Filmowe remanenty - "Nadejdą lepsze czasy", "Aferim!".

Dziś chciałabym namówić na obejrzenie dwóch bardzo dobrych i bardzo interesujących filmów. Od razu lojalnie informuję, że nie są to obrazy lekkie, łatwe i przyjemne. Przeciwnie to filmy z gatunku ciężkich i niemiłych. Cóż zrobić, taki jest i był świat, więc trudno oczekiwać, że twórcy będą zagłaskiwać rzeczywistość. Ale dość tych banałów, czas przejść do konkretów.

Pierwsza pozycja, którą zobaczyć trzeba, to dokument Hanny Polak "Nadejdą lepsze czasy". Kiedy czytam wywiady z reżyserką, a przy okazji premiery ukazało się ich kilka, dochodzę do wniosku, że jej życie też byłoby świetnym materiałem na film. Niedoszła aktorka, która ileś lat mieszkała w Stanach, aby potem na dłużej zakotwiczyć w Rosji, gdzie pomagała dzieciom ulicy, przy okazji kończąc studia filmowe. To wtedy powstał głośny dokument "Dzieci z Leningradzkiego", a potem ten, który możemy oglądać teraz. Hanna Polak kręciła go przez czternaście lat. Koniecznie trzeba dodać, że robiła to nielegalnie w skrajnie niebezpiecznych warunkach. Właściwie słowo kręciła jest w tym wypadku  nieadekwatne. Lepiej powiedzieć, że towarzyszyła swoim bohaterom z kamerą. Ale i słowo bohaterowie nie oddaje całej prawdy. To ludzie, którym pomagała, których problemami żyła, których polubiła. A jeśli ktoś nie słyszał, kim są, niech się dowie, że to nielegalni mieszkańcy największego moskiewskiego wysypiska śmieci zwanego Swałką. W takim miejscu na pewno nikt mieszkać nie powinien, a przecież żyli tam ludzie, ba nawet rodziły się dzieci. Używam czasu przeszłego, bo wysypisko zamknięto. Jak tam trafili? Kto czytał "Czasy secondhand" Swietłany Aleksijewicz, ten wie. W Rosji w gangsterskich latach dziewięćdziesiątych znaleźć się na dnie było bardzo łatwo. Tak trafiły na Swałkę Jula i jej matka. To Julę wybrała Hanna Polak na główną bohaterkę filmu. Towarzyszyła jej czternaście lat. Najpierw dziesięcioletniej dziewczynce, na koniec dwudziestoczteroletniej kobiecie. Krytycy filmowi, których słyszałam i czytałam, uparli się twierdzić, że "Nadejdą lepsze czasy" to obraz, mimo że dotyka tak dramatycznego i obrzydliwego tematu, optymistyczny i pogodny (tak, takie głosy też słyszałam). Chyba mamy różną wrażliwość. Owszem, historia Juli i jej matki kończy się szczęśliwie. A co z pozostałymi? Większość z bohaterów filmu już nie żyje. Ludzie z wysypiska umierają młodo z powodu chorób, wypadków, często są ofiarami morderstw. Tylko pojedynczym osobom udawało się wyrwać z tego miejsca i rozpocząć normalne życie. Potrzebna była determinacja, wytrwałość i szczęście. A przecież to zwyczajni ludzie. Serce się ściska, kiedy z rezygnacją, żalem i smutkiem w oczach opowiadają o swoim największym marzeniu - nie chcą spędzić całego życia na wysypisku. Na wysypisku, gdzie błoto, trujące wyziewy, groźba wypadku, przestępstwa, bieda i beznadzieja. Na wysypisku, gdzie mieszka się w skleconych z byle czego budach, które w czasie deszczu  albo w porze roztopów toną w błocie i wodzie, a zimą ..., lepiej nie mówić. Na wysypisku, którego nielegalni mieszkańcy nie mają żadnej opieki, żadnych praw a ich dzieci nie chodzą do szkoły. Gdzie tu optymizm?

Drugim bardzo interesującym filmem jest rumuński "Aferim!". Propozycja niezwykła nie tylko dlatego, że czarno-biała, nakręcona w manierze dawnego kina. Niezwykły jest też czas i miejsce. Przenosimy się na Wołoszczyznę roku 1835. To okres panowania Imperium Osmańskiego, ale i Rosja walczy o wpływy. Mieszają się narodowości i religie, a miejscowa ludność wyzyskiwana jest przez Turków, rumuńskich bojarów i kościół. Ale najgorszy los mają Cyganie, uważani za dzieci diabła,  nienawidzeni, pogardzani i bardzo często będący niewolnikami w dosłownym sensie tego słowa. Jedna ze scen rozgrywa się na targu, gdzie między innymi handluje się żywym towarem. Ba, Cyganie sami siebie wystawiają na sprzedaż, zachwalając swe walory, bo tylko tak mogą przeżyć. Opowieść jest prosta, trochę w duchu brudnego, naturalistycznego westernu, gdzie właściwie dobrych i szlachetnych bohaterów nie ma. Policmajster i pomagający mu syn szukają zbiegłego Cygana, który okradł swojego pana. Potem prawda okaże się nieco inna, ale tak czy inaczej los biedaka jest przesądzony. Wędrują przez bezdroża, dzikie góry i ostępy, zapomniane przez Boga wsie, jak w westernie. Spotykają różnych ludzi, między innymi popa, który wykłada im swoją życiową filozofię będącą kwintesencją ksenofobii i antysemityzmu, trafiają do obozowiska Cyganów, do jakiejś wioski, nocują w karczmie, wreszcie dotrą do domu bojara, aby odstawić tam zbiega. Każde spotkanie, każde miejsce to osobna scenka, fascynująca, egzotyczna i najczęściej przerażająca. To świat potworny, nie tylko prymitywny, ale i nienawistny. Tu nie ma miejsca na litość i ludzkie odruchy. Obowiązuje ścisła hierarchia, najniżej na tej społecznej drabinie są Cyganie i kobiety. Każdy walczy o swoje, jeśli okaże słabość, oberwie od życia. Ludzie gardzą sobą i nienawidzą się. Świetnie mają się narodowe stereotypy, które są źródłem niechęci do obcych, żeby nie powiedzieć nienawiści. Właściwie wszyscy godzą się ze swoim losem, wiedzą, że tak było, jest i będzie. Cóż, tak ten świat urządzono. Jeśli się buntują, to tylko pro forma, bo z góry wiedzą, że bunt nic nie da. Człowiek może liczyć tylko na siebie i na łut szczęścia. Nie obroni go ani pan, któremu służy, ani duchowny, bo przecież to oni są źródłem opresji. A wszystko z  Bogiem na ustach. Po seansie możemy odetchnąć z ulgą - świat jednak jest coraz lepszy, ale szybko przypominamy sobie, że ksenofobia, antysemityzm i pogarda nadal mają się dobrze, a może nawet coraz lepiej.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty