"Płomienie"

Wreszcie nie nadrabiam zaległości kinowych, ale nadążam za nowościami. Obejrzałam koreańskie "Płomienie", luźną adaptację opowiadania Murakamiego. Wybór padł na ten właśnie film z kilku powodów. Raz, że zawsze uważnie przyglądam się azjatyckiemu kinu, co oczywiście nie oznacza, że idę w ciemno na każdy film z tego regionu. Dwa, "Płomienie" mają dobre recenzje, dostały parę nagród na różnych festiwalach, w tym  FIPRESCI na canneńskim. I wreszcie po trzecie, ciekawość - to koreański kandydat do Oscara, znalazł się na krótkiej liście, na której są również "Zimna wojna", "Roma" i "Ajka". Cóż, powiem wprost, jeśli nominację dostaną "Płomienie", a nie dostanie go któryś z wymienionych tu filmów, będzie to ogromne nieporozumienie, niesprawiedliwość i skandal w jednym. Chociaż Oscary lekce sobie ważę, to jednak odrobinkę poddaję się oscarowej gorączce. Po takiej deklaracji łatwo zgadnąć, że coś jest nie tak z "Płomieniami". Rzeczywiście, im dłużej oglądałam, tym większe było moje rozczarowanie. Mniej więcej do połowy film mi się podobał, chwilami nawet bardzo, ale potem skręcił w stronę, jakiej nie lubię. Moja irytacja narastała, wiedziałam, że to tylko efektowna filmowa wydmuszka, nic więcej. Kiedy seans się skończył, miałam poczucie straconego czasu. Mogłam zostać w domu i czytać!

Mój głos jest oczywiście bardzo subiektywny, jak każda opinia o filmie, jestem pewna, że "Płomienie" znajdą swoich miłośników, także wśród fanów Murakamiego. Bo niewątpliwie jego charakterystyczny styl odcisnął na filmie swoje piętno. Nie wiem, czy koreański reżyser, Chang-dong Lee chciał sfilmować opowiadanie Murakamiego, czy może wybrał je, bo pasowało do jego kina i filmowego zamysłu. Wbrew pozorom to nie to samo. Nie wiem, bo nie znam żadnego innego filmu tego koreańskiego reżysera. Poszperałam w internecie i wygląda na to, że jego poprzednie obrazy w polskich kinach pokazywane nie były, chociaż to reżyser znany. Czuję się wobec tego usprawiedliwiona.  Ale do rzeczy.

"Płomienie" zaczynają się zwyczajnie jak porządne kino realistyczne. Od przypadkowego spotkania jej i jego. Mieszkali w tej samej wiosce, chodzili do tej samej szkoły, ona nie zwracała na niego uwagi, przynajmniej tak myślał. Teraz Hae-mi, tak ma na imię dziewczyna, przejmuje inicjatywę, aranżuje spotkanie, zaczyna go kokietować, prosi o opiekę nad kotem, kiedy wyjedzie w podróż do Afryki. Przed jej wyjazdem będą się spotykać. On nieśmiały, wycofany, bierny, wrażliwy, chce pisać, ona wygadana, przyciąga uwagę swoim zachowaniem, gestami, sposobem mówienia, sposobem na życie. Trochę femme fatale. Nie wiadomo, kiedy mówi prawdę, kiedy zmyśla, koloryzuje, ubarwia swoje życie. Gdy wróci z Afryki, będzie z nią ten trzeci, Ben. Przeciwieństwo Jong-soo. Kilka lat starszy, pewny siebie, a przede wszystkim bogaty. Skąd ma pieniądze? Nie wiadomo. Jak mówi, jego zajęcie to czerpanie przyjemności z życia. Dokładnie nie zapamiętałam, ale o to mniej więcej chodzi. Nadal jest interesująco, bo między tą trójką zaczyna się fascynująca, subtelna gra - rywalizacja, zazdrość, podziw. Rozgrywana na półtonach, domysłach, niedopowiedzeniach. Film jest pięknie fotografowany, zdjęcia zapierają dech, szczególnie wiejskie plenery, szczególnie te o zachodzie słońca. Chociaż przecież nie jest to piękno oczywiste. Wieś, w której mieszka Jong-soo, wcale nie ma uroku. Tylko góry w tle są jej ozdobą. I jeszcze jeden plus - ciekawa, przynajmniej dla mnie, była obyczajowa warstwa filmu. Obserwacja koreańskiego życia - ludzi, mieszkań, krajobrazu.

Co w takim razie poszło nie tak, skoro na razie film chwalę? Otóż potem "Płomienie" skręcają w kierunku thrillera. Coraz więcej znaków zapytania, coraz więcej niewiadomych. Nic nie jest już jasne. Widz nie ma pewności, co dzieje się naprawdę, a co w wyobraźni bohaterów, tym bardziej, że przecież Jong-soo chce zostać pisarzem. I rzeczywiście w pewnym momencie widzimy go nad klawiaturą laptopa. Nie byłoby w tym nic złego, dosłowność w kinie niekoniecznie jest cnotą, ale w tym przypadku mam poczucie, że już o nic nie chodzi. Że to czysta zabawa konwencją, gra z widzem. Proza Murakamiego bardzo dobrze nadaje się jako podstawa scenariusza dla takiego filmu. Miłośnik jego twórczości znajdzie tu to, co u niego pewnie lubi. Tajemnicza dziewczyna, zagadki, niedopowiedzenia, realistyczne realia pomieszane z fantasmagoriami. No ale po pierwsze powieści Murakamiego są gęste, zawsze coś w nich można znaleźć, a po drugie po jakimś czasie mnie znudziły i już od dawna nie śledzę jego nowych książek. Odstałam, może się zmieniłam. No i może dlatego ostatecznie "Płomienie" mnie rozczarowały.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty