"Skucha" (Czarne i Agora 2016) to pierwsza książka Jacka Hugo-Badera, po jaką sięgnęłam. Czytałam jego reportaże w Wyborczej, jednak nigdy w formie książkowej. Ale to się zmieni, bo w ramach nadrabiania zaległości kupiłam kilka, które znajdowały się na mojej liście książek, które chciałabym przeczytać. A to wszystko dzięki ebookowym promocjom! Jako wielka fanka czytnika nie umiem się przed taką dygresją powstrzymać. Ale do rzeczy. O reportażu Hugo-Badera dużo się ostatnio mówiło, głosy były różne, ale nie słyszałam żadnego, który twierdziłby, że nie jest wart lektury. I ja tak nie twierdzę, ale gdzieś tak w połowie książki mój entuzjazm ustąpił miejsca wątpliwościom, ale o tym za chwilę.
"Skucha" to opowieść o ludziach solidarnościowego podziemia. Kolegach z Firmy, czyli Międzyzakładowego Komitetu Koordynacyjnego podziemnych struktur Solidarności, który wydawał dwa pisma Wolę i Tygodnik Mazowsze. Tak, tak, Jacek Hugo-Bader pisze o swoich dobrych znajomych, z którymi konspirował. Są wśród nich postacie bardzo znane jak Michał Boni, Maciej Zalewski czy Ewa Hołuszko, większość jednak to osoby, których nazwiska nic nam nie mówią. Po raz pierwszy zajął się tym tematem dwadzieścia jeden lat temu. Pretekstem była piąta rocznica obalenia komuny. Miał powstać obszerny reportaż dla Gazety. Nie szło mu jednak, stworzył siedem wersji tekstu, ostatnią podarł, pozostałe spoczęły w tekturowej teczce. Jak pisze we wstępie, przez te lata stale coś tam dorzucał, a o jednej z bohaterek "Skuchy", Ewie Hołuszko, która w tamtych czasach była jeszcze Markiem, kilka lat temu powstał osobny reportaż. Teraz w wersji przerobionej znalazł się w książce. Ostatecznie wrócił do zarzuconego pomysłu z okazji dwudziestej piątej, okrąglutkiej, rocznicy transformacji. Dlaczego? Bo to temat dość dziewiczy, słabo literacko wykorzystany. Jak pisze Hugo-Bader na początku swojej książki, o pokoleniu Kolumbów z roku 20, czyli pokoleniu, którego młodość przypadła na czas wojny, pisano książki, kręcono filmy, Kolumbowie z roku 50, którzy stali się trzonem solidarnościowego podziemia, nie doczekali się swojej kroniki, tym bardziej swojej mitologii. Czy dlatego, pyta autor, że nie musieli złożyć daniny krwi, a ich partyzantka zakończyła się sukcesem? Bader świadomie używa tych słów - Kolumbowie, partyzantka, wojna, czasem dla ścisłości dodając jaruzelska (ewentualnym bardzo młodym czytelnikom tej notki wyjaśniam, że chodzi oczywiście o stan wojenny). Używa ich oczywiście bez patosu, nieco ironicznie, nieco sentymentalnie. Zasadniczym celem książki miała być opowieść o tym, jak ułożyły się losy ludzi solidarnościowego podziemia po roku 1989, ale w trakcie pracy okazało się, że niezbędne jest pokazanie korzeni bohaterów i opowieść o samej partyzantce, dlatego ostatecznie całość składa się z trzech części. I tak powstała "Skucha".
Trzeba przyznać, że czyta się to znakomicie, trudno się od lektury oderwać. Bader język ma potoczysty, gawędziarski, jak trzeba dosadny, często sam pojawia się na kartach swojej książki. W końcu to opowieść bardzo osobista o jego przyjaciołach, z którymi morze wódki wypił (alkohol też jest jednym z bohaterów tej opowieści) i o nim samym trochę też. Pokazuje wszystkie szwy swojej książki, pisze o mękach, w jakich powstawała, zaznacza, co kropka w kropkę przepisuje z pierwszej wersji, która nigdy nie ujrzała światła dziennego, skrupulatnie odnotowuje, kiedy prowadził rozmowy ze swoimi bohaterami, czasem nieoczekiwanie trafia się rozdział dygresyjny, bywa, że kompletnie nie na temat. Gdybym była wydawczynią książki Badera, to na pewno wywaliłabym rozdzialik o psich kupach mimo całej kokieterii i autoironii autora, który w ten sposób pewnie wymusił pozostawienie tego fragmentu. Nie można też odmówić książce walorów kronikarskich. Losy wielu jego bohaterów są na tyle dramatyczne, powikłane, szalone, ciekawe, że mogłyby się stać inspiracją dla powieściopisarza czy filmowca.
Jakie wobec tego mam wątpliwości? Jedna pojawiła się teraz, kiedy pisząc, myślę o książce. Drugą miałam już w trakcie czytania, gdzieś tak od połowy. Pierwsza, mniej istotna, jest taka, że wnioski płynące ze "Skuchy" są mało odkrywcze. Bo i bez czytania przecież wiem, że pojawią się tu tacy, którzy w nowej rzeczywistości osiągnęli sukces, czasem polityczny, czasem zawodowy, czasem finansowy. Będą też inni, szaraczki, ale spełnione, zadowolone ze swojego losu. Będą wreszcie pieniacze, którzy nie potrafią żyć w spokojnych czasach, więc na siłę szukają sobie wroga, walczą z instytucjami i ludźmi, wytaczając im tysiące procesów. W swoim mniemaniu pokrzywdzeni, przegrani, ale przecież na własne życzenie. Będą wreszcie i tacy, którym życie w wolnej Polsce po prostu się nie udało. Czasem z ich winy, czasem, i to jest szczególnie bolesne, po prostu sobie nie poradzili. Opuszczeni, zapomniani, ledwie wiążą koniec z końcem, są słusznie rozgoryczeni. Tytuł książki, "Skucha", sugeruje, że coś się nie udało. Że coś pękło, że ludzie się podzielili, że nie zostali należycie docenieni. Rozmówcy Badera często używają tego słowa. Może i skucha, ale na ogół nie ma ona nic wspólnego z ich partyzancką działalnością ani z transformacją. Skucha, bo ktoś się rozstał z mężem, skucha, bo ktoś nie umiał ułożyć sobie życia prywatnego, skucha, bo ktoś miał problemy z dzieckiem, skucha, bo ktoś chorował, skucha, bo ktoś stracił pieniądze i tak dalej, i tak dalej. Takich skuch, jak rozejrzymy się wokół albo spojrzymy na siebie, jest pełno. Po prostu życie często bywa jedną wielką skuchą. Chyba najbardziej przejmujący jest los Ewy Hołuszko, która kiedyś była Markiem. Dziś z tego powodu wymazana z historii przez kolegów, porzucona przez rodzinę, a do tego schorowana, wegetuje. Ale ona akurat nie bardzo się skarży.
A na koniec wątpliwość druga, zasadnicza. Od pewnego momentu zaczęłam mieć poczucie, że książka Badera jest strasznie plotkarska. Jakbym podglądała bohaterów przez dziurkę od klucza. Opowieść Michała Boniego o tym, w jakich okolicznościach został zarejestrowany jako TW, jest ważna i potrzebna, natomiast historia jego bogatego życia osobistego, jego trzech małżeństw, romansów wydaje mi się jednak ekshibicjonistyczna. Nie miałam o tym pojęcia i chyba wolałabym takich szczegółów nie poznawać. Nie dziwi mnie, że dwie osoby nie chciały autoryzować tekstu i groziły procesem (na pewno jednak nie chodzi o Boniego). Być może Bader ma tego świadomość, bo w radiowym wywiadzie, jaki słyszałam, tłumaczył, że o tym opowiadali mu jego rozmówcy, że to było dla nich najważniejsze, co go nawet zdziwiło. Na przykład lekarka, Ewa Choromańska, jedna z pierwszoplanowych bohaterek "Skuchy", stale wracała do opowieści o swoim rozbitym małżeństwie. Może problem polega na tym, że autor opowiada o swoich bliskich znajomych. Może to błąd w założeniu. Może inaczej wyglądałaby ta książka, gdyby pisał o ludziach, których nie znał. A może zwyczajnie nie znalazł pomysłu na temat, z którym koniecznie chciał się zmierzyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz