Moje dotychczasowe spotkania z prozą Dawida Grosmana miały różny przebieg. Kilka lat temu kupiłam jego powieść o dziwnym tytule "Patrz pod: miłość". Dotąd jej jeszcze nie przeczytałam, chyba dlatego, że wymaga czasu i odpowiedniego nastroju. Potem pochłonęłam "Tam, gdzie kończy się kraj" i już wiedziałam, że to nie ostatnie spotkanie z izraelskim autorem. Powieść mnie poruszyła i wciągnęła bez reszty. Poszłam za ciosem, zabrałam się za "Bądź mi nożem" i po kilku stronach poddałam się. Nie lubię takich sytuacji, zwykle brnę, tym razem jednak nie byłam w stanie. Miłosne listy pary, która się nigdy nie spotkała, wydały mi się tak bardzo ogólnikowe i pretensjonalne, że odłożyłam je, ale z solennym zamiarem, że do nich wrócę w czasie wolnym. Tym bardziej, że książka była bardzo chwalona i być może wystarczyłaby odrobina cierpliwości, aby dostrzec jej wielkość. Na razie czeka na swój czas. Tymczasem kupiłam dwie kolejne (niech żyją promocje na ebooki!) - jedną zaległą, "Ciałem rozumiem" (właściwie dwa obszerne opowiadania), i najnowszą, "Wchodzi koń do baru" (Świat książki 2016; przełożyła Regina Gromacka). I właśnie tę ostatnią wczoraj skończyłam czytać.
To dwa przeplatające się monologi. Pierwszy, zasadniczy, to występ starzejącego się stand-upera, Dowalego Grinsztajna. Drugi jest głosem jego kolegi z dzieciństwa, dziś emerytowanego sędziego, wdowca, który nie pogodził się jeszcze ze śmiercią ukochanej żony. Nie widzieli się od pewnego poranka na obozie wojskowym dla młodzieży, a mieli wtedy chyba czternaście lat. Znali się krótko i powierzchownie, spotykali się na wspólnych korepetycjach z matematyki, a potem nieoczekiwanie na tym obozie. Pewnie dlatego sędzia w pierwszej chwili nie rozpoznał swojego kolegi z dzieciństwa, kiedy ten nieoczekiwanie zadzwonił do niego i zaprosił na swój występ, dość tajemniczo tłumacząc powody. Sędzia przyszedł, siedzi przy stoliku, słucha, najpierw zniecierpliwiony, czasem zaciekawiony, zdumiony, ma ochotę wyjść, ale w końcu zostaje, bo występ Dowalego nieoczekiwanie przybiera inną formę. Ze stand-upu przeradza się w intymne zwierzenie, opowieść o dzieciństwie i o tym, co zdarzyło się tego poranka na wojskowym obozie. I mnie towarzyszyły zmienne uczucia. Zaczęłam od zniecierpliwienia (Kiedy wreszcie skończą się te wątpliwej śmieszności popisy, a zacznie prawdziwa historia?), aby powoli wciągać się w oba monologi, a wreszcie, im bliżej końca, opowieść starzejącego się komika coraz bardziej chwytała mnie za gardło.
To historia samotnego, nieszczęśliwego chłopca, wyśmiewanego przez rówieśników, typowego kozła ofiarnego. Chłopca wychowanego w rodzinie, jakich w tamtych latach w Izraelu wiele, naznaczonej Holokaustem. Rodzinie składającej się tylko z matki, ojca i syna. Nie ma żadnych babć, dziadków, ciotek, wujków i kuzynów. Nie ma, bo wszyscy, jak ironicznie mówi Dowale, wyfrunęli przez komin (cytat z niedoskonałej pamięci). Ojciec zdążył wyjechać z Europy jeszcze przed hekatombą drugiej wojny, matce się nie udało, ma za sobą piekło ukrywania, obozu, marszu śmierci i eksperymentów medycznych. Nic dziwnego, że nie potrafi żyć normalnie. Dowale dźwiga na swych dziecięcych barkach niezwykle dużo. Musi pomagać ojcu w opiece nad matką, znosić jego dziwactwa, szorstkość i dryl. Pomagać mu w rozlicznych dziwacznych biznesach, które mają poprawić sytuację finansową rodziny. Bo ojciec, mimo że sam z Europy wyjechał odpowiednio wcześnie, przecież też został naznaczony przez Holokaust. Trudno nie być, jeśli traci się całą rodzinę, jeśli świat się rozpada. A jednak w smutnym dzieciństwie Dowalego są chwile radosne, najszczęśliwsze chwile jego dzieciństwa, jak powie o nich po latach. To momenty spędzone sam na sam z matką, kiedy rozśmiesza ją swoimi występami. Upokarzany i wyszydzany przez rówieśników chłopiec nie ma komu zwierzyć się ze swoich trosk. Dlatego znalazł niezwykły i oryginalny sposób ucieczki, dowartościowania, obrony, sposób na chwilową wolność. Smutny los Dowalego przypomina historie opowiedziane w książce Mikołaja Grynberga "Oskarżam Auschwitz" i w dwóch znakomitych powieściach Magdaleny Tulli, "Włoskie szpilki" i "Szum".
Sędzia nigdy nie poznał prawdziwej twarzy Dowalego. W jego pamięci zapisał się jako żywy, wesoły chłopiec. Dopiero na obozie zobaczył, ku swemu zdumieniu, jak jest naprawdę. Niestety nie znalazł w sobie odwagi, aby stanąć w jego obronie. Ba, w ogóle nie przyznał się, że go zna. Zdradził kolegę ze strachu, nie udźwignął ciężaru. Łatwo potępiać, ale ilu z nas znalazłoby w sobie siłę, aby postąpić inaczej?
Ale najbardziej wstrząsająca historia jeszcze przed nami. Najważniejsze jest to, co zdarzyło się owego poranka na wojskowym obozie, kiedy to nieoczekiwanie Dowale musiał wyjechać. Dlaczego? Nie od razu zrozumiał, w zamieszaniu nikt mu tego dokładnie nie wyjaśnił. Stopniowo straszna prawda zaczyna do niego docierać, ale nadal nie wie najważniejszego. Dlatego w końcu zaczyna prowadzić chłodną buchalterię, kalkuluje, dokonuje symbolicznego wyboru i potem już zawsze za ten wybór będzie się obwiniał, uzna go za zdradę. A przecież wyboru żadnego nie miał, rzecz już się dokonała, jego decyzja miała znaczenie czysto symboliczne. A wybór to iście diabelski. Taki, przed jakim często stawali Żydzi w czasie Holokaustu. Opowieść Dowalego o tym, jak jechał wojskowym samochodem z obozu gdzieś na pustyni do Jerozolimy, co czuł, co myślał, z czym się zmagał, jak podejmował swoją decyzję, jest naprawdę przejmująca.
Krótka książka Grosmana mogłaby być szkicem do obszernej powieści. Tym razem autor wybrał formę krótszą, ścieśnioną. Historie Dowalego i sędziego są zaledwie zasugerowane, napomknięte. Mieszają się z nie najwyższych lotów dowcipami, jakimi usiłuje rozśmieszyć publiczność bohater. Dotąd były głęboko ukryte, w czasie występu wydobywają się na powierzchnię. Bo i sędzia zderza się ze swoim cierpieniem, z samotnością i ze zdradą przyjaciela, którą wyparł. Najwięcej rozgrywa się tu między słowami. Czytelnik zostaje postawiony w roli widza, zdezorientowanego, zniecierpliwionego. Niektórzy wychodzą w trakcie występu. I ty, czytelniku tej notki, możesz to zrobić, ale zapewniam cię, że warto zostać do końca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz