"Wojna". I trochę o "Skarbie".

Ostatnio znowu chodzę do kina z opóźnieniem. Nadrobiłam zaległości i obejrzałam rumuński "Skarb" i duńską "Wojnę". To ma być notka o tym drugim filmie, ale nie mogę powstrzymać się od pewnej refleksji. Obejrzałam jak zwykle Tygodnik Kulturalny, ostatni przed wakacyjną przerwą, gdzie "Skarb" wychwalano pod niebiosa, a nad "Wojną" kręcono nosami. Warto, warto, ale ... Tymczasem ... Tymczasem ja chociaż "Skarb" obejrzałam z przyjemnością, stanęłam wobec niego bezradna. Jakoś nie umiałam go ugryźć. O czym tu pisać? Nie lubię takich sytuacji. Jeszcze bardziej się zirytowałam, kiedy po przeczytaniu recenzji na stronie Kina, pomyślałam - No tak, tak, oczywiście, racja, dlaczego na to nie wpadłam? Nie mogę przecież powielać tu refleksji, z którymi się zgadzam, ale które moje nie są, więc "Skarb" polecam, a kto widział, niech przeczyta mądrzejszych ode mnie. Tylko uwaga - to nie jest komedia ani film przygodowy. Niewiele się dzieje, głównie się gada. Zupełnie inaczej rzecz ma się z duńskim filmem poruszającym problemy i dylematy związane z wojną (chodzi o Afganistan). Film bardzo mi się podobał, zmusił do rozmyślań, poruszył. Ja, zwyczajny widz, nosem nie kręcę, nie mam żadnych zastrzeżeń, chłonęłam ten film emocjami. Czytelniku tej notki, nie słuchaj krytyków, którzy każdy obraz biorą pod lupę i dlatego dostrzegają nawet najdrobniejszą rysę, tylko obejrzyj "Wojnę", bo warto. A kto już widział, może czytać dalej.

Tak się złożyło, że właśnie jestem świeżo po lekturze niedawno wznowionej, znakomitej "Modlitwy o deszcz" Wojciecha Jagielskiego, reporterskiej opowieści o Afganistanie. Kto interesuje się światem, przeczytać powinien koniecznie, bo książka, mimo że powstała na początku lat dwutysięcznych, wiele wyjaśnia, no i jest świetnie napisana. Ale o tym innym razem, a wspominam ją teraz, żeby zaanonsować, zachęcić i stwierdzić, że jej lektura daje filmowi szerszą perspektywę. Ale do rzeczy.

"Wojna" jest właściwie opowieścią o misji stabilizacyjnej. Żołnierze duńscy, podobnie jak inni, niby nie biorą udziału w wojnie. Po obaleniu talibów mają pomagać odbudowywać kraj i zaszczepiać demokrację. Niby Afgańczycy nie są wrogami, ale naprawdę nie wiadomo, kto tu wróg, a kto przyjaciel. Talibowie toczą wojnę partyzancką, a miejscowa ludność jest w potrzasku, znalazła się między młotem a kowadłem. Znakomicie pokazuje to przejmujący wątek afgańskiej rodziny, która przychodzi do duńskiej bazy, aby prosić o pomoc. Procedury są jasne - miejscowi nie mogą zostać tam na noc. Nie udzielając im schronienia, Claus skazuje ich na śmierć. Tylko tłumaczka nie umie się z tym pogodzić. Zastanawia mnie, dlaczego nad tą śmiercią tak szybko wszyscy przechodzą do porządku dziennego. Czy to błąd twórców filmu, puszczenie istotnego wątku? Sądzę, że jednak nie. Bo ta sprawa natychmiast zostaje przykryta następną. Walka, jaka rozegra się w wiosce, konieczność podejmowania dramatycznych decyzji, ratowanie rannego kolegi, a wreszcie konsekwencje, spychają śmierć rodziny na dalszy plan. Nikt już jej nie rozpamiętuje. Na współczesnej wojnie wszystko zostało pomyślane tak, aby nie było miejsca na wyrzuty sumienia. Takie słowa jak obiekt (przypominam, że to o człowieku) i inne tego typu (niestety zapomniałam) sprawiają, że zabijać jest łatwo. Przecież łatwiej strzela się do obiektu niż do człowieka. A o pomyłkę nietrudno. Nie zawsze jest przecież pewność, że ów obiekt miał wrogie zamiary.

Chciałabym jeszcze wrócić do relacji duńskich żołnierzy (tak samo rzecz się na pewno miała z innymi) z miejscową ludnością. Dziwna to przyjaźń, dziwny sojusz. Niby mają im pomagać, ale siły są zdecydowanie nierówne. Żołnierze wyglądający jak kosmici albo roboty, uzbrojeni po zęby, stają naprzeciwko nędznie ubranych Afgańczyków. Ten kontrast jest aż groteskowy, ale śmiać się nie ma z czego. Duńczycy nie ufają nikomu. Zanim zaczną pomagać, rozmawiać, muszą zrewidować, prześwietlić na dziesiątą stronę. Ale to nie jest obraz czarno-biały. Przecież co jakiś czas ktoś ginie w podstępnym ataku albo dlatego, że nastąpi na minę.

Wszyscy są ofiarami tej wojny. I miejscowa ludność, i żołnierze, i ich rodziny. Żona Clausa z trudem radzi sobie z samotnym wychowaniem trojga dzieci, z codziennymi problemami i kłopotami. Nieobecność ojca, może świadomość, że pojechał walczyć, niekorzystnie odbija się na dzieciach. Pewnie dlatego, kiedy oskarżony o zbrodnię wojenną Claus wreszcie wróci, Maria nie znajduje w sobie miejsca i siły na dylematy moralne. Trzeba zapomnieć i żyć. Cieszyć się swoją obecnością. I chociaż Claus się stara, chociaż broni się w sądzie, chociaż ma poparcie swoich podwładnych, chociaż ratował rannego kolegę, który dzięki niemu żyje, chociaż w końcu zostanie uniewinniony, zapomnieć nie potrafi. Jak będzie wyglądało jego życie? Czy to, co się stało, położy się cieniem na losie rodziny? Czy da się zapomnieć, jak chciałaby Maria?

Oczywiście najważniejszym pytaniem w filmie pozostaje - winny czy niewinny? Z jednej strony piekło bitwy, właściwie potyczki, walka o życie rannego kolegi, konieczność podejmowania błyskawicznych decyzji, z drugiej zmasakrowana, Bogu ducha winna afgańska rodzina. Plątanina rąk i nóg, krew, miazga. Nie da się wyjść z wojny czystym moralnie, nawet jeśli intencje są dobre. Można było nie wchodzić do Afganistanu, ale jak wyglądało życie pod rządami talibów, opowiada książka Jagielskiego. Węzeł gordyjski nie do rozwiązania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty