Magdalena Tulli "Włoskie szpilki"

Od jakiegoś czasu miałam ochotę sięgnąć po prozę Magdaleny Tulli. Dużo się o niej mówiło i pisało przy okazji kolejnej nominacji do Nike. Wysłuchałam też kilku bardzo ciekawych rozmów z pisarką. Oczywiście i wcześniej to nazwisko nie było mi obce, wiele o jej twórczości słyszałam. Że oryginalna, że osobna, że ciekawa. Jakoś jednak zawsze myślałam, że to typ literatury nie dla mnie. W końcu trochę impuls, a trochę przypadek sprawiły, że kupiłam sobie jej poprzednią książkę "Włoskie szpilki" (Nisza 2014). Książkę nagradzaną (Nagroda dla Autorki Gryfia, Nagroda Literacka Gdynia - obie za rok 2012), nominowaną (Nike i Angelus) i szeroko dyskutowaną (o ile w Polsce można w ogóle mówić o szerokiej dyskusji literackiej). Dziś, po ukazaniu się "Szumu", kolejnej powieści Magdaleny Tulli,  mówi się o tym, że "Włoskie szpilki" to przygrywka do niej. Teraz wiem na pewno, że i ją też przeczytam i to jak najszybciej, a z czasem będę chciała sięgnąć po wcześniejsze książki pisarki. Tak, tak, nie mylisz się, czytelniku tej notki, "Włoskie szpilki" to proza, która mnie pochłonęła. Bardzo intensywna i bardzo subtelna.

Niełatwo pisać o jej formie. Czy to powieść? Raczej zbiór opowiadań, które składają się na portret bohaterki-narratorki. Najczęściej przygląda się sobie z dystansu, pisze o swoim dzieciństwie, o dziewczynce, którą była. Dystans podkreśla, rezygnując od czasu do czasu z narracji pierwszoosobowej na rzecz narratora w trzeciej osobie, wtedy nazywa swoją bohaterkę dziewczynką. Drugim sposobem budowania dystansu jest ironia, której narratorka nie szczędzi. To także znakomita obrona przed ckliwością i sentymentalizmem. Opowiadania, których tematem jest dzieciństwo, przeplatają się z takimi, których bohaterką jest dorosła już narratorka. W ten sposób powstaje całość, obraz kobiety naznaczonej swoim smutnym dzieciństwem, kobiety, której do dziś nie opuścił lęk, chociaż nauczyła się nad nim panować. Kiedy czytam to, co przed chwilą napisałam, mam wrażenie, jakbym omawiała jakiś tani poradnik psychologiczny albo prozę niezbyt wysokich lotów. Ale to moja wina i moja nieporadność. Bo "Włoskie szpilki" nie są banalną historyjką, to powieść wysokiej próby. Rzecz nie tylko w treści, ale i w ujęciu tematu. Tu niewiele mówi się wprost. Pojawiają się aluzje, symbole, metafory. Książka jest wprawdzie niedługa, ale, jak wspomniałam na wstępie, bardzo intensywna. Prawie pozbawiona dialogów.

Kim jest jej bohaterka? Dziewczynką, która miała bardzo smutne dzieciństwo, chciałoby się powiedzieć. Dziewczynką przeraźliwie samotną i wykluczoną. Odrzucają ją rówieśnicy i dorośli. Matce przeszkadza, ma nie sprawiać kłopotów, a sprawia, ma zasypiać o dziewiątej wieczorem, ale cierpi na bezsenność albo dręczą ją straszne sny. W szkole jest odmieńcem, dziwaczką i nieudacznikiem. Codziennie się spóźnia, ma słabe oceny, wiecznie wszystko gubi, jest roztargniona, a jej usta stale otacza atramentowa obwódka. Nauczyciele już machnęli ręką. Chyba z litości przechodzi z klasy do klasy. Rówieśnicy jej nie lubią, wyśmiewają się z niej. Stale spotykają ją jakieś upokorzenia, które są jeszcze lepszym powodem do drwin. Świat jest nieprzyjazny. Nie dość, że dorośli nie mają cierpliwości do dzieci, o próbie zrozumienia ich lepiej nie mówić, to jeszcze dzieciństwo urodzonych kilka czy kilkanaście lat po wojnie spowite jest jej strasznym cieniem. Komunistyczna propaganda robi swoje. Stalin już zdążył umrzeć. Ale Hitler wciąż jeszcze trzymał się świetnie. Nic dziwnego, że tematem rozmów przedszkolaków są bezlitośni amerykańscy szpiedzy, którzy podkładają dzieciom bomby sprytnie ukryte w kolorowych długopisach. Inną rozrywką przy przedszkolnym stole nakrytym ceratą są okrutne zagadki, które dzieci sobie zadają. Oto próbka ... co byś zrobił, gdyby niewyraźne ciemne postacie bez twarzy, zwane Niemcami, ścigały twoją rodzinę i gdybyś mógł ukryć wszystkich oprócz jednej osoby? Tak patrzy bohaterka na swoje dzieciństwo, z dystansu z charakterystyczną dla siebie ironią. Innym powodem wykluczenia jest jej dziwne włoskie nazwisko. Same utrapienia z nim, ot choćby takie, że nie wiadomo, czy je odmieniać. Dlatego dziewczynka zazdrości innym dzieciom ich zwyczajnych nazwisk, tak jak zazdrości im ich zwyczajnych mam. Za nazwiskiem idą inne problemy - pomieszanie języków i światów. Bo jej ojcem jest Włoch, w dodatku dziwak, bo mieszka w Polsce. Dzięki temu dziewczynka każde wakacje spędza u jego rodziny w Mediolanie. Słonecznym, kolorowym i bez szkoły. Kiedy będzie już trochę starsza, nagle dopadnie ją jeszcze inne zmartwienie. Wszyscy będą się nad nią litować albo będą się z niej śmiać, bo jest przecież farbowanym lisem. Bo ma ciemne oczy i wkrótce będzie musiała wyjechać. Nie, nie do Mediolanu. Przecież nie tam wyjeżdżają teraz tacy jak ona. Kolejnego wykluczenia, kolejnych kłopotów nie jest już w stanie na siebie brać. Wystarczą jej dwa dotychczasowe, trochę nawet oswojone - samotność i drwiny z powodu złych ocen. Dopiero po latach bohaterka zaczyna rozumieć, gdzie tkwiło źródło jej problemów. Narodziło się wiele lat przed jej przyjściem na świat, z chwilą wybuchu wojny. Kiedy chora na Alzheimera matka cofa się w czasie, z jej opowieści zaczynają się wyłaniać jacyś nieżyjący krewni, siostry, brat. Być może, czytelniku tej notki, domyśliłeś się, o czym są "Włoskie szpilki". Tak, to portret kobiety, która jest córką ocalonej z Zagłady. To o takich ludziach pisał w swojej książce "Oskarżam Auschwitz" Mikołaj Grynberg. Wielkość powieści Magdaleny Tulli polega jednak na tym, że pisze o tym w sposób niezwykle subtelny, aluzyjny. Nie wali pięścią między oczy, nie epatuje okrucieństwem, właściwie chyba nie padają słowa Zagłada, Holokaust, może raz czy dwa pojawia się słowo Auschwitz. Nie trzeba jednak tego, aby ładunek emocjonalny powieści był ogromny. Piękna smutna książka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty