"Soul kitchen". Zupełnie inny Fatih Akin.

Tym razem nie dzielę wpisu na dwie części, jak to mam w zwyczaju, pisząc o filmie, bo trudno snuć jakieś nadzwyczajne refleksje na temat "Soul kitchen". Zastanawiałam się nawet, czy tym razem nie darować sobie notki i wcale nie dlatego, że film mi się nie podobał. Najnowszy obraz Fatiha Akina to po prostu komedia i tylko komedia (żeby było jasne: nie mam nic przeciwko temu gatunkowi). Kto widział jego poprzednie filmy, "Głową w mur" i "Na krawędzi nieba", ten może być zdziwiony. Niemiecki reżyser tureckiego pochodzenia przyzwyczaił nas do zupełnie innego kina, kina na serio, opowiadającego o  Turkach  mieszkających w Niemczech i w swojej ojczyźnie. Pokazuje w nich  problemy z integracją,  odmienność kultur,  poszukiwanie tożsamości. Zarzuca  bogatej Europie jak niewiele wie na temat politycznych problemów tureckiego społeczeństwa i jakie ma naiwne recepty na ich rozwiązanie. Myślę, że Turcja i Turcy mieszkający w Niemczech to tylko pretekst do rozmowy na temat innych mniejszosci, które Europa w pewnym okresie tak ochoczo do siebie przyjmowała, a teraz się od nich odwraca. Filmy Akina poruszają też podstawowe problemy egzystencjalne. Pełno w nich mocnych, dosadnych, brudnych scen, nieobliczalnych bohaterów, którzy sami siebie stawiają na marginesie społeczeństwa i, przynajmniej w pierwszym momencie, niekoniecznie budzą sympatię widza. I chociaż nie kończą się rozumianym potocznie happyendem, to niosą w sobie jakiś optymizm, trudny, niełatwy, ale jednak optymizm. Oba filmy należą do moich ulubionych, szczególnie "Glową w mur" tkwi we mnie bardzo mocno. Kto nie widział a nie boi się kina nieprzyjemnego, ale mądrego i poruszającego do głębi, powinien zobaczyć koniecznie.

Nie o tamtych filmach mam jednak pisać, więc wracam do "Soul kitchen". Idąc, niby wiedziałam, że zobaczę komedię, bo tak głoszą wszelkie zapowiedzi, ale te często bywają nieprawdziwe, więc oglądając, długo myślałam, że reżyser myli tropy i w pewnym momencie film zabrzmi tonacją serio. Tak się jednak nie dzieje i "Soul kitchen" do końca pozostaje komedią. Owszem, odnajdziemy tu motywy znane z jego poprzednich obrazów, ale podane lekko. Mamy więc bohaterów wywodzących się ze środowisk imigranckich, tym razem są to Grecy: dwaj bracia Zinos i Illias, zadomowieni w Niemczech na dobre. Mamy przestępstwo (raczej drobnego kalibru), za które ktoś musi odpokutować w więzieniu. Jest i miłosny zawód. Pełno tu zwariowanych postaci, które żyją po swojemu, pod prąd mieszczańskiemu społeczeństwu, na jego marginesie, ale w zgodzie z własnym sumieniem. Zinos, właściciel tytułowej knajpy, kucharz Shayn (w tej roli Birol Unel znany z "Głową w mur"), kelnerka Lucia za wszelką cenę chcą pozostać wolni i spełniać swoje marzenia. Obce są im kompromisy, nawet jeżeli oznacza to utratę dobrej pracy. Można oczywiście w tej sympatycznej komedii doszukać się poważnych problemów. Jest więc, przeciwstawiony tamtym bohaterom podstępny łajdak, który gotów jest na wszystko, aby tylko dostać swoje i zarobić na tym. Jest robiący z nim interesy bezwzględny biznesmen, któremu obce są jakiekolwiek etyczne standardy. Ale to wszystko oczywiście, zgodnie z prawami gatunku, podane jest lekko, nieco absurdalnie, w sposób trochę przerysowany. A kiedy już uwierzymy, że tym razem Fatih Akin naprawdę nakręcił komedię, nie musimy niepokoić się o losy sympatycznych bohaterów. Przecież wiemy, jak się to wszystko skończy, możemy jedynie zastanawiać się, jak reżyser wraz ze scenarzystą doprowadzą do szczęśliwego finału. Całość okraszona jest dużą dawką muzyki, która nieodłącznie związana jest z knajpą głównego bohatera, no i podziwiać możemy całą galerię najrozmaitszych potraw: od zwykłych frytek i hamburgerów po wymyślne dania przygotowywane przez szalonego Shayna.

Nie jest to oczywiście arcydzieło, ma swoje wady. Często zbyt łatwo można przewidzieć następstwo zdarzeń, za szybko domyślamy się, kto z kim zostanie połączony, a kto będzie podstępnym, czarnym charakterem w skórze baranka. Nietrudno też od pewnego momentu odgadnąć, jak Zinos poradzi sobie ze swoim problemem. Inną słabością filmu jest Birol Unel, który tworzy postać za bardzo przerysowaną i groteskową. I ostatnia słabość: w pewnym momencie film w swym chaosie, natłoku zdarzeń staje się odrobinę nużący. Moim zdaniem na dobre by mu wyszło, gdyby był odrobinę krótszy. Na szczęście jednak pod koniec znowu odzyskuje formę.

Mimo tych słabości warto pójść do kina i spędzić tam przyjemne (prawie)  dwie godziny. Ja jednak mam nadzieję, że Fatih Akin tym filmem zrobił sobie, dla złapania oddechu, króciutką przerwę i powróci do poważnych problemów dręczących współczesną multikulturową Europę podanych w ostrej formie.         

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty