Odkąd przeczytałam znakomite "Wypalanie traw" Wojciecha Jagielskiego, opowieść o RPA,
obiecywałam sobie, że do lektury jego reportaży wrócę na pewno. Od bardzo dawna na półce książek oczekujących leży jego "Trębacz z Tembisy", ostatnio na wirtualnej półce książek oczekujących pojawiły się "Wszystkie wojny Lary" kupione po bardzo przyjemnej cenie (niech żyją promocje na ebooki!), a tymczasem właśnie przeczytałam niedawno wznowioną "Modlitwę o deszcz" (Znak 2016) (tu powinien nastąpić ten sam radosny okrzyk). Jeśli ktoś myśli, że reportaż wydany po raz pierwszy w roku 2002 jest już nieaktualny, myli się bardzo. Afganistan, a to ten kraj jest tematem książki, to cały czas temat gorący. Aby zrozumieć, co się tam dzieje, aby przestał być tylko jakimś politycznym hasłem kojarzonym najczęściej z amerykańską interwencją i talibami, aby spojrzeć na problem afgańskiej wojny szerzej, trzeba reportaż Jagielskiego koniecznie przeczytać. Ba, poznanie najnowszej historii Afganistanu jest kluczem do zrozumienia takich problemów jak terroryzm światowy czy radykalizacja społeczności muzułmańskiej. Nieprzypadkowo autor poświęca długi rozdział, a może nawet dwa, Osamie bin Ladenowi.
Jagielski pisze o ważnych sprawach, często bardzo skomplikowanych, bo taka zawikłana, pełna meandrów jest historia Afganistanu, ale robi to w sposób niezwykle przystępny, arcyciekawy, a poza tym literacko piękny. Kto czytał jakąś inną jego książkę, pewnie się ze mną zgodzi. To rodzaj zmysłowej prozy przenoszący czytelnika w miejsce, o którym autor snuje swoją opowieść. Widzimy doliny odcięte od świata wysokimi górami, spaloną żarem słońca pustynię, chodzimy ulicami Kabulu, raz zrujnowanego, innym razem tętniącego życiem, widzimy barwy, czujemy zapachy, słyszymy huk wystrzałów, szum wiatru, nawoływania sprzedawców na bazarze. Ale przede wszystkim Jagielski opowiada o ludziach. Bohaterami jego książki są postacie znane, których nazwiska gdzieś tam pobrzmiewały w ostępach mojej pamięci. Ahmad Szach Massud (początkowo to miała być książka o nim), jego oponent Hekmatiar, Nadżibullach, prezydent popierany przez Rosjan, emir Muhammad Omar, przywódca talibów, ale też zwykli partyzanci, wieśniacy, lekarze, profesorowie uniwersytetów, fryzjer, fotograf, właściciele hoteli, w których się zatrzymywał i wielu innych. Jagielski nie ukrywa, że jest Afganistanem i jego mieszkańcami zafascynowany, bywał tam wielokrotnie i nie tylko względy zawodowe były ważne. Jak wielu Europejczyków jechał do Afganistanu także po to, aby się odciąć od codzienności, aby wpaść w jakiś rodzaj transu, medytacji, do czego skłaniało to miejsce w tych krótkich okresach, kiedy panował tam spokój. A spokoju od ponad dwudziestu lat jest w tym kraju niewiele. Warto sobie uświadomić, że prawie cały czas trwa tam wojna. Najpierw, po wyjściu wojsk radzieckich, domowa o władzę, potem z talibami, wreszcie amerykańska interwencja. I dziś Afganistan to nie jest spokojne miejsce. Stale dochodzi przecież do zamachów terrorystycznych, trwa wojna partyzancka z talibami. Odcięte od świata górskie doliny i same góry są znakomitymi kryjówkami. A jeszcze wcześniej Afgańczycy zmagali się interwencją radziecką, której konsekwencje cały świat odczuwa do dziś. Dlaczego? Bo to tamte zdarzenia stały się zarzewiem islamskiego radykalizmu. O tym dość skomplikowanym i długotrwałym procesie opowiada Jagielski w sposób jasny w drugiej części swojej książki, w której poznamy też fascynującą historię Osamy bin Ladena. To opowieść o tym, jak przez przypadek bogata, szanowana rodzina i władze Arabii Saudyjskiej chcąc się pozbyć problemów, jakie sprawiał zbuntowany młodzieniec, ale przecież jeszcze nie radykał i terrorysta, wyhodowały bestię.
Ale może największą zasługą Jagielskiego jest to, że pokazał ludzką twarz Afgańczyków. Że pozbawił ich anonimowości. Teraz, kiedy myślę o Afganistanie, to nie widzę już tylko okrutnej wojny, długobrodych talibów, którzy w barbarzyński sposób wysadzili posągi Buddy wpisane na listę UNESCO, amerykańskich żołnierzy i ich sojuszników ginących w zastawianych na nich pułapkach. Teraz wiem, że w Afganistanie toczyło się normalne życie. Że studiowano, że były uniwersytety, kina i teatry, że Kabul był tętniącym życiem, kosmopolitycznym miastem z kawiarniami, restauracjami, bazarami, drogimi sklepami, bogatymi dzielnicami. Że potem w wyniku wojny domowej obrócony został w perzynę, podobnie jak cały kraj, który stał się zlepkiem udzielnych księstw rozmaitych watażków, chanów i emirów. Kraj rozszabrowany, zaminowany, zamieniony w jedno wielkie bitewne pole. Wiem, jakim koszmarem było życie w Kabulu, gdzie walczyły ze sobą rozmaite stronnictwa. Wiem, jak narodził się, początkowo lekceważony, ruch talibów (talibowie oznacza ci, którzy poszukują prawdy), wiem, jak wyglądały ich rządy (niby to jest znane, a jednak, kiedy się o tym czyta, włos się jeży na głowie), wiem, że w najgorszej opresji były kobiety, którym nie wolno było dosłownie nic. Afganistan to w ogóle, nie tylko za rządów talibów, świat raczej męski, bez kobiet. Fascynująca jest opowieść o tym, jak nagle w Kabulu odradza się życie po upadku talibów. Jak wszyscy biegną najpierw do fotografa, potem do fryzjera, aby zgolić brody, a potem jeszcze raz do fotografa. Fryzjerzy i fotografowie przeżywali wtedy swoje złote dni. Niestety radość trwała krótko, a w Kabulu jest niespokojnie do dziś. Wiem też, że Afgańczycy to tak naprawdę wiele nacji - Tadżycy, Uzbecy, Hazarowie, Pasztuni, Turkmeni. Żyją niby razem, ale jednak osobno. To skutek warunków geograficznych. Doliny sprzyjały izolacji. Między sobą walczą, ale jednocześnie gotowi są zawsze bronić swojego kraju przed najeźdźcami. Sami jednak nigdy nie wszczynali wojen z sąsiadami. Wiem to wszystko i dużo więcej. Nie patrzę już tak jednostronnie na to, co w Afganistanie się działo, dostrzegam skomplikowany kontekst i skomplikowane problemy. Choćby rolę Pakistanu w tej krwawej historii albo wpływ zakończenia zimnej wojny, upadku komunizmu i rozpadu Związku Radzieckiego. Kiedy czyta się o Afganistanie, gdzie całe pokolenia zostały pozbawione normalnego życia, gdzie demoralizująca, wyniszczająca wojna toczy się nieustannie od ponad dwudziestu lat, warto pamiętać o Syrii i Iraku. Niestety, wiele wskazuje na to, że tam może być podobnie. Nie jest to budujący wniosek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz