Dwa lata temu głośno było o książce Sylwii Chwedorczuk
"Kowalska. Ta od Dąbrowskiej". Teraz historia się powtarza - dostajemy biografię Marii Dulębianki - "Samotnica. Dwa życia Marii Dulębianki" pióra Karoliny Dzimiry-Zarzyckiej (Marginesy 2022). Tytuł tej książki mógłby być parafrazą tamtego - Dulębianka. Ta od Konopnickiej. Dlaczego? Bo obie bohaterki w powszechnej świadomości istniały dotąd dzięki związkom ze słynnymi pisarkami, Marią Dąbrowską i Marią Konopnicką. No może z Dulębianką los obszedł się nieco łaskawiej, bo w ostatnich latach trochę się o jej feministycznej działalności mówiło, choćby za sprawą znakomitego fabularyzowanego dokumentu "Siłaczki" w reżyserii Marty Dzido i Piotra Śliwowskiego, którego była jedną z bohaterek. Tymczasem, jak udowadniają autorki tych książek, obie kobiety zasługują na wyjście z cienia, bo sroce spod ogona nie wypadły. Kto wie, czy z dzisiejszej perspektywy emancypacyjna i feministyczna działalność Dulębianki nie ma większej wartości niż twórczość Konopnickiej, którą od dawna uczniowie byli straszeni w szkołach, a dziś już nawet i to nie. Pewnie jestem niesprawiedliwa, być może jej nowelistyka ze względu na poruszane tematy także teraz zasługuje na uwagę, nie będę więc wchodzić na grząski grunt i udawać, że Konopnicką czytam do poduszki. Zostawiam jej twórczość badaczkom i badaczom literatury. Tymczasem zajmę się Marią Dulębianką, z którą spędziła dwadzieścia ostatnich lat swojego życia.Kim więc była? Skąd te dwa życia w tytule? Malarka i społecznica, dziś koniecznie trzeba pamiętać o jej działalności emancypacyjnej i feministycznej. Już we wczesnej młodości została skonfrontowana z dyskryminacją kobiet. Tego doświadczała każda młoda dziewczyna, która chciała studiować. Dotyczyło to też tych, które pragnęły kształcić się w dziedzinie malarstwa czy rzeźby. Uczelnie artystyczne były przed nimi zamknięte, także te zagraniczne. Pozostawały prywatne szkoły malarstwa. Tam jednak gorzej traktowano kobiety niż mężczyzn. Nawet zbiorowa pamięć świadczy o tym, jak były traktowane - niewiele dziś wiemy o tych, wcale nie tak nielicznych, młodych Polkach, które najpierw pobierały lekcje na przykład w warszawskiej szkole Wojciecha Gersona, a potem wyruszały w świat do Monachium i przede wszystkim do Paryża, aby tam pobierać nauki u najlepszych. Olga Boznańska nie była jedyna. Z mroków zapomnienia wydobyto niedawno Annę Bilińską, z dorobku Marii Dulębianki niewiele się zachowało. A inne? Pełno dziur jest też w jej życiorysie z czasów młodości, dlatego autorka często musi spekulować, rozważać różne warianty jej losu, prowadzić śledztwo oparte najczęściej na poszlakach. Dostajemy za to mnóstwo bardzo interesujących informacji stanowiących tło dla jej studiów i drogi artystycznej. Najlepiej udokumentowane jest tych dwadzieścia lat, które spędziła z Marią Konopnicką, co zawdzięczamy korespondencji pisarki. Niestety listy Dulębianki się nie zachowały. Dużo też wiemy o tym, co robiła przez ostatnich dekadę życia już po śmierci przyjaciółki. A to wszystko dzięki jej działalności społecznej i feministycznej.
Bo z czasem twórczość ustępowała pasji działaczki, a działaczką była niesamowitą. Ze wspomnianego tu filmu "Siłaczki" zapamiętałam, że Dulębianka została namówiona przez inne feministki do startu w wyborach do Sejmu Krajowego we Lwowie, co z góry skazane było na porażkę. Ale kampania miała nie tylko charakter symboliczny, bo dużo było wokół niej szumu i fermentu, a działaczki próbowały wykorzystać luki w prawie. Nigdzie bowiem nie istniał zakaz, po prostu było tak oczywiste, że kobiety nie mają praw wyborczych, że przepisy o nich nie wspominały, zresztą nie tylko w tej dziedzinie, a wiadomo, że co nie jest zabronione, to jest dozwolone. Kampania to jednak zaledwie ułamek jej niestrudzonej aktywności. Intensywnie działała w rodzącym się ruchu feministycznym, szczególnie bliskie jej były dwie sprawy - możliwość kształcenia kobiet i prawo wyborcze czynne oraz bierne. Brała udział w kongresach, spotkaniach, pisała, agitowała, szukała sojuszników wśród mężczyzn, słowem prowadziła całą tę mrówczą pozytywistyczną robotę, konsekwentnie krok po kroku. Oczywiście nie była sama. Na uwagę zasługuje jej praca w wojennym Lwowie - rzuca się w wir nowych zadań. Tanie kuchnie i herbaciarnie, kursy dla sanitariuszek, zbiórki dla legionistów. Dowodzi sekretariatem miejskiego Wydziału Dobroczynności. No i ostatnia niebezpieczna misja na przełomie roku 1918/19, którą ostatecznie przypłaciła życiem.
Czytając o jej działalności feministycznej, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że niby tyle się zmieniło, a jednak pewne poglądy i sposób traktowania kobiet pozostały niezmienne. Aby to pokazać, przytoczę kilka cytatów, najczęściej z prasy.
Jednym z wynalazków, za który grubo się będzie musiał rumienić wiek XIX (...), jest niezawodnie tak zwany feminizm. Nie jest on ani zasadą, ani teorią, ani ideą, ale najzwyczajniejszym bzikiem, czymś w rodzaju owczego kręćka.
... ale znaczna część owych "feministek" (bo tak się ochrzciły) bawi się po prostu w mądrość, ulega modzie. Jak niegdyś (...) marnowały panny lata i lata na fortepian (...), tak ślęczą obecnie nad książkami, aby o nich zapomnieć. (Autorka dodaje, że według piszącego te słowa dzieje się tak, gdy tylko pojawi się kandydat na męża.)
I oto i dziś spostrzegamy szczególne zjawisko, że kobiety w ogóle, a i pisarki, i artystki, i kobiety uczone, nawet największej miary tak samo, mało siłom swoim dowierzając, gotowe zawsze zrzec się berła na rzecz częstokroć najmierniejszego męskiego współzawodnika.
I na koniec cytat z Dulębianki.
... powiedziano jej (kobiecie): jedyną dziedziną twej działalności będzie rodzina, a w tej rodzinie głównym zadaniem wychowanie dzieci. A autorka za Dulębianką dopowiada: Jakby mężczyźni nie zauważyli, że na przykład pracujące kobiety i tak już dawno opuściły ognisko domowe.
Takim argumentem bardzo często zbijała upór mężczyzn, którzy swoją niezgodę na przyznanie kobietom biernego prawa wyborczego tłumaczyli tym, że bycie posłanką odciągnie je od rodziny. Tymczasem nie przeszkadzało im, że służące, robotnice czy nauczycielki z posiadania rodziny najczęściej rezygnowały albo dzieliły swój czas pomiędzy obowiązki zawodowe i prywatne.
Tytuł biografii Marii Dulębianki można jeszcze tłumaczyć na inny sposób. Dwa życia - jedno samodzielne, drugie złączone z życiem Marii Konopnickiej. Przez dwadzieścia lat dostosowywały do siebie swoje plany, wspólnie podróżowały, mieszkały razem, troszczyły się o siebie, wpływały na swoją twórczość. Dulębianka wiele dla Konopnickiej poświęciła. Pisarce do pracy wystarczał pokój i biurko, malarka potrzebowała jasnej pracowni i artystycznego otoczenia. Nie zawsze było to możliwe w czasie wspólnych podróży, dlatego jej kariera artystyczna przygasła.
Ale pisząc o wspólnym życiu obu Marii, autorka nie mogła uciec od pytania o charakter ich związku. Czy to tylko głęboka przyjaźń, czy coś więcej? A jeśli miłość, to tylko duchowa, czy również erotyczna? Ponieważ jednoznacznej odpowiedzi nie ma, a właściwie brak dowodów na więź erotyczną, autorka biografii pokazuje ich związek na tle epoki. I jest to szalenie ciekawe. Takie pary, nazywane często małżeństwami bostońskimi, były w tamtej epoce częste i nikogo nie gorszyły. Nikt nie uznawał ich za lesbijskie. Maria Dzimira-Zarzycka wyjaśnia, dlaczego tak było. Nie miejsce tu, aby to wszystko relacjonować. Niech rozjaśnią mrok i będą zanętą do lektury tytuły krótkich rozdziałów, w których autorka pokazuje związek Dulębianki i Konopnickiej na tle epoki. W łóżku z przyjaciółką, Samotnice, Sztuce się poświęciły, Swobodna jak mężczyzna, Bostońskie rozwiązanie, Nieodłączne przyjaciółki, W łóżku z kochanką. Pewne jest jedno - przez dwadzieścia lat były sobie bardzo bliskie, przez większość tego czasu dzieliły wspólnie życie. Na końcu swoich rozważań autorka stwierdza, że w dzisiejszych kategoriach status ich związku to - skomplikowane.
Gorąco namawiam do sięgnięcia po biografię tej niezwykłej kobiety.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz