Agnieszka Dauksza "Jaremianka"

Po książkę Agnieszki Daukszy "Jaremianka" (Znak 2019) nie miałam zamiaru sięgać, no bo, tu powtórzę moją ulubioną mantrę,  trudno czytać wszystko, trzeba wybierać z mnogości nowych propozycji, z zaległości, które jeszcze przed chwilą były nowościami. A gdzie czas na powroty do książek ulubionych, gdzie czas na nigdy nieprzeczytaną klasykę, tego przysłowiowego Prousta? Zmieniłam zdanie z dwóch powodów. Najpierw książkę poleciła mi znajoma. Że bardzo ciekawa, że zwłaszcza świetnie pokazane czasy przedwojenne. Potem nastąpił szczęśliwy zbieg okoliczności - fascynująca wystawa Idzie młodość! I Grupa Krakowska, z którą to grupą Jaremianka była ściśle związana. Odkrywanie nowych światów! Poczucie jakiegoś nieuchwytnego pokrewieństwa duchowego z ludźmi, którzy dawno odeszli. Przypinkę, jaką kupiłam sobie po obejrzeniu wystawy, noszę przytwierdzoną do plecaka do dziś i zamierzam nosić nadal. Kiedy wyszłam z muzeum, wiedziałam, że nie ma odwrotu - książkę przeczytać muszę! 

"Jaremiankę" połknęłam jednym tchem. Czytałam z ciekawością i z wielką fascynacją. Ciekawość budził kontekst historyczny, najpierw lata trzydzieste zeszłego wieku, potem wojna, a wreszcie lata pięćdziesiąte, stalinizm, odwilż, i losy bohaterów, cała mnogość postaci, z którymi Jaremianka była związana. Źródłem fascynacji była sama bohaterka. Postać nietuzinkowa, niezwykła. Uwielbiam takie odkrywanie białych plam, nowych światów - poznawanie zagadnienia albo, jak w tym przypadku, osoby, o której niewielkie dotąd miałam pojęcie. No bo co wiedziałam o Jaremiance wcześniej? Że malarka, abstrakcjonistka, że związana z Krakowem, gdzie można znaleźć trochę śladów po niej, że była żoną Kornela Filipowicza, że współpracowała z Kantorem. Tyle. I nagle czytam, a przed mną rozwija się stopniowo cały kosmos. Kim była, jak żyła, co myślała, jakich dokonywała wyborów, Jaremianka - kobieta i Jaremianka - artystka. I dalej - jej wielka rodzina, przyjaciele, artyści, o których wiedziałam niewiele albo zgoła nic, mężczyźni, których kochała, nieistniejący już świat - Kraków lat trzydziestych, potem czasy wojny i wreszcie lata powojenne. I już wiem, i jestem bogatsza o tę wiedzę. 

Ot, choćby Jonasz Stern, który dotąd był tylko hasłem w encyklopedii, powidokiem jakiejś szkolnej wiedzy, nagle staje się postacią żywą, o losach niezwykłych, tragicznych. Przed wojną więzień Berezy Kartuskiej, w czasie wojny dwukrotnie w cudowny sposób uszedł śmierci, a potem nieprawdopodobna, pełna trudów i niebezpieczeństw ucieczka ze Lwowa na Węgry. Podobnie Kornel Filipowicz. Kiedyś znany mi jako jakiś pisarz, którego twórczość odeszła w zapomnienie, potem partner Wisławy Szymborskiej, przypomniany dzięki ich korespondencji wydanej kilka lat temu, jeszcze później autor opowiadań. A teraz dzięki książce żywy człowiek - zabiegający o Jaremiankę, próbujący ją jakoś przyszpilić, zatrzymać przy sobie. Szukał swojej drogi artystycznej, w czasach stalinowskich tworzył do szuflady. Zaskoczeniem były jego tragiczne wojenne losy - nie miałam pojęcia, że był więźniem obozów koncentracyjnych. Już jakiś czas temu chciałam przeczytać jego opowiadania, które są właśnie wznawiane, teraz chcę jeszcze bardziej. To tylko dwa przykłady, a przecież takich postaci w tej książce znajdziemy znacznie więcej. O niektórych, jak o pierwszym partnerze Jaremianki, malarzu, członku Grupy Krakowskiej, Henryku Wicińskim nie miałam bladego pojęcia.

No i wreszcie bohaterka biografii, Jaremianka. Takie kobiety jak ona bardzo mi imponują, co nie znaczy, że zawsze rozumiałam jej wybory. Jaka była? Bezkompromisowa, podążająca swoją własną drogą bez względu na wszystko, osobna, żyła po swojemu, na swoich warunkach, łamała konwencje  w życiu osobistym, no i przede wszystkim bezwzględnie oddana sztuce. To sztuka zawsze była dla niej najważniejsza. Nie mężczyźni, chociaż ważnych było kilku, nie rodzina, chociaż bardzo była do niej przywiązana, byli sobie niezwykle bliscy, nie syn, mogę powtórzyć to samo, ale tworzenie. Od czasów młodości, kiedy ze Starego Sambora przyjechała na studia do krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Nie dojadała, marzła w wynajmowanym pokoju, ledwo wiązała koniec z końcem, ale rzeźbiła i malowała. Podobnie jak jej koledzy z Grupy Krakowskiej. Najbardziej oddanie sztuce i bezkompromisowość artystycznych wyborów widać w ciemnych czasach stalinizmu, kiedy nie uległa jedynemu słusznemu prądowi - socrealizmowi i konsekwentnie milczała. Malowała w zaciszu swojej pracowni, która była jednocześnie jej pokojem. Na kolanach, a potem na specjalnie skonstruowanym przez Kornela Filipowicza stołeczku. Ona u siebie, a on w swoim pokoju pisał. Tak żyli, trochę osobno, trochę razem, rozumiejąc swoje pasje i swoje artystyczne wybory, dając sobie dużo wolności. A kiedy wreszcie w czasach odwilży zaczęła być doceniana i wystawiana, przyszła śmiertelna choroba. Trzy lata, od diagnozy do śmierci, wykorzystała do maksimum - malowała, malowała, malowała. Powiedziała synowi, wychowywanemu przez jej matkę i siostrę bliźniaczkę, Nunę, że odtąd będzie miała dla niego jeszcze mniej czasu. Oczywiście tu pojawiają się pytania o cenę, jaką płaci się za konsekwentne postawienie na sztukę. Największą, w potocznym wyobrażeniu, płacił pewnie syn Jaremianki i Filipowicza, Al. Jednak po pierwsze nie nakładajmy naszego współczesnego stosunku do dzieci na tamte czasy, bo wiadomo, że nie były wtedy tak bardzo w centrum uwagi dorosłych jak dziś. Sytuacja, że wychowują je dziadkowie, a nie pracujący rodzice, to wtedy na pewno nie norma, ale też nie rzadkość. Po drugie Al dostał mnóstwo bliskości od babci i ciotki, do których był bardzo przywiązany. Po trzecie z książki wynika, że nie miał żalu do rodziców, że i z nimi był blisko, chociaż nie mieszkali razem. Agnieszka Dauksza spędziła z nim i jego żoną dużo czasu, rozmawiała, oglądała pamiątki po matce, które traktowane są przez niego jak relikwie. Nie znalazłam słowa skargi. 

Mogłabym pisać jeszcze długo o tym, co tak bardzo zafascynowało mnie w Jaremiance i w książce o niej. Jej niepodlegający konwencjom stosunek do mężczyzn. A ważnych było w jej życiu trzech. Przeciwniczka małżeństwa, uległa dopiero Kornelowi Filipowiczowi, a może bardziej okolicznościom. Jej barwne życie, bo chociaż pracowała dużo, to także spotykała się z przyjaciółmi, bawiła się z nimi, ważnym miejscem w ich życiu była kawiarnia w Domu Plastyków na Łobzowskiej w Krakowie. Wyjazdy na stypendia do Paryża i podróże, które przy okazji odbyła. Jej niezwykły związek z siostrą bliźniaczką, Nuną. Jaremianka stała się postacią bardzo mi bliską. Pewnie duża w tym zasługa sposobu, w jaki książka została napisana. Bo i jej autorka nie ukrywa swojej fascynacji Jaremianką. Ma do niej niezwykle osobisty stosunek, czemu często w książce daje wyraz.

I wreszcie na koniec wrócę jeszcze do tego, o czym wspominałam. Równie interesujący, jak zwykle w biografiach, jest kontekst historyczny. Najpierw Kraków lat trzydziestych - nasilający się antysemityzm, także w środowisku akademickim, manifestacje robotnicze, polityczna działalność większości członków Grupy Krakowskiej związanych silnie z lewicą. Potem czasy wojny w Krakowie. Brak wiadomości o najbliższych, o przyjaciołach, bieda, strach, ale i próba normalnego życia. Wreszcie pacyfikacja Woli Justowskiej, dzielnicy Krakowa, w której zamieszkała rodzina Jaremów po wyjeździe ze Starego Sambora. Sama nie mogę się nadziwić, że w zasadzie nie miałam o tych zdarzeniach pojęcia. A przecież doskonale kojarzę ulicę o bardzo długiej nazwie, 28 lipca 1943, która znajduje się na Woli Justowskiej. Zawsze dziwiła mnie ta nazwa, dlaczego nie zadałam sobie trudu, żeby sprawdzić, skąd się wzięła? No i lata powojenne, niby lepiej rozpoznane, ale i tym razem dowiedziałam się wiele nowego.

Bardzo, bardzo ciekawa książka. Koniecznie trzeba po nią sięgnąć i nie ma znaczenia, czy ktoś interesuje się sztuką, czy nie. A na koniec jedno ważne zastrzeżenie. Agnieszka Dauksza jest literaturoznawczynią. Wiem, że niektórzy krytycy sztuki kręcą nieco nosem na jej książkę, zarzucając, że najsłabszą jej częścią są partie poświęcone analizie twórczości Jaremianki. Być może mają rację, ale dla laików albo prawie laików, czyli ludzi takich jak ja, którzy do muzeów i galerii chodzą, ale nie mają żadnej teoretycznej podbudowy, to nie ma znaczenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty