Henry Roth "Nazwij to snem"

Uwielbiam takie odkrycia - przywrócona klasyka, odkopana z

mroków niepamięci albo ukazująca się po raz pierwszy. Tym właśnie jest "Nazwij to snem", wydana niedawno powieść właściwie nieznanego w Polsce amerykańskiego pisarza Henry'ego Rotha (Książkowe Klimaty 2022; przełożył Wacław Niepokólczycki), który zmarł w roku 1995. Napisałam właściwie nieznanego, bo książka wyszła po raz pierwszy w tym samym tłumaczeniu w roku 1975. Dziś dostajemy ją ponownie dzięki Książkowym Klimatom i Art Rage, które chyba (?) jest współwydawcą. Znowu niepewność, bo jeśli ktoś o Art Rage nie słyszał i nie wejdzie na ich stronę, to nie znajdzie tej informacji. Ja też nie miałabym pojęcia o ich udziale w wydaniu powieści Rotha, gdybym nie wysłuchała podcastowej rozmowy z Michałem Michalskim, redaktorem prowadzącym, inicjującym i dyrektorem. Mało tego, to właśnie ten bardzo ciekawy wywiad zachęcił mnie do sięgnięcia po "Nazwij to snem". I jeszcze jedna zagadka - nie jest dla mnie jasne, ile książek napisał Henry Roth. Dwie czy kilka? Na stronie Książkowych Klimatów można znaleźć informację, że pod koniec życia zaczął cykl sześciu powieści, ale nie skończył. W innym miejscu mowa o jednej. Tylko ten koniec życia się zgadza. Niejasności jest jeszcze więcej - kiedy zaczynam szukać, co rusz natykam się na sprzeczne informacje o autorze i jego twórczości. Zostawmy to jednak, zawierzmy wydawcy i przejdźmy do książki, bo przecież to o niej ma być ta notka.

"Nazwij to snem" na pewno warto przeczytać, właściwie powinnam napisać koniecznie należy, ale tych konieczności jest tak wiele, że już nie śmiem czegokolwiek komukolwiek narzucać. Ale od razu uprzedzam, że nie jest to powieść łatwa ani ze względu na formę, ani zwłaszcza ze względu na treść.  Język jest gęsty, dialogów mało, zdarzają się fragmenty oniryczne, a już szczególnym wyzwaniem jest zakończenie - z jednej strony fascynujące, trzymające w napięciu, ale jednocześnie napisane z różnych perspektyw, które zmieniają się dosłownie w pół zdania. Taki sposób pisania przypomina filmowy montaż - przerzucanie się z miejsca na miejsce, od bohatera do bohatera. Tu przeprowadzone jest po mistrzowsku. Kiedy doszłam do tych fragmentów, wiedziałam, że nie oderwę się, dopóki nie dojdę do końca. 

Ale prawdziwą trudność może stanowić treść. Przyznam, że gdybym wiedziała, jakie wyzwanie mnie czeka, być może nigdy nie zdecydowałabym się  po powieść Henry'ego Rotha sięgnąć. Dlaczego? Bo głównym bohaterem jest głęboko nieszczęśliwe dziecko. A nieszczęście dziecka, zwłaszcza małego, to coś, co w literaturze i w życiu znoszę z trudem. Ten bohater to kilkuletni Dawid - zagubiony w świecie, przestraszony, pełen prawdziwych i wyimaginowanych lęków, osamotniony, wychowujący się w dysfunkcyjnej rodzinie (to oczywiście dzisiejsza perspektywa i język), w dodatku mający duży talent do pakowania się w kłopoty. A to zrobi coś głupiego, pragnąc przypodobać się kolegom, a to wymyśli jakąś niestworzoną historię inspirowaną strzępkami zasłyszanych od matki i ciotki opowieści, a to będzie się bronił przed agresywnym kolegą, a ten sprytnie winę przerzuci na niego. A że jest dzieckiem niezwykle wrażliwym, potem w dwójnasób przeżywa swoje niepowodzenia, bojąc się konsekwencji. Trudno się tym lękom oprzeć, bo świat, w jakim wychowuje się Dawid, jest pełen przemocy. Okrutne są wobec siebie dzieci i okrutni potrafią być dorośli. A chłopiec to wymarzona ofiara. 

Właściwie jedyną osobą, na którą może liczyć i która broni go zawsze niczym lwica, jest matka. Sympatią obdarza go też ciotka, osoba ekscentryczna, o bardzo niewyparzonym języku, awanturnica, która budzi mieszane uczucia. Aż trudno zrozumieć, że to siostra matki Dawida, tak bardzo są różne. Więź matki i syna jest niezwykle silna, ojciec zarzuca jej nadopiekuńczość. I pewnie tak jest. Trudno się jednak dziwić, że broni Dawida przed jego gwałtownymi wybuchami. Ojciec jest człowiekiem oschłym i skłonnym do agresji, a do syna ma stosunek dwuznaczny, żeby nie powiedzieć niechętny. Nie tak go sobie wyobrażał, nie wyrośnie z niego prawdziwy mężczyzna. Jest wrażliwy, nieporadny, uczepiony maminej spódnicy. Jakby nie jego syn. Dodatkową trudnością jest wyobcowanie ze świata, w jakim chłopiec żyje. Bo rodzina Dawida to żydowscy emigranci z Galicji, którzy szczęścia szukają w Nowym Jorku. Chłopiec przypływa tu z matką w roku 1911. Ma wtedy sześć lat. Urodził się, kiedy ojciec był już w Ameryce i harował, aby sprowadzić żonę i syna, którego nie zna. Dlatego cała rodzina Dawida to matka, ojciec i ciotka. Pozostali mieszkają w Europie. Czy byliby jakąś pociechą dla chłopca? Czy stanowiliby jakieś oparcie? Niekoniecznie. Strzępki opowieści o rodzinie, jakie poznajemy z rozmów matki i jej siostry, nie brzmią zachęcająco. Jedyną ciepłą i mądrą osobą wydaje się prababka chłopca, ale ona zmarła przed jego urodzeniem.

Ponieważ wszystkie zdarzenia poznajemy z perspektywy Dawida, chociaż narracja jest trzecioosobowa, trudno nie przeżywać jego lęków, niepokojów, porażek, strachu przed rówieśnikami i ojcem. Głęboko wnikamy w jego świat, co sprawia, że lektura staje się emocjonalnie jeszcze trudniejsza. Czytając, czułam to, co on, niemal fizycznie odbierałam razy, jakie dostawał od doprowadzonego do furii ojca.

Chociaż to Dawid jest głównym bohaterem powieści, to portrety dorosłych i środowiska, w którym żyją, są bardzo interesujące, mimo że poznajemy je trochę mimochodem. Z jednej strony oschły, przemocowy, zamknięty w sobie, niesympatyczny, ale ciężko harujący na utrzymanie rodziny ojciec,  z drugiej mądra, cierpliwa, ciepła matka, która tradycyjnie zajmuje się domem. Nie są udanym małżeństwem. Bardziej domyślamy się, niż wiemy, że nieobce są jej porywy serca do innych mężczyzn. Z czasem poznajemy też jej bolesną przeszłość. Jaką perspektywę ma żydowska kobieta, emigrantka słabo znająca angielski? Skazana jest na trwanie przy mężu. Nawet jeśli go nie kocha, nawet jeśli się go boi. Pozostaje jej tylko bronić Dawida ze wszystkich sił. Pewnie dlatego jej więź z synem jest tak silna. W tym tradycyjnym świecie, w którym nie może o sobie decydować i się usamodzielnić, bo to pewnie skazałoby ją i dziecko na nędzę, tylko jego ma do kochania, tylko z nim może stworzyć prawdziwą, bliską więź. To świat pełen przemocy, która, jak wspominałam, czyha zewsząd. Ma miejsce w rodzinie, wśród rówieśników, nawet w chederze, do którego zostaje zapisany Dawid. I to jest ten świat tradycji i wartości, do jakiego wzdychają niektórzy? Tego by chcieli? Takiej rodziny? A przecież nie tylko rodzina Dawida jest w tej powieści dysfunkcyjna. Właściwie wszystkie, które poznajemy, są właśnie takie.  Ale prawdziwy dramat rozegra się nieoczekiwanie w ostatniej części powieści. Doprowadzi do niego szereg zbiegów okoliczności. Akcja robi nieoczekiwaną woltę, przyspiesza, aż do wyciszonego finału.

To nie jedyne zalety tej książki. Równie ciekawy jest obraz emigranckiego Nowego Jorku. Zetknięcie świata Żydów ze światem gojów przybyłych z różnych stron Europy. Warto znaleźć w sobie siłę na tę niełatwą, ale fascynującą lekturę.    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty