prowadzi go na drogę przestępstwa. Jedynym rozwiązaniem  wydaje mu się handel narkotykami, bo tylko to może przynieść szybkie, duże pieniądze. Po raz kolejny przypadek decyduje o czyimś losie, a Omar zostaje wrzucony w wir zdarzeń, których sam na siebie nie sprowadził. Jest tylko trybikiem w machinie, którą nie on uruchomił i nawet ucieczka mu nie pomoże, o czym jest głęboko przekonany. Gdzieś ktoś podejmuje decyzje, które zmieniają jego życie w koszmar. Wrogi los w tym filmie przybiera szatę klanowej wendety, innym razem może to być przekleństwo historii. Przypadek raz uruchomiony, działa dalej: splot rozmaitych ludzkich historii i zbiegów okoliczności doprowadza do nieszczęścia. Gdyby jedna śrubka wypadła z tej machiny zdarzeń, do takiego kataklizmu pewnie by nie doszło. Zawsze fascynuje mnie takie nagromadzenie przypadków. Gdyby ..., wówczas ..... Na ile Omar sam wpakował się w taką sytuację, na ile przypadek doprowadził go w miejsce, w którym się znalazł? Jaki będzie jego los? Czy ma jakiekolwiek szanse? Co się z nim stanie? Czy już zawsze będzie uciekał? Machina zdarzeń wciąga w swoje miażdżące tryby nawet dzieci. Młodszy brat Omara zostaje zarażony przeczuciem klęski i on również, chcąc ratować sytuację, zabija. Też znalazł się w niewłaściwym czasie w niewłaściwym miejscu.

I jeszcze słów parę o formalnej stronie filmu. "Ajami" z jednej strony przypomina dokument. Kamera trochę beznamiętnie rejestruje zdarzenia, przygląda się rozmawiającym bohaterom. Z drugiej strony kompozycja jest bardzo wyrafinowana: kilka równoległych wątków, które początkowo nie mają ze sobą nic wspólnego, nagle łączy się w jedną, trgiczną całość, puzzle zostają złożone, wszystko do siebie pasuje, nic nie jest przypadkowe. W dodatku historię opowiada się nielinearnie, niechronologicznie. Oczywiście wszystko to już w kinie było, dlatego zastanawiałam się, czemu służy ten trochę zgrany zabieg. Otóż widz dostępuje kolejnych stopni wtajemniczenia. Początkowo oglądamy tylko to, co widoczne dla każdego. Tak odbieramy świat, tak interpretujemy zdarzenia: Malek jest przekonany, że Binj handluje narkotykami, Dando jest pewien, że Malek musiał mieć coś wspólnego ze śmiercią jego brata itd., itd. Ale prawda jest inna: Binj nie jest dilerem, Malek kupił zegarek gdzieś od ulicznego handlarza. Najczęściej widzimy tylko tę pierwszą warstwę, nie poznajemy prawdy, mylnie interpretujemy to, czego jesteśmy świadkami. W filmie dzięki demiurgowi, jakim jest scenarzysta, prawda zostanie przed nami odkryta i po raz kolejny okaże się, że nic nie jest takie, jak początkowo się wydaje. A ja kolejny raz piszę o tym samym, bo w sztuce wszystko już było. Nie szkodzi, ważne, żeby poruszyło odpowiednie struny. I tak jest z tym filmem. We mnie porusza. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty