Mam wrażenie, że ostatnio trwa sezon na biografie. Jaremianka, PolaKiereńska, Anna Kowalska, Kornel Filipowicz (Właśnie kupiłam i już nie mogę się doczekać lektury.), Hłasko. A jednak nie spieszyło mi się po książkę Izoldy Kiec "Ginczanka. Nie upilnuje mnie nikt" (Marginesy 2020). Właściwie sama nie wiem dlaczego. Przecież odkąd kilka lat temu pierwszy raz usłyszałam o Zuzannie Ginczance, nie potrafię zapomnieć o jej tragicznym losie. Od tamtej pory czytałam każdy artykuł na jej temat, jaki wpadł w moje ręce. Jakiś czas temu kupiłam książkę Jarosława Mikołajewskiego "Cień w cień. Za cieniem Zuzanny Ginczanki", bardzo na nią czekałam, ale wyparły ją inne lektury. Może mój zapał nieco ostygł, kiedy okazało się, że nie jest to klasyczna biografia. Ale wracam do biografii Ginczanki pióra Izoldy Kiec - znowu wywiad z autorką, długa, spokojna rozmowa Michała Nogasia w Radiu Książki, sprawił, że jednak postanowiłam, iż przeczytać tę książkę muszę. Nie pierwszy to raz, kiedy pod wpływem tych rozmów decyduję się na lekturę. Taka ich rola.
Izolda Kiec, literaturoznawczyni i kulturoznawczyni, Zuzanną Ginczanką zajmuje się od dawna. W 1993 roku obroniła doktorat na jej temat. Potem wydała biografię poetki i opracowała na nowo wiersze. Przez te wszystkie lata nadal zajmowała się jej twórczością i losem, próbując wymazać białe plamy z życiorysu. Mimo to nadal nie wszystko o niej wiemy i być może niektóre tajemnice nigdy nie zostaną wyjaśnione.
Książka, która ukazała się niedawno, jest nową wersją tej pierwszej z roku 1994. Bogatsza o nowe ustalenia i o inne doświadczenia autorki. Jak pisze Izolda Kiec we wstępie:
Zuzannę Ginczankę spotykam od lat nieustannie. Za każdym razem inną, odmienioną głównie moim doświadczeniem, coraz bardziej różniącym się od jej dwudziestoparoletniego świata. (...) Czy dlatego obraz poetki wydaje się odpomniany nie w pełni, wciąż zamazany, niejasny? (...) Jego rekonstrukcja to prawdziwa archeologia fragmentów, śladów, ruin.
Dlatego autorka przyznaje, że nie wszystkie zagadki biografii poetki potrafi rozwiązać. Mimo spotkań i korespondencji prowadzonej z tymi, którzy ją znali. Każdy jednak pamięta i interpretuje pewne wydarzenia inaczej. Nie wiadomo, z którymi mężczyznami była rzeczywiście związana silnym uczuciem - bo w niej kochało się kilku. Dlaczego nagle zdecydowała się na małżeństwo ze starszym od siebie Michałem Weinzieherem? Dlaczego, kiedy czas robił się coraz bardziej ponury i przeczucie katastrofy zaczęło towarzyszyć nie tylko jej, nie próbowała wyjechać za granicę, skoro od lat mieszkali tam jej rozwiedzeni rodzice? Kto zdradził jej ostatnią kryjówkę w Krakowie na ulicy Mikołajskiej? Kiedy dokładnie zginęła? Czy pisała coś w czasie wojny? Jeśli tak, to gdzie są te wiersze? Mimo licznych świadectw słabo rozpoznany jest okres jej pobytu we Lwowie, jeszcze słabiej to, co działo się z nią po ucieczce stamtąd. Nawet na rolę niesławnej Chominowej Izolda Kiec rzuca nieco inne światło. Nie żeby zdejmowała z niej zarzuty, ale podkreśla też współwinę jej męża i syna. Tych dlaczego, kiedy, kto, czy, jak jest w biografii Ginczanki znacznie więcej. Dlatego autorka wielokrotnie prezentuje różne punkty widzenia, stawia swoją hipotezę, zawsze pokazując przesłanki, jakie doprowadziły ją do takiego, a nie innego wniosku, ale równie często przyznaje, że nie sposób rozstrzygnąć, jak było naprawdę. Swoje śledztwo prowadzi także, opierając się na interpretacji poezji Ginczanki. Analizując, interpretując i obficie przytaczając jej wiersze, to w nich szuka odpowiedzi na wiele pytań. Bo książka Izoldy Kiec to nie tylko biografia, ale także pochylenie się nad jej dorobkiem.
Co wiadomo? Co tak bardzo przyciąga do Ginczanki nie tylko Izoldę Kiec? Że od wczesnej młodości, jeszcze w czasach szkolnych, zdradzała nieprzeciętny talent poetycki poparty niezwykłą w tak młodym wieku dojrzałością. Że urodzona i wychowana w kręgu języka i kultury rosyjskiej świadomie wybrała język i kulturę polską. Że bardzo przeżyła fakt, iż rodzice poszli swoją drogą, zostawiając ją z babcią, z którą była bardzo związana. Autorka używa nawet terminu zdrada. Nie ostatnia w jej życiu. Że mimo ludzi, którzy ją otaczali i w Równem, gdzie się wychowywała, i potem w Warszawie, silnie odczuwała swoją osobność i dlatego w gruncie rzeczy była samotna. Zawsze się wymykała, stąd to symboliczne: Nie upilnuje mnie nikt. Że była piękna, ale uroda, która zdradzała jej pochodzenie, w czasie wojny stała się przekleństwem. Największym dreszczem przeszywa jednak świadomość, że tak krótko żyła, że Historia ją skazała, że jej czas biegł nieubłaganie do tragicznego końca. Że w ostatnim okresie życia była samotna, musiała liczyć tylko na siebie. Taka młoda, tyle jeszcze mogła mieć przed sobą. Ledwie zaczęła żyć, a jej czas się wypełnił. Teraz przyszło mi do głowy, że w tym losie ucieleśnia się los wszystkich innych młodych ludzi, których zabrała Zagłada albo wojna. Kiedy w 1935 roku wyjeżdżała z Równego do Warszawy, jeszcze tego nie przeczuwała. My, czytając o tym pozornie radosnym, szalonym, bogatym towarzysko okresie jej życia, doskonale wiemy, że zostało jej tylko kilka lat. Im bliżej wojny, tym bardziej to czuła, ona i jej towarzyski krąg, literaci związani z Cyrulikiem Warszawskim i Szpilkami. Dlatego szaleńczo się bawili, nie stroniąc od używek, w przeciwieństwie do starszych o pokolenie twórców z kręgu Skamandra. Dlatego za swoje życiowe credo przyjęli cytat z "Wesela Figara":
Śmiejmy się! Kto wie, czy świat potrwa jeszcze trzy tygodnie.
Właściwie miałam ochotę dorzucić tu swój tradycyjny komentarz, ale, przyznam, przestraszyłam się trochę. Nie chcę wywoływać wilka z lasu.
Książkę Izoldy Kiec znakomicie się czyta. Jak każda dobra biografia jest także obrazem czasów, w jakich żyła Ginczanka. Znakomitym pomysłem wydają mi się początki kolejnych części - autorka, cytując rozmaite źródła, portretuje miejsca, z którymi poetka była związana - Równe i Warszawę. Zachęcam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz