Kiedy skończyłam poruszającą, ale wyjątkowo przygnębiającą powieść Johannesa Anyuru "Utoną we łzach swoich matek", potrzebowałam jakiejś odtrutki. Tym bardziej, że czas był ciągle świąteczny. Niełatwo znaleźć coś, co nie jest błahostką i jednocześnie nie jest lekturą ciężką (mam na myśli ciężar tematu, nie formy). Zanurkowałam w czeluście czytnika i nie było łatwo. W końcu mój wybór padł na "Czynnik ludzki" Grahama Greene'a (Albatros 2015; przełożył Adam Pituła), który kupiłam, kiedy poszukiwałam "Spokojnego Amerykanina" tegoż autora. Niestety tej ostatniej powieści dostać nie można, pozostają portale aukcyjne, antykwariaty (właśnie kupiłam) albo biblioteki, za to przy okazji dzięki bardzo atrakcyjnej cenie stałam się właścicielką "Czynnika ludzkiego" i "Pociągu do Stambułu". Dawno już nie czytałam Grahama Greene'a. Nie mogę też powiedzieć, abym jego twórczość znała jakoś szczególnie dobrze. Mam za sobą lekturę zaledwie trzech jego powieści - "W Brighton", "Koniec romansu" i najważniejszej dla mnie - "Sedno sprawy". Tę ostatnią czytałam nawet dwa razy i mój stosunek do niej jest niezwykle osobisty. Prawdziwie, uczciwie, nietrywialnie pokazuje wszystkie komplikacje towarzyszące miłości. Siłę gwałtownego uczucia, dylematy moralne, jakie mu towarzyszą, ból, cierpienie. Brzmi tanio i banalnie, ale "Sedno sprawy" nie jest pospolitym romansem. To coś znacznie więcej.
Kiedyś Krzysztof Zanussi w jakiejś prasowej wypowiedzi powiedział, że współczesny człowiek nie przeżywa już takich dylematów moralnych jak bohaterowie Dostojewskiego, Conrada czy właśnie Grahama Greene'a. Liberalny świat odarł nas z ich ciężaru, z etycznej wrażliwości. A na tym właśnie polega siła i istota twórczości Greene'a. Oczywiście jeśli się napisało tyle powieści, trudno, aby każda była wybitna i miała taką samą moc rażenia. Jak już wspomniałam, żadna ze mnie specjalistka od jego twórczości, jest raczej moją niespełnioną tęsknotą czytelniczą odkładaną na wieczne nigdy, ale mogę powiedzieć, że z czterech przeczytanych przeze mnie książek najwyżej stawiam oczywiście "Sedno sprawy", potem "W Brighton", a "Koniec romansu" i "Czynnik ludzki" już tej siły nie mają, co nie znaczy, że nie warto po nie sięgnąć.
A teraz do meritum. "Czynnik ludzki" to powieść szpiegowska. Nie mam pojęcia, jak oceniłby ją znawca tego gatunku, na przykład miłośnik Johna le Carre. Czy uznałby, że fabuła jest zbyt prosta i naiwna? Akcja zbyt wolna? Nie ma takiego napięcia, jak być powinno? Trudno mi oceniać powieść Greene'a w ten sposób, bo na literaturze szpiegowskiej nie znam się zupełnie, nawet od kryminałów też już odstałam. Powtórzę jeszcze raz banalną prawdę - trudno czytać wszystko. Nie raz, nie dwa miałam ochotę sięgnąć po którąś z książek przywołanego tu mistrza gatunku, Johna le Carre, ale cóż, są ważniejsze lektury. Może teraz? Dla porównania? Ja w każdym razie "Czynnik ludzki" przeczytałam z wielką przyjemnością. Znalazłam tu urok klasycznej powieści, gdzie liczy się opis świata i głębokie portrety psychologiczne bohaterów. Dałam się porwać intrydze i nie spoczęłam, póki nie skończyłam - uporałam się z tą historią w dwa dni. Nie ma u Greene'a tego, co czasem irytuje mnie w powieściach dawnych mistrzów, do których wracam po latach, nieznośnie błahych dialogów. To przypadek Hemingway'a. Jest za to mroczna atmosfera, wielkie uczucie i poświęcenie, wierność wyznawanym ideałom, a ich konsekwencją sytuacja bez wyjścia, w jakiej znalazł się główny bohater. I gorzka świadomość, że człowiek to tylko pionek w grze wielkich i niewiele od niego zależy. Bohater Greene'a - Maurycy Castle, pracownik brytyjskiego wywiadu, nie jest Jamesem Bondem ani superbohaterem, który ratuje świat. Jest tylko zabawką w cudzych rękach. Bardzo gorzka to historia. Teraz, kiedy o niej rozmyślam, zaczyna mi się podobać jeszcze bardziej. Chętnie napisałabym więcej, zastanowiła się nad dylematami, jakie musiał rozstrzygać Castle, nad jego politycznymi, światopoglądowymi i osobistymi wyborami, ale wtedy musiałabym zdradzić sporo z treści, a przecież to powieść szpiegowska. W każdym razie zachęcam. Warto wracać do Grahama Greene'a, warto wracać do klasyków. Być może fan powieści szpiegowskiej wzdrygnie się na taką propozycję, ale tu chodzi o coś więcej.
PS. Notka o powieści "Utoną we łzach swoich matek" Johannesa Anyuru ukaże się wkrótce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz