Jarosław Mikołajewski "Cień w cień. Za cieniem Zuzanny Ginczanki"

Bardzo lubię czytać i słuchać Jarosława Mikołajewskiego. Jego
książki, eseje, radiowe wywiady. Pełne namysłu, refleksji, zadumy, pytań, wątpliwości. Na wiele spraw patrzę podobnie jak on. Duże wrażenie zrobiły na mnie "Terremoto" i "Wielki przypływ".  Dlatego bardzo ucieszyłam się, kiedy usłyszałam, że pisze książkę o Zuzannie Ginczance. Początkowo mówiło się, że to będzie biografia, potem że nie do końca. Może dlatego, kiedy kupiłam, nie sięgnęłam od razu. Aż przyszedł moment idealny. Gdy skończyłam czytać biografię Ginczanki pióra Izoldy Kiec, o której pisałam ostatnio, stwierdziłam, że właśnie teraz nastał czas na książkę Jarosława Mikołajewskiego "Cień w cień. Za cieniem Zuzanny Ginczanki" (Dowody na Istnienie 2019). I rzeczywiście, nie jest to biografia. 
 
Co w takim razie dostajemy? Świadectwo fascynacji Jarosława Mikołajewskiego Zuzanną Ginczanką, która ciągnie się od wczesnych lat licealnych. Fascynacja to za mało powiedziane - jak przyznaje autor, jest to rodzaj obsesji, chociaż sam tego słowa chyba nigdy nie używa. Poetka, jej wiersze i tak szybko, tragicznie zakończone życie nie dają mu spokoju. Wciąż za nią goni, szuka jej cienia. A ona wciąż umyka, nie daje się poznać do końca. Ta niemożność przyszpilenia, zafiksowania duchowego portretu wyraża się w cytacie pochodzącym z jednego z jej wierszy - Nie upilnuje mnie nikt, który stał się też motywem przewodnim ostatniej książki Izoldy Kiec. A dowód na to znajdujemy w drugiej części tytułu - "Ginczanka. Nie upilnuje mnie nikt". 
 
Mikołajewski zdaje w swojej książkę relację ze swojej pogoni za Ginczanką. Opowiada o spotkaniach z ludźmi, którzy ją znali. Jest gotów jechać na drugi koniec Polski, jeśli po jakimś jego tekście poświęconym poetce odezwie się ktoś, kto może o niej powiedzieć więcej z osobistej perspektywy, bo albo się z nią zetknął, albo znał ją ktoś z jego bliskich. Pisze o tych, z którymi dzieli lub dzielił swoją fascynację. Sporą część książki zajmują urywki korespondencji z jego włoskim przyjacielem, tłumaczem z polskiego, Silvano de Fantim, którego namawiał, aby zainteresował się twórczością poetki. I są to listy arcyciekawe, które czytałam z wielką przyjemnością. Zastanawia się, jak mógłby wyglądać film o Zuzannie, kto mógłby ją zagrać i w jaki sposób. Opowiada o tym, jak chodził jej śladami w miejscach, w których przez jakiś czas mieszkała. Działo się to najczęściej przy okazji podróży służbowych. Jak szukał pamiątek po niej. Próbuje bezskutecznie rozwiązać zagadki jej życia. Najbardziej chyba dręczy go pytanie, czy Ginczanka ukrywając się, pisała. Czy rzeczywiście jej słynny wiersz zaczynający się od słów Non omnis moriar, w którym unieśmiertelniła swoją prześladowczywnię, dozorczynię lwowskiej kamienicy, Chominową, jest jej ostatnim? Czy to możliwe? Wyobraża sobie, co mogło się stać z wierszami, które jednak pisała. Wreszcie na końcu umieszcza krótki dramat swojego autorstwa o jej pobycie na Mikołajskiej w Krakowie, gdzie została aresztowana. Oczywiście są to chwile w dużej części wyobrażone. To wszystko przeplata autor  sporą dawką informacji o Zuzannie Ginczance, ale w żadnym razie nie jest to regularna biografia. Dlatego nie można jej czytać zamiast. Sama nie umiem się zdecydować, co lepsze dla kogoś, kto o poetce wie niewiele albo zgoła nic - zacząć od tej książki, a potem sięgnąć po książkę Izoldy Kiec czy odwrotnie?
 
Jak zwykle czytałam to, co napisał Jarosław Mikołajewski, z ogromną przyjemnością, która płynie ze sposobu operowania językiem, z refleksyjnego charakteru jego twórczości, z erudycji, z podążania za jego rozważaniami, wędrówkami, spotkaniami z ludźmi. Warto wiedzieć, że jest to rzecz bardzo osobista, często na granicy duchowego ekshibicjonizmu, autor dopuszcza nas bardzo blisko swojego duchowego wnętrza, sporo w jego pisaniu egzaltacji. Może dlatego tak łatwo przychodzi mu eksponowanie siebie, bo jest poetą? Ale w pewnym momencie, gdzieś tak około połowy, przyłapałam się na wrażeniu, że autor wyczerpał temat, że nie chcąc pisać biografii, ucieka w erudycję, mnoży refleksje i rozważania, aby to, co pisze, nabrało rozmiarów choćby krótkiej książeczki. Czasem drażniły mnie też te bardzo osobiste wynurzenia. Mimo wszystko lektury nie żałuję, chociaż na pewno nie jest to książka dla każdego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty