Sylwia Chwedorczuk "Kowalska. Ta od Dąbrowskiej"

Od czasu do czasu zdarza się, że nie patrząc na nic (czytaj - na cenę),
kupuję książkę od razu po jej premierze i natychmiast czytam. Tak było tym razem - kiedy tylko dzięki transmisji z Big Book Festivalu usłyszałam, że ma się ukazać biografia Anny Kowalskiej "Kowalska. Ta od Dąbrowskiej" pióra Sylwii  Chwedorczuk (Marginesy 2020), natychmiast zaczęłam nerwowo sprawdzać, czy już jest ebook. Skąd moje zainteresowanie pisarką, której twórczość została zapomniana? Sprawa jest dość pokrętna, a może dość oczywista. Otóż Kowalska była wieloletnią partnerką Marii Dąbrowskiej, której "Noce i dnie" długo uważałam za moją ulubioną powieść. Ulubioną w znaczeniu - tę jedyną, którą zabrałabym na przysłowiową bezludną wyspę. Czytałam ją kilkakrotnie. Poza pierwszą lekturą zawsze w chwilach kryzysów, niekoniecznie osobistych. Czy nadal byłaby moim najważniejszym wyborem? Być może nie, ale na pewno cały czas jest dla mnie powieścią istotną. Przynajmniej tak myślę, bo dawno nie sprawdzałam. Miałam wielką ochotę sięgnąć po nią ponownie w czasie lockdownu, ale trochę szkoda mi było tracić inne książki, które w tym czasie odstawiłabym do kolejki. No i pisanie bloga też ma swoje wymogi, na które czasem się zżymam. Tak więc przez Kowalską chciałam trafić ponownie do Dąbrowskiej. Dyskusja na Big Book Festivalu tym bardziej mnie zachęciła.

Jak twierdzi Sylwia Chwedorczuk, Kowalska ma pecha. Raz, że zawsze postrzegana jest przez swoją partnerkę, Marię Dąbrowską, dwa, że dodatkowo myli się ją z Anką Kowalską, autorką "Pestki" i działaczką opozycyjną z czasów PRL-u. Przyznam, że i ja długo nie wiedziałam, która jest którą, aż w końcu kiedyś sprawdziłam. Dzięki tej biografii Kowalska wreszcie wyszła z cienia, stała się postacią z krwi i kości, żywą, barwną, silną osobowością, bardzo ciekawą, nie do końca spełnioną i pewnie nie do końca szczęśliwą. Nie jest już tylko tą Kowalską od Dąbrowskiej, co znakomicie wygrywa tytuł. A poza tym książka, która oczywiście przez przypadek wychodzi akurat teraz, jest znakomitym dowodem na to, że ludzie zawsze w rozmaity sposób układali sobie życie - zawsze byli tacy, którzy nie mieścili się w dobrze znanym schemacie - mąż, żona, dzieci - i wędrowali swoją pokrętną drogą. Uczucia wybierają rozmaite ścieżki. Pozwolę sobie na jeszcze jedną dygresję. Już kiedy pierwszy raz czytałam "Noce i dnie", moją ulubioną bohaterką była Agnieszka, najstarsza córka Barbary i Bogumiła. Fascynowały mnie jej miłosne wybory, zatracanie się w miłości. Wtedy jednak nie mogłam zrozumieć jednego - dlaczego, kiedy już w końcu po wielu perypetiach wyszła za mąż za swojego ukochanego Marcysia, rozstawali się na długie miesiące i dlaczego fascynowali ją inni mężczyźni. Dziś zupełnie inaczej na to patrzę. 

Ale wracam do Anny Kowalskiej. Co jest intrygującego w jej biografii? To, że zawsze była inna - zdecydowana, wiedziała, czego chce. Już jako uczennica wywołała skandal, bo zakochała się w swojej nauczycielce. Nie była to niewinna fascynacja, jakiej często ulegały dziewczyny w jej wieku - tak było z koleżankami, z którymi odwiedzała nauczycielkę. Jej uczucie, nieodwzajemnione, miało jednoznacznie inny charakter. Kiedy sprawa wyszła na jaw i została do tego źle zinterpretowana - wyglądało to tak, jakby ta druga strona też była zaangażowana, a może nawet uwodziła niewinną uczennicę - Annę Kowalską przeniesiono do innej szkoły. Nauczycielka też zresztą musiała odejść. Potem, kiedy Anna w czasie studiów wyszła za mąż za swojego profesora, Jerzego Kowalskiego, doskonale wiedziała, że jej małżeństwo ma być inne. Nie planowała dzieci, nie lubiła domowych obowiązków, nudziła ją codzienność i rutyna. Chciała pracować, co w jej przypadku oznaczało - pisać. W tej dziedzinie nigdy jednak nie będzie spełniona, nie osiągnie wymarzonego sukcesu. Najpierw pisze wspólnie z mężem i nie dość, że pozostaje w jego cieniu, to ich książki przechodzą bez echa - recenzje są nieliczne, raczej chłodne albo wręcz krytyczne, a czytelników nie ma wielu. Rozczarowanie goni rozczarowanie. Zawsze dzięki tej kolejnej mieli wstąpić na literacki parnas, ale nic z tego. Anna rozczarowania przeżywała podwójnie - za siebie i za Jerzego. Ale on przynajmniej był spełnionym i docenionym naukowcem, uwielbianym przez studentów. Ona w dziedzinie zawodowej poza pisaniem nie miała nic. Dlatego tęskniła za Warszawą, myślała, że tam będzie łatwiej, bo wejdzie w środowisko literackie. Lwów, gdzie się urodziła i mieszkała, a potem wyszła za mąż, postrzegała jako miasto nieciekawe, prowincjonalne, w którym życie literackie zamierało. Inaczej jednak było z Jerzym - on Lwów wybrał świadomie, miał tu swój uniwersytet, swoje środowisko naukowe i swoich studentów. Konflikt interesów, który pogodziła Historia. 

Po wojnie, kiedy Anna w końcu zacznie pisać samodzielnie, też nie osiągnie spektakularnego sukcesu, nie zawojuje czytelników. Zdarzały się przychylne recenzje, czasem nawet entuzjastyczne, ale były jednak w mniejszości. Sytuację dodatkowo skomplikował jej wieloletni związek z Marią Dąbrowską - nieuchronna stała się rywalizacja, którą Kowalska przegrywała. Kiedy w czasie wojny poznała swoją przyszłą partnerkę, ta była już bardzo znaną i poważaną literacką gwiazdą, wyrocznią. Tymczasem Anna stale aspirowała. Rywalizowały o czas na swoją twórczą pracę, szczególnie wtedy, kiedy po latach związku na odległość zamieszkały razem w Warszawie, o uwagę recenzentów i czytelników. I chociaż Dąbrowska nigdy nie skończyła swojej drugiej wielkiej powieści - w czasie dyskusji na Big Book Festivalu usłyszałam teorię, że jej powojenna niemoc twórcza wzięła się z tego, że tak bardzo emocjonalnie angażował ją związek z Anną Kowalską, po przeczytaniu książki mogę stwierdzić, że jest to dość prawdopodobne - to żyła tym, co już osiągnęła. Być może jednak największą tragedią dla Kowalskiej było to, że Dąbrowska traktowała jej twórczość z wyżyn swojej sławy. Nie dostrzegała, nie doceniała tego, co inni chwalili, udzielała protekcjonalnych rad, które bardziej raniły niż pomagały.

Pisząc o tej biografii, nie mogę oczywiście nie odnieść się do związku obu pisarek, który zaczął się w czasie wojny i trwał do końca życia Dąbrowskiej, czyli do roku 1965. Była to relacja niezwykła - intensywna, tragiczna i toksyczna. Taka, która daje dużo szczęścia, ale wyczerpuje emocjonalnie i chociaż przynosi wiele uczuciowej szarpaniny, okupiona jest rozmaitymi stratami i krzywdami, to nie sposób się od niej uwolnić. Kowalska nieraz zastanawiała się, jak potoczyłoby się jej życie, gdyby w czasie wojny, kiedy przyjechała do Warszawy i stanęła przed drzwiami mieszkania Marii Dąbrowskiej i Stanisława Stempowskiego na Polnej, zdezerterowała. Na koniec jednak twierdziła, że nie żałuje. 

Ich związek jest znakomicie udokumentowany - raz, że obie prowadziły dzienniki - są tacy, którzy twierdzą, że to właśnie w dziedzinie diarystyki osiągnęły największy sukces - dwa, że przez wszystkie te lata pisały do siebie listy, mnóstwo długich listów, niemal codziennie. Pełnych nie tylko miłosnych zwierzeń i tęsknoty, ale także wyrzutów, pretensji i zazdrości. Tak to się plotło - krótkie chwile szczęścia i emocjonalny rollercoaster. Obie ten związek męczył, a jednak nie potrafiły zerwać. Raz jedna tęskniła bardziej, raz druga, raz jedna była bardziej zazdrosna, raz druga, raz jedna bardziej raniła, raz druga. I tak przez całe lata. 

Komplikacji w tej relacji było kilka. Najmniejszą wydaje się opinia innych. Ten temat właściwie nie istnieje. Nie ma ostracyzmu, przykrości, wytykania palcami czy tego, co dziś nazywamy hejtem. Co zatem było przeszkodą? Kiedy się spotkały, obie były w związkach. Anna miała męża, Jerzego Kowalskiego, Maria partnera - starszego od siebie o wiele lat Stanisława Stempowskiego. Zdradzała go już wcześniej, także z kobietą, mimo tego ta relacja była dla nich ważna. Obie pozostały z nimi do ich śmierci, którą zresztą bardzo przeżyły. Czy Jerzy i Stanisław wiedzieli, co łączy Annę i Marię? Tak. Czy się z tym godzili? Tak, co nie znaczy, że nie cierpieli. Drugim problemem była odległość. Po wojnie Kowalscy decydują się zamieszkać we Wrocławiu. Tam Jerzy zaczyna pracę na przeniesionym ze Lwowa uniwersytecie, tam małżonkowie dostają dom z ogrodem. Ale największą zadrą było macierzyństwo Anny. Zaszła w ciążę nieoczekiwanie już po wojnie (pierwszą, jeszcze przedwojenną, świadomie usunęła), co Maria Dąbrowska uznała za zdradę i nigdy nie potrafiła się z tym pogodzić. Tula odbierała jej Annę. Dąbrowska sama dzieci nie miała i ich nie lubiła. Kiedy w końcu kilka lat po śmierci Kowalskiego i Stempowskiego zamieszkały razem w Warszawie, nie umiała być dla dziewczynki ciocią (?), matką (?), macochą (?). Córka Kowalskiej wydaje się być najtragiczniejszą postacią tej układanki. Anna miotała się pomiędzy dzieckiem, które bardzo kochała, ale dla którego nie zawsze umiała być tradycyjną matką, a partnerką wiecznie zazdrosną o dziewczynkę - żywy dowód zdrady. A kiedy w końcu zamieszkały razem, pojawiła się jeszcze jedna komplikacja - rutyna codzienności z jej przyziemnymi obowiązkami. Rywalizacja o czas i spokój, aby pisać.

Świetna, ciekawa książka. A to przecież nie wszystko, bo jak w każdej porządnej biografii jest przecież cały kontekst historyczny i obyczajowy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty