"Drabina" (Znak 2024; przełożyła Iwona Boruszkowska) to druga
powieść Eugenii Kuzniecowej ukraińskiej pisarki mieszkającej w Hiszpanii. Dwa lata temu pisałam tu o debiucie autorki, "Nim dojrzeją maliny", i dzieliłam się mieszanymi uczuciami. Dlatego być może nie sięgnęłabym po jej drugą powieść, bo szkoda mi czasu na książki zwane otulającymi albo deserowymi, a do takiej kategorii zaliczam ten debiut. Postanowiłam jednak dać autorce jeszcze jedną szansę, a to ze względu na temat, jaki porusza.Akcja "Drabiny" toczy się na południu Hiszpanii zaraz po wybuchu pełnoskalowej wojny w Ukrainie. Do Tolika, który od kilku (kilkunastu?) lat mieszka tam i pracuje w jakiejś międzynarodowej firmie, przyjeżdżają wojenni uciekinierzy - mama, jej brat Anatolij poruszający się na wózku, nieco ekscentryczna stryjeczna babka Hryhoriwna, siostra Irusia i jej koleżanka Polina, dwie kotki i pies. Tolik, chociaż z rodziną skłócony nie był, ceni sobie swoją samotność i cieszy się właśnie kupionym domem z potencjałem. Napisałam cieszy się, ale tak naprawdę za bardzo cieszyć się nie zdążył, bo jego samotność zakłócił przyjazd krewnych. Nie zdążył nawet w domu za bardzo się rozgościć i urządzić po swojemu, dlatego na ścianach wiszą obrazy wyszywane przez dawną właścicielkę, a wszędzie stoją figurki aniołków i jezusków. Z wielkich planów zdążyła się tylko zmaterializować zielona lodówka i odkupiony od kogoś flipper.
Z jakiegoś powodu widok flippera był dla Tolika nieprzyjemny. Wraz z zieloną lodówką przypominał mu o wymarzonym życiu, które teraz wydawało się nieosiągalne. Marzenia o maszynie do lodu, własnego autorstwa designie i o domu. Tylko marzenie o domu okazało się komuś potrzebne. Ale teraz z tego domu miał ochotę uciec.
Ten fragment znakomicie pokazuje to, co czuje Tolik. Bo z jednej strony cieszy się, że mógł pomóc, a dom jest na tyle obszerny, przecież z potencjałem, że miejsca starcza dla wszystkich, ale z drugiej strony ma dość. Dość wtrącania się, pouczania, spełniania życzeń, dość poczucia, że znowu traktowany jest jak mały chłopiec, dość swojej spolegliwości wobec matki, Hryhoriwny i wuja, dość tego, że kawę musi pić ukradkiem, bo ich zdaniem szkodzi na potencję, a przecież na pewno będzie chciał mieć dzieci. I tu zaraz włączają się najrozmaitsze wyrzuty sumienia. Że bardziej denerwują go takie drobiazgi, niż okropności wojny, że nie walczy, że zazdrości spokoju sąsiadom.
... Tolik wstydził się, że podczas tych potworności najbardziej denerwuje go rozmowa o wpływie cykorii na ewentualną płodność.
Tolik skinął głową, wiedział, że ona ma rację, ale pomyślał, że nawet nie zdążył poznać swojego nowego życia, a już je stracił, i znowu ogarnął go wstyd z powodu małostkowych zatargów.
Od pierwszych dni wojny Tolik łapał się na myśli, iż wszyscy ludzie wokół irytują go tylko dlatego, że u nich było wszystko w porządku.
Czasami nawet myślał, że pójdzie na ochotnika, ale w głębi duszy wiedział, że nie odważy się tego zrobić, więc nigdy nawet nie wspomniał o takiej możliwości.
Chcąc uniknąć spotkań na korytarzu, kupił sobie drabinę, po której wchodził wprost do swojej sypialni.
Ale nie tylko on odczuwa taki dysonans między tym, jak jest i co go denerwuje, a tym, jak być powinno. Jego bliscy również mają poczucie nieadekwatności swoich emocji i myśli.
... mama czułaby się niezręcznie i byłaby skrępowana przed setkami tysięcy innych wygnanych przez wojnę z domów ludzi, gdyby miała przyznać, że najtrudniejsze wydało jej się to miauczenie Zusi w autobusie ...
Hryhoriwna tęskniła za Władikiem. Wstydziła się swojej tęsknoty za psem w czasach, gdy umierali ludzie, czasem najbliżsi.
Cóż, życie toczy się dalej i składa się z takich drobiazgów. Autorka bardzo dobrze oddaje tę domową atmosferę. Kilkoma kreskami, najczęściej w dialogach rysuje te przekomarzanki, pouczanki, tę gmatwaninę uczuć i emocji, nie zawsze szlachetnych, ale jakże ludzkich. Z tych samych środków korzysta, kreśląc portrety bohaterek i bohaterów. Nie jest jej obca ironia, ale jednocześnie spogląda na nich życzliwie.
Inny problem, jaki pokazuje w "Drabinie", to stosunek ludzi Zachodu do wojny i do uciekinierów. Oczywiście współczują im, bo jakże by inaczej, ale każdy żyje swoim życiem. Kiedy szef Tolika, Bob, postanawia urządzić imprezę, na której będą zbierane pieniądze na jakiś szlachetny ukraiński cel, jaki, to się zobaczy później, wszyscy goście po przekroczeniu progu natychmiast przyjmują odpowiednio zbolałą i współczującą minę.
Widowisko było naprawdę surrealistyczne: przyjęcie, kieliszki, goście, a twarze wszystkich były smutne i pełne współczucia jak na stypie. Zbliżając się do Tolika, ludzie zaciskali usta, mówiąc: "wyrazy współczucia".
Autorka bardzo dobrze oddaje znany, niemożliwy do zlikwidowania rozdźwięk pomiędzy światem cierpiących, a światem dobrobytu i spokoju, które istnieją równolegle do siebie.
- Pieniądze będą zbierać - powiedział Tolik, nie wiedząc dokładnie, jak wytłumaczyć Anatolijowi Stiepanowyczowi, że tak jest skonstruowany współczesny świat.
- To jak Casablnca, pamiętasz? - zapytał Tolik. - Tam wszyscy piękni ludzie mieszkali, póki trwała wojna. Ale bardzo się martwili.
Ci wszyscy pełni współczucia Hiszpanie poruszają się jak słoń w składzie porcelany. Nie potrafią zrozumieć, dlaczego Ukraińców oburza stawianie w roli równorzędnych ofiar wojny Rosjan, którzy nie zgadzają się z polityką Putina. Niejaki Mstisław pławi się na przyjęciu właśnie w takiej roli, a Tolik musi ukrywać swój gniew, żeby nie zostać oskarżonym o nadmierną emocjonalność i drażliwość.
Nie jest to powieść o jakimś wielkim ciężarze. Czyta się ją przyjemnie i szybko. Sama nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Taka popliteratura opowiadająca o poważnych sprawach. Może dzięki temu więcej osób po nią sięgnie. Z dwóch powieści Eugenii Kuzniecowej ja zdecydowanie wolę tę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz