"Co przynosi przyszłość"

Po wakacyjnej przerwie wracam do kina. Trochę mnie nie było, więc teraz rzuciłam się nadrabiać zaległości, ale równocześnie nie zaniedbuję nowości, których też sporo. W tym roku filmowe lato obfituje w ciekawe premiery, o sezonie ogórkowym można zapomnieć. Zaległościami zajmę się za jakiś czas, kiedy obejrzę wszystkie, a dzisiaj będzie o premierze. Na początek wybrałam się na nagrodzony w Berlinie Srebrnym Niedźwiedziem za reżyserię francusko-niemiecki film "Co przynosi przyszłość" z Isabell Huppert. Wyszłam z kina bardzo zadowolona, chociaż przygnębiona. No może nieco przesadziłam - przygnębienie to za mocne słowo, powiedzmy, że film wprowadził mnie w nastrój melancholii i zadumy. Zastanawiam się jednak, na ile mój odbiór jest typowy, bo po pierwsze postawę bohaterki można interpretować rozmaicie, ponieważ to, co naprawdę czuje, pozostaje w sferze domysłów. Po drugie mimo że film ogląda się bardzo gładko, to łatwo się pogubić. Grana przez Huppert bohaterka, Nathalie, jest nauczycielką filozofii w liceum, autorką podręczników i rozpraw. To, co mówi swoim uczniom, to, co czyta, to, o czym rozmawia z mężem, też filozofem, i z Fabienem, swoim dawnym uczniem, ma znaczenie dla interpretacji filmu. Podobnie rzecz się ma ze ścieżką muzyczną. A wiadomo, jak łatwo w takiej sytuacji uronić sensy. Najchętniej obejrzałabym ten film jeszcze raz, wiedząc już, na co zwracać uwagę. Jeśli więc, czytelniku tej notki, wybierasz się dopiero na "Co przynosi przyszłość", film o kobiecie po przejściach, która za bary bierze się ze swoim losem, w czasie seansu wytężaj wzrok (napisy) lub słuchaj uważnie (jeśli znasz francuski). A jeżeli w kinie już byłeś, możesz przeczytać ciąg dalszy. Zapraszam.

Nathalie wciąż jest w biegu, stale gdzieś się spieszy. Przypomina mi bohaterki dwóch innych filmów - "Dwa dni, jedna noc" braci Dardenne i bułgarskiej "Lekcji". One też biegły. Tyle że ich bieg miał inny charakter. Ścigały się z czasem, bo gardłowe sprawy miały do załatwienia, decydujące o ich być albo nie być, a Nathalie uprawia bieg nasz codzienny - zmaga się z rzeczywistością. Praca w liceum, strajk uczniów protestujących przeciwko projektowanym zmianom w ustawie emerytalnej,  problemy w wydawnictwie, dom i wizyty u matki, a w przerwach spotkania z przyjacielem i lektury. Na czytanie kradnie każdą wolną chwilę. Nie skarży się, cierpliwie znosi histerie matki, które są wynikiem depresji a może starczej zmiany charakteru. Poświęć mi swoją uwagę, zajmij się mną, zdaje się wołać matka. I Nathalie robi, co może. To nie są tylko zdawkowe wizyty, poświęca jej czas i uwagę, ale matka najchętniej przykułaby ją do siebie na stałe. Mimo że córka stara się doprowadzić ją do pionu i nie szczędzi ostrych uwag, w jej gestach i oczach widać miłość i czułość.

Ale to dopiero początek zmagań z losem, bo przyszłość stale coś przynosi, czymś zaskakuje. Odejście męża, po początkowym szoku, budzi gniew. Nathalie nie chce być ofiarą, nie obnosi się ze swoim nieszczęściem, nie walczy, nie błaga, jeśli płacze, to do poduszki, kiedy nikt nie widzi. Jest kobietą silną i zdecydowaną, przyjmuje wyroki losu i idzie dalej. Najbardziej przejmujące jest pożegnanie z domem w Bretanii, który należy do jej męża. Wie, że już tam nie przyjedzie. Zostawia w nim tyle wspomnień, tyle dobrych chwil, żal jej ogrodu, o który tak dbała. Ale nie skarży się, nie płacze. Trzeba go opuścić, więc po prostu pakuje swoje rzeczy, zaciera ślady swojej obecności. Z takim samym stoickim spokojem przyjmuje problemy w wydawnictwie, które kończą się zerwaniem współpracy. Twardo mówi, co myśli na temat nowych pomysłów, chociaż z góry wie, że jest na przegranej pozycji.

Kryzys małżeński i zawodowy, kłopoty z matką i jej śmierć to nie wszystko. Uczniowskie strajki i rozmowy z Fabienem zmuszają Nathalie do skonfrontowania się ze swoją młodością. Kiedyś i ona miała radykalne poglądy, przyznaje się nawet do komunistycznych sympatii, dziś patrzy na rzeczywistość z innej perspektywy. Dojrzała. Jak sama przyznaje, prowadzi wygodne, mieszczańskie życie, stoi z boku. Czy zazdrości Fabienowi jego buntu, anarchistycznych sympatii, zaangażowania, bezkompromisowości, ucieczki z miasta? Czy raczej patrzy z wyrozumiałością? Takie prawo młodości - buntować się i kwestionować zastaną rzeczywistość. Czy skraca swoją wizytę u niego, bo czuje się tam obco? Wśród tych radykalnych, młodych ludzi, a jednak szczęśliwych swoją młodością, szczęśliwie zakochanych. Czy właśnie świeżości uczuć im zazdrości?

I tu dochodzę do tego, co dla mnie w tym filmie najważniejsze. Nathalie twierdzi, że teraz wreszcie czuje się wolna. I tak na pewno jest. Jednocześnie nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wolność nie daje jej szczęścia. Że czuje pustkę, że jest samotna, że czegoś w jej życiu brakuje. Nazwijmy rzecz po imieniu - Nathalie tęskni za miłością, bliskością, za drugim człowiekiem. Jak zwykle nie skarży się, nie robi z siebie ofiary, ale nie ma złudzeń. Jest silna i wolna, ale w głębi duszy smutna. W czasie jednej z lekcji mówi swoim uczniom o pożądaniu. Póki czegoś pożądamy, póty istniejemy. Pożądanie daje napęd do życia. I ona pożąda, ale nie od niej zależy, czy pragnienie zostanie zaspokojone. Dlatego zakończenie filmu, moim zdaniem, jest tylko pozornie szczęśliwe. Nathalie cieszy się wnukiem, ale gdzieś czai się smutek. Pozostaje jeszcze jedno pytanie - czy filozofia i lektury pomagają? Na pewno pozwalają zracjonalizować problem, nazwać go, spojrzeć z dystansu, ale bólu istnienia nie ukoją, rozwiązania problemów nie przyniosą. Gdyby jednak ich zabrakło, byłoby jeszcze trudniej.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty