O książce "Wielki gracz. Ze Żmudzi na Dach Świata" Maxa Cegielskiego (Karakter i Narodowe Centrum Kultury 2015) słyszałam już jakiś czas temu. Przypominam też sobie radiową rozmowę z autorem, w której opowiadał o pracy nad książką i o związanych z nią podróżach. Ale dopiero ostatnio (no niezupełnie ostatnio - robocza wersja wpisu powstała 5 kwietnia) po wysłuchaniu wywiadu z Maxem Cegielskim, też w radiu, nabrałam wielkiej ochoty, aby jego książkę przeczytać. Tym razem od pomysłu do realizacji minęła ledwie chwilka, w kąt poszły lektury z półki książek oczekujących na przeczytanie. Drobna dygresja - ten nadmiar tytułów, które bardzo, bardzo chcę przeczytać, czasem wprawia mnie w popłoch, dlatego tak podoba mi się myśl Franka Zappy So many books, so little time, która zdobi moją torbę na zakupy. Ale do rzeczy. Mimo że "Wielki gracz" jest pokaźnych rozmiarów, połknęłam go dość szybko, tak bardzo mnie wciągnął. Ta książka to skrzyżowanie biografii, historycznego śledztwa i reportażu z podróży od Żmudzi po Dach Świata. A skoro reportaż, to znajdziemy w książce arcyciekawe informacje historyczne i opowieść o dniu dzisiejszym krajów odwiedzanych przez Cegielskiego. A są to państwa Azji Środkowej, Uzbekistan, Kirgistan, Tadżykistan, oraz granicząca z nimi zachodnia część Chin zamieszkana przez muzułmańską mniejszość, Ujgurów.
Co kazało Maxowi Cegielskiemu tłuc się przez dalekie, dzikie bezdroża? Właściwe pytanie nie powinno brzmieć co, ale kto? Bo Max Cegielski wyruszył w swoją podróż zafascynowany polskim podróżnikiem, odkrywcą, badaczem i pisarzem Bronisławem Grąbczewskim. Postanowił swojego bohatera zdemitologizować i jak najwięcej się o nim dowiedzieć. Dlatego prowadzi rodzaj historycznego śledztwa. Czytając jego książki, artykuły i listy, studiując to, co o nim napisano, porównując źródła, szperając, dywagując, stara się dowiedzieć jak najwięcej. Nie zawsze bywa to możliwe, dlatego bardzo często pisze wprost, że nie jest pewien, że przypuszcza, że sądzi. Ale za każdym razem podaje przesłanki, jakie pozwalają mu stawiać rozmaite hipotezy. Grąbczewski w polskiej narodowej mitologii utrwalony został tak, jak przedstawiłam go przed chwilą. Aby uzupełnić ten piękny obrazek warto jeszcze dodać takie informacje - syn powstańca styczniowego, poglądów liberalnych, katolik, co podobno przeszkodziło mu w karierze politycznej, za to w carskim wojsku dosłużył się stopnia generała. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości zamieszkał w Warszawie. Piękny obrazek, ale jak udowadnia Max Cegielski, tylko częściowo prawdziwy. Jego ojca trudno nazwać powstańcem, bo zanim zdążył oddać choćby jeden strzał, został aresztowany i zesłany. Grąbczewski do armii rosyjskiej wstąpił z własnej woli, bo taka była droga życiowa wielu Polaków w tamtym czasie. Do wiary specjalnie przywiązany nie był. Często odwiedzał Petersburg, gdzie w pewnym okresie był nawet gwiazdą. Sam car Mikołaj II przyjmował go w swoim prywatnym pałacyku. I tak dalej, i tak dalej. No i, bagatela, w tej wygładzonej biografii brakuje najważniejszego szczegółu - Grąbczewski był rosyjskim szpiegiem, tytułowym wielkim graczem w wielkiej grze albo grze cieni, czyli rywalizacji, jaka toczyła się o wpływy w Azji pomiędzy Rosją a Anglią w XIX i na początku XX wieku. Do dzisiaj odczuwamy jej skutki, ot choćby takie, jak powstanie Afganistanu, który Anglicy utworzyli jako państwo buforowe pomiędzy Indiami, perłą w koronie swojego imperium, a terenami Azji Środkowej zajmowanymi przez Rosję. Grąbczewski był na tyle znany, otoczony legendą, budził respekt wśród swoich przeciwników, że stał się pierwowzorem bohaterów powieści Kiplinga i Verna. Potwierdziła się też moja intuicja - jego historia była inspiracją dla ... "Tomka na tropach Yeti" Alfreda Szklarskiego. Łza się w oku kręci! Gdyby nie te wszystkie książki, które na mnie czekają, to, kto wie, może sięgnęłabym ponownie po jedną z ulubionych powieści mojego dzieciństwa. Tego wszystkiego, a właściwie znacznie więcej, można dowiedzieć się z "Wielkiego gracza".
Max Cegielski próbuje zrozumieć, jak doszło do tego, że Grąbczewski został ucukrowany, ubrązowiony i stał się legendą. Pokazuje, że już on sam, kiedy wichry historii sprowadziły go do Warszawy, zaczął pewne fakty ze swojego życia przemilczać, a inne kolorować, przyczyniając się tym samym do stworzenia swojego mitu. Jak już pisałam, Cegielski jest Grąbczewskim zafascynowany, lubi swojego bohatera, co nie przeszkadza mu pokazywać i tego, co w jego biografii i charakterze niewygodne, niepiękne. Chociaż nie udało się autorowi zarazić mnie fascynacją dla wielkiego gracza, to jego książka podobała mi się bardzo. Nie tylko dlatego, że tyle się z niej dowiedziałam, że odkryła przede mną światy mi nieznane, ale może przede wszystkim dlatego, że jest to ten rodzaj lektury, który wciąga w głąb stwarzanego na oczach czytelnika uniwersum. Uniwersum bohatera i uniwersum reportera. Te dwie rzeczywistości przenikają się, są bardzo sugestywne i sensualne. Niemal czujemy zapachy, słyszymy dźwięki, podziwiamy krajobrazy, żyjemy życiem obu wędrowców. Dajemy się porwać i zapominamy o tym, co wokół. A na dokładkę jest jeszcze i mapa, no i zdjęcia Mikołaja Długosza. Do pełni szczęścia brakuje mapy historycznej, indeksu osób i kalendarium. Dajcie się porwać Maxowi Cegielskiemu i wyruszcie w podróż w czasie i w przestrzeni. Mam nadzieję, że, jak ja, nie pożałujecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz