W moim prywatnym rankingu państw europejskich, które uwielbiam, Hiszpania bije się z
Włochami o palmę pierwszeństwa. Właściwie niby pierwsze są Włochy, ale czy ja wiem? Bo Hiszpania mnie również fascynuje! Podróżować po jakimś kraju to jedno, a znać go tak od podszewki to drugie. Nawet jeśli jeździ się samodzielnie, korzysta z transportu publicznego, wybrzeże omija szerokim łukiem (przynajmniej to śródziemnomorskie), to nie znaczy, że poznało się kraj. Ja przynajmniej nie ośmieliłabym się tak powiedzieć, chociaż po Hiszpanii podróżowałam kilka razy. Między innymi dlatego sięgnęłam po zbiór reportaży Aleksandry Lipczak „Ludzie z placu Słońca” (Dowody na Istnienie 2016). To książka fascynująca, połknęłam ją jednym tchem i każdemu polecam.
Autorka pisze o Hiszpanii współczesnej, ale ponieważ na tym, co dzisiaj, swoje piętno odcisnęła hiszpańska wojna domowa i czasy dyktatury Franco, nie może uciec od przeszłości. Bo Hiszpania na pewno byłaby inna, gdyby nie tamte czasy. Eksplozja wolności i szaleństwa, jaka nastąpiła po upadku dyktatury, to odreagowanie tamtego ciemnego okresu, który nie dość, że kosztował życie wielu ofiar, ale także na dekady zamknął Hiszpanię za Pirenejami. Gdyby nie odreagowanie dyktatury, nie byłoby filmów Almodovara. To właśnie początkom jego twórczości poświęcony jest jeden z reportaży. A czym była dyktatura Franco, opowiada między innymi tekst „Macho”. Wbrew tytułowi jego bohaterem nie jest mężczyzna, tylko kobieta. Pilar Primo de Rivera, siostra założyciela Falangi, która stworzyła przy niej Sekcję Kobiecą. Jej celem było wychowanie nowej kobiety, całkowicie podległej mężczyźnie, zamkniętej w domu. Kiedy czytałam o tym, jak rolę kobiet widziała Pilar, kręciłam głową z niedowierzaniem, tak absurdalnie brzmią jej postulaty. Można by się z tego śmiać, gdyby nie było to tak straszne, bo przecież część z nich dzięki zmianom prawa została wcielona w życie. Po upadku dyktatury Franco w czasach transformacji tamtego mrocznego okresu nigdy nie rozliczono. Przez lata milczano w imię społecznego spokoju. Zbyt to wszystko było skomplikowane. Dyskusja o przeszłości ruszyła kilkanaście lat temu i trwa do dziś. Dopiero na początku naszego wieku rozpoczęły się poszukiwania ludzi zaginionych w czasie wojny domowej, po hiszpańsku desaparecido, czyli znikniętych. Większość z nich została po prostu rozstrzelana. Jeśli egzekucje były masowe, chowano ich w zbiorowych grobach, jeśli mordowano pojedyncze osoby, takie też są ich groby. Słowo grób jest tu zdecydowanie na wyrost, bo nikt nigdy nie miał się dowiedzieć, gdzie zostali pochowani. Hiszpania jest wielkim cmentarzem, pełno tu skażonych krajobrazów, o jakich pisał Martin Pollack w książce pod takim tytułem. O ludziach, którzy szukają swoich znikniętych i o stowarzyszeniu, które się tym zajmuje i o trudnościach, z jakimi się boryka, opowiada jeden z reportaży. Trudno w to uwierzyć, ja w każdym razie nie miałam o tym pojęcia, że do dziś można zwiedzać sanktuarium, w którym wraz ze swoimi towarzyszami pochowany został Franco, do dziś to miejsce otoczone jest kultem. A przypływających do Mellili, jednej z dwóch hiszpańskich enklaw na północnych wybrzeżach Afryki, wita w porcie wielki pomnik generała. Co zrobić z pamięcią o nim, to pytanie jednego z tekstów.
Ale najwięcej reportaży dotyczy oczywiście problemów społecznych i gospodarczych Hiszpanii współczesnej. Kraju, który jeszcze kilkanaście lat temu gnał do przodu i był przykładem europejskiego eldorado. Światowy kryzys obnażył jego słabości i wybuchł tu z wielką siłą. Z jego skutkami, ogromnym bezrobociem, które dotknęło szczególnie młode pokolenie, zmaga się Hiszpania do dziś. Z reportaży poświęconych kryzysowi i jego skutkom negatywnym i pozytywnym, bo są i takie, bije największa energia. Wyczuwa się w nich gniew, podziw dla tych, którzy walczą i próbują na gruzach starego budować nowe, wzruszenie dla ludzkiej solidarności wywołanej wspólnym nieszczęściem. Gniew ukryty pod maską ironii bije z tekstu o hiszpańskiej bańce na rynku nieruchomości, o miastach widmach i o Paco Hernando, wielkim deweloperze, który po aferze z jego udziałem gdzieś zniknął i nie wiadomo, czy jest bankrutem, czy ocalił coś ze swojego wielkiego majątku. Posługując się jego przykładem, Aleksandra Lipczak opowiada o mechanizmach, które najpierw pozwoliły bańce nieruchomości urosnąć do niebotycznych rozmiarów, a potem doprowadziły do wielkiego krachu. Podziw i wzruszenie promieniują z opowieści o Adzie Colau, burmistrzyni Barcelony, która wyrosła z ruchu oburzonych, a pierwsze kroki stawiała w Platformie Poszkodowanych przez Hipoteki. Takie same uczucia pulsowały w tekście poświęconym działaczom tej platformy – tym, którzy stracili mieszkania w wyniku kryzysu, i tym, którzy im pomagają, a właściwie zmuszają do działania. Bo tu nikt niczego za nikogo nie zrobi, za to pokaże, jak sobie radzić i wesprze. Przesłanie tego reportażu wydało mi się najważniejsze, bo pokazuje, jak na nowo w nieszczęściu budzi się między ludźmi solidarność. Kryzys zmusił wielu do przewartościowania swoich poglądów. Bohaterowie reportażu mówią, że błędem jest wiara w wolność, która zasadza się na samowystarczalności, wiara, że zależymy tylko od siebie. Tak nie jest. Żyjemy wśród ludzi i współzależymy od nich. Dlatego kluczem do rozwiązania licznych problemów jest przywoływana tu po raz kolejny solidarność i współpraca. Jak mówi cytowana w książce filozofka Marina Garces - „Istnieć to zależeć od innych”. Muszę przyznać, że mnie, skrajną indywidualistkę, bardzo jej wywód poruszył. W innych tekstach Aleksandra Lipczak zastanawia się, jak to możliwe, że na pierwszy rzut oka kryzysu w Hiszpanii nie widać. I rzeczywiście, dwie moje ostatnie podróże po tym kraju odbyłam już w czasach kryzysu – pierwszą u jego zarania, drugą dwa lata temu. Miałam podobne wrażenia i do dziś pamiętam, jak bardzo mnie to dziwiło. Nie umiałam jednak odpowiedzieć sobie na to pytanie.
„Ludzie z placu Słońca” mają jeszcze jeden nieoczekiwany walor. Chociaż jest to opowieść o Hiszpanii, możemy się w niej przejrzeć jak w lustrze. Kiedy się czyta te reportaże, trudno nie ulec wrażeniu, jak wiele jest podobieństw między Hiszpanią a Polską. Podział społeczeństwa, polityka mieszkaniowa państwa, deweloperów i banków czy tworzenie się nowych ruchów miejskich, społecznych i politycznych. Jedno nas na pewno niestety różni – jesteśmy ponurakami, brak nam hiszpańskiego luzu.
Kiedy w sierpniu czytałam reportaże Aleksandry Lipczak, było jeszcze przed katalońskim referendum. Teraz wydarzenia nabrały tempa. Dokąd zmierza Hiszpania?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz