Lea Ypi "Wolna. Dzieciństwo i koniec świata w Albanii"

Po książkę Lei Ypi "Wolna. Dzieciństwo i koniec świata w Albanii"

(Czarne 2022; przełożył Krzysztof Środa) sięgnęłam, bo mi ją polecono. Mimo że ukazała się w cenionej serii Sulina, łatwo ją przeoczyć w powodzi innych. Autorka urodzona w roku 1979 w Albanii od czasu studiów mieszka za granicą. Jest badaczką i wykładowczynią na London School of Economics. Jak zwierza się w epilogu, książkę napisała dla matki, aby zrozumiała i mogła ją wytłumaczyć przed krewnymi, dlaczego wykłada i bada marksizm, co przez rodzinę zostało uznane za ekstrawagancję, żeby nie powiedzieć zdradę. Jedna z kuzynek stwierdziła, że dziadek nie po to spędził piętnaście lat w w więzieniu, żebym ja mogła wyjechać z Albanii i bronić socjalizmu. (...)Początkowo  miała to być filozoficzna rozprawa (...), kiedy zaczęłam ją pisać (...) idee wcieliły się w ludzi, ludzi, którzy uczynili mnie tym, kim jestem. I tak zamiast książki naukowej, której zasięg byłby niewielki, dostajemy wspomnienia o dorastaniu w komunistycznej Albanii, o przełomie, będącym dla autorki końcem świata, w który wierzyła, i o burzliwych latach transformacji, a to wszystko pogłębione o refleksje.

Dzieciństwo Lei Ypi przypadło na lata osiemdziesiąte, czas, kiedy w Polsce komunizm gnił i dogorywał. I chociaż tamte lata w naszym kraju, po karnawale Solidarności zakończonym wprowadzeniem stanu wojennego,  przez wielu uważane są za beznadziejne, to jednak nasze doświadczenie nijak się ma do tego, co przeżywali Albańczycy. Kiedy w roku 1990 także w Albanii runął stary system, jedenastoletniej Lei zawalił się świat. Tymczasem jej rodzice i babcia Nini (bardzo ciekawa osoba, o niesamowitej, tragicznej biografii, a mimo to zachowująca pogodę ducha) odetchnęli z ulgą, chociaż  w tamtym momencie pewnie inaczej wyobrażali sobie przyszłość. Wolność niosła z sobą chaos, trudności ze znalezieniem pracy, bezrobocie, masową ucieczkę za granicę, piramidy finansowe, przestępczość i wreszcie wojnę domową w roku 1997. Przyznam, że o albańskiej transformacji niewiele wiedziałam. Nawet jeśli coś kiedyś słyszałam, to wyparowało to z mojej pamięci.

Wrócę jednak do pytania, dlaczego Lei zawalił się świat? Dlaczego nie cieszyła się razem z dorosłymi odzyskaną, a może pozyskaną, wolnością? Bo ona dotąd też czuła się wolna. Wolność odczuwała, jako możliwość wyboru, którą drogą wracać ze szkoły. Wybór każdej z nich niósł za sobą kolejne możliwości, a ona mogła o nich zdecydować. Radość przynosiły jej zabawy z koleżankami, towarzyskie spotkania z sąsiadami, czas spędzany w przedszkolu, a potem w szkole. A jednak coś mąciło szczęście jej dzieciństwa. Czuła się inna, bo mówiła po francusku, do czasów szkoły nawet lepiej niż po albańsku. Nie rozumiała, dlaczego rodzice i babcia rozmawiali z nią w tym języku. Była też inaczej ubierana, a kiedy rozpoczęła naukę, dostała czerwony, skórzany tornister, a nie czarną czy brązową teczkę, jaką miały inne dzieci. To wszystko powodowało, że dla rówieśników  stała się odmieńcem, obiektem drwin. Powód do zmartwień stanowiło też nazwisko, które nosiła. Bo człowiek o takim samym nazwisku był w latach dwudziestych albańskim politykiem, a kiedy w czasie wojny kraj została zajęty przez Włochy, a król uciekł, wszedł do rządu. Przez komunistyczny reżim uważany był za zdrajcę i faszystę. I chociaż Lea była przekonana, że to przypadkowa zbieżność nazwisk, o czym zapewniała wszystkich, to i tak wisiało nad nią jego odium. Kolejnym zmartwieniem było to, że w rodzinie nie miała żadnych bohaterów, którymi mogłaby się pochwalić w szkole, kiedy na lekcjach robiły to inne dzieci. Zupełnie nie rozumiała też, dlaczego rodzice i babcia zbywali ją i nie mogła powiesić sobie na ścianie zdjęcia wujka Envera, który właśnie umarł. A przecież tak go kochała i tak po nim płakała. Ten wujek to oczywiście Enver Hoxha, albański dyktator. Nie rozumiała też, dlaczego dorośli wszystkie swoje niepowodzenia tłumaczą biografią. Jeszcze bardziej tajemnicze były rozmowy o tych, którzy ukończyli lub porzucili studia. Przysłuchiwała się im z ciekawością, zadawała pytania, ale dopiero po latach zrozumiała, że pytała w sposób niewłaściwy. Zamiast pytać, czym były te uniwersytety, pytała o to, gdzie się znajdowały. Prawdopodobnie jednak i tak nie otrzymałaby odpowiedzi, bo mogła sprowadzić na rodzinę niebezpieczeństwo.

I nagle w roku 1990 wszystko się zmieniło. Najbliżsi zaczęli opowiadać jej rodzinną historię, tę biografię, która tak ich obciążała, teraz już mogli swobodnie mówić, czym były te studia, a lud oświadczył, że zamiast wolności i demokracji, była tyrania i przymus. Nagle dorośli przestali się posługiwać ezopowym językiem i odkodowali tajny szyfr, którym się przy niej posługiwali. Pojawiły się nowe słowa - liberalizacja, prywatyzacja, transparentność, walka z korupcją. W centrum stanęła wolność jednostki. Kolektywizm, wspólnota przestały się liczyć. Dorośli przyjęli te zmiany z radością, bo oni znali prawdę i nie wierzyli w komunizm, młode pokolenie było przez szkołę zupełnie zindoktrynowane.

Była jednak pewna różnica. Ja wierzyłam. Nie znałam niczego innego. I teraz nie zostało mi nic, z wyjątkiem tych wszystkich maleńkich, tajemniczych okruchów przeszłości ... (...) Nie dowiem się też, kim bym była, gdybym zadawała inne pytania albo gdyby odpowiadano na nie inaczej bądź wcale. Świat wyglądał najpierw tak, a potem inaczej. Byłam kimś, a potem stałam się kimś innym.

Czytając pierwszą część wspomnień Lei Ypi, tę do czasów upadku reżimu, zadawałam sobie pytanie, jak czuli się jej rodzice i babcia, którzy widzieli, jak bardzo ich córce i wnuczce szkoła namieszała w głowie. Czy gdyby nie nadeszła zmiana, powiedzieliby jej kiedyś to wszystko, co przed nią ukrywali? Czy przyjęłaby tę wiedzę? Czy by zrozumiała? 

W czasie lektury trudno nie oprzeć się gorzkiej refleksji, jak historia się powtarza. Czasy transformacji przyniosły masowe ucieczki - Albańczycy szturmowali statki, które płynęły do Włoch. Tylko początkowo przyjmowano ich chętnie, potem przeżywali gehennę, stali się zwykłymi imigrantami zarobkowymi, już nie byli polityczni, nie obchodzili Europy, wielu zginęło.

W marcu mówili, że wszyscy jesteśmy ofiarami. Przyjmowali nas. W sierpniu patrzyli na nas tak, jakbyśmy im zagrażali. Jakbyśmy zamierzali zjadać ich dzieci. 

Zachód przez dziesiątki lat krytykował wschód za zamykanie granic (...), wyrażał moralne oburzenie wobec nakazów, które ją [swobodę podróżowania] ograniczały. Naszych uchodźców witano jak bohaterów. Teraz traktowano ich jak przestępców. (...) Czy granice i mury były złe tylko wtedy, gdy miały nie wypuszczać ludzi, a teraz, gdy mają ich nie wpuszczać, są w porządku?

Zachód zaczął odpychać imigrantów, aby bronić  naszego stylu życia.

A przecież ci, którzy próbowali emigrować, robili to, ponieważ tego właśnie stylu życia pragnęli. 

Minęło tyle lat, a Europa coraz bardziej się broni. 

Drugą ważną cezurą w życiu Lei Ypi była wojna domowa w roku 1997. O ile rok 1990 przyniósł nadzieję, o tyle wtedy ta nadzieja zgasła, a przyszłość wydawała się niepewna. Dotarło do niej, jak ulotne jest życie i że w świecie nie ma żadnej pewności. Historia się powtórzyła - znowu zapanował chaos, niepewność i kryzys. 

Bardzo ciekawa książka. Znajdziemy w niej sporo podobieństw do naszej sytuacji, ale jeszcze więcej różnic.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty