Książkę Ewy Winnickiej "Londyńczycy" (AGORA i Czarne 2012; wydanie II uzupełnione) ze zdjęciami Chrisa Niedenthala dostałam kilka lat temu w gwiazdkowym prezencie. Jakoś specjalnie się nie ucieszyłam, odłożyłam, niemal zapomniałam i dopiero teraz po przeczytaniu "Angoli" natychmiast się za nią zabrałam. Bezpośrednim impulsem, poza autorką i podobną tematyką, była opowieść jednego z rozmówców o wojennej polskiej emigracji. A właśnie ta stara emigracja i jej potomkowie to bohaterowie pierwszego zbioru reportaży Winnickiej. Jak zaczęłam czytać, tak nie mogłam się oderwać i pochłonęłam "Londyńczyków" w ciągu dwóch dni! W pewnym sensie ta książka, której sława i popularność nie dorównuje "Angolom", jest od nich nawet ciekawsza. Opowieści z "Angoli" po pewnym czasie zaczynają być nieco monotonne, może dlatego lepiej je trochę dawkować. Tymczasem reportaże zamieszczone w "Londyńczykach" są bardzo różnorodne i niezwykle ciekawe. Niektóre zabawne, inne tragiczne, jeszcze inne chwytają za gardło. Właściwie losy większości bohaterów to gotowe scenariusze filmowe albo materiał na fascynującą powieść.
Bardzo ciekawa jest kończąca książkę rozmowa z Chrisem Niedenthalem, znanym fotografikiem, potomkiem tamtej emigracji, który w latach siedemdziesiątych zeszłego wieku, w erze komunizmu zdecydował się zamieszkać w Polsce, bo wydała mu się ciekawsza niż Londyn. Nadal zresztą o Londynie nie wypowiada się najlepiej. Na mnie największe wrażenie zrobiła opowieść Celiny Fogg, córki polskiego żołnierza, Ryszarda Dębińskiego. Razem z matką i siostrą mają o nim jak najgorsze wspomnienia. Po śmierci mamy Celina próbuje dowiedzieć się czegoś o ojcu, zrozumieć, dlaczego był tak zamknięty w sobie, zimny, okrutny, nieprzewidywalny. Tragiczna, wzruszająca, trzymająca w napięciu historia. Niezwykła jest też opowieść o dwóch paniach Anders i ich córkach. Winnicka przypomina, a właściwie na nowo odkrywa, jak z powszechnej świadomości zniknęła pierwsza żona i córka generała. Jednym słowem Anders od kuchni. Ale ta historia, podobnie jak inne, ma przecież również wymiar uniwersalny. Można się zadumać nad życiem, nad komplikacją losów, dotknąć tragedii, po raz kolejny uświadomić sobie, że nic nie jest czarno-białe. Są i opowieści zabawne. Na przykład ta o Janie Żylińskim, potomku arystokracji, przedsiębiorcy, który w Londynie w hołdzie dla swojej babci zbudował w dzielnicy Ealing pałac w stylu Ludwika XVI. Na zwyczajnej ulicy, wśród zwyczajnych angielskich domków stoi sobie prawdziwy, nieudawany pałac! Żeby zrozumieć całą groteskowość, a jednocześnie jakieś fascynujące szaleństwo tego pomysłu, trzeba przeczytać. Można też znaleźć zdjęcia w internecie, a polskich londyńczyków zachęcam, aby zobaczyli pałac w realu. Trzeba mieć gest i fantazję, aby poważyć się na takie przedsięwzięcie.
I tak rozdział po rozdziale snuje Winnicka niezwykłe historie. A nad nimi unosi się opowieść o nieodwzajemnionej miłości Polaków do imperium brytyjskiego, w które wierzyliśmy, a które tak nas srodze zawiodło. Cóż, wielka geopolityka to nie sentymenty. Jest więc ta książka historią polskich powojennych emigrantów, z którymi w Anglii nikt się specjalnie nie cackał, a ich zasługi możni tego świata mieli za nic. Przedwojenni generałowie, pułkownicy, dyplomaci, właściciele ziemscy musieli zapomnieć o splendorach, wygodach i zakasać rękawy, aby z czegoś żyć. Jest też i druga strona medalu - polskie piekiełko, swary i kłótnie, które ciągną się czasem aż do dziś.
To tyle, wystarczy. Naprawdę bardzo polecam. Świetna książka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz