Saul Bellow "Ofiara"

Bellow to kolejny po Philipie Rothcie wybitny amerykański pisarz, którego jakoś przegapiłam. Nie wiem dlaczego, ale jeśli chodzi o literaturę zza oceanu zatrzymałam się na wielkiej trójce: Hemingwayu, Fitzgeraldzie i Faulknerze. Był jeszcze Styron, coś tam Updike'a, może ktoś jeszcze, a ostatnio Frazen. Tyle. Nie da się czytać wszystkiego, ale do Rotha dopisuję Bellowa i postanawiam co jakiś czas po nich sięgać. "Ofiara" (Czytelnik 2012; przełożył Lech Czyżewski) to wczesna powieść pisarza, wydana w roku 1947, co, jak sądzę, nie jest bez znaczenia dla jej interpretacji.

Można na tę powieść spojrzeć na dwa sposoby. Pierwszy, prostszy, kiedy oderwiemy się od kontekstu historycznego, kiedy zapomnimy, że książka powstała niedługo po wojnie, kiedy nie przywiążemy wielkiego znaczenia do tego, że główny bohater Asa Leventhal jest amerykańskim Żydem, kiedy zapomnimy, że pisarz był synem rosyjskich Żydów, którzy opuścili Rosję w 1913 roku. I drugi, pewnie bardziej uprawniony, kiedy to wszystko będziemy mieć w pamięci. Zacznę, pomijając kontekst.

Leventhal, mężczyzna chyba około czterdziestoletni, a może trochę młodszy, po życiowych burzach i niepowodzeniach, nie bez trudu osiągnął wreszcie stabilizację. Mieszka wraz z żoną w Nowym Jorku, pracuje w jakimś wydawnictwie jako redaktor, nie skończył wprawdzie studiów, ale po latach pracy zdobył doświadczenie w swoim fachu. To wystarczy, aby czuł się doceniany i potrzebny, i mógł wieść spokojne życie. Kiedy porównamy jego los z losem brata, Maxa, tym bardziej docenimy fakt, że mu się udało. Max jest robotnikiem, mieszka wraz z żoną i dwoma synkami w czynszowej kamienicy na Staten Island, pracuje z dala od domu. Ale szczęście i spokój Asy Leventhala są bardzo kruche. Gdzieś z tyłu czai się przeszłość. Pamięć o matce, która umarła w szpitalu dla obłąkanych, o czym obaj bracia dowiedzieli się, kiedy już byli dorośli. Pamięć o latach niepowodzeń, upokorzeń związanych z poszukiwaniem pracy. Pamięć o tym, że Mary, zanim została jego żoną, odeszła bez słowa do innego. Dlatego Leventhal czuje się gorszy. Dlatego przywiązuje tak wielką wagę do tego, co ktoś o nim powie, jak na niego spojrzy, co o nim myśli. Jest przeczulony na swoim punkcie, jakby obawiał się, że w każdej chwili może utracić wszystko, co ma. Jeśli tak się stanie, wcale go to nie zdziwi, uzna, że mu się należało, bo jest kimś gorszym, skażonym obłąkaniem matki, sklepem tekstylnym ojca. Taka postawa powoduje, że bardzo często reaguje niewspółmiernie do tego, co go spotyka. Wybucha, wchodzi w konflikty, obraża się, jest podejrzliwy. Pewnie dlatego nieoczekiwane spotkanie z dawnym znajomym, Kirbiem Allbeem, wywróci jego życie do góry nogami. Allbee, tonący alkoholik, oskarża go o to, że przez niego stracił pracę w wydawnictwie. Mało tego, jest przekonany, a przynajmniej tak twierdzi, że zaszkodził mu celowo. Leventhal, którego poczucie pewności siebie jest tak kruche, chociaż nie czuje się winny, stopniowo wchodzi w rolę ofiary. Allbee coraz śmielej sobie poczyna, coraz bardziej panoszy się w jego życiu, stawia coraz większe żądania, triumfuje, kpi, jest bezczelny i bezkarny, zamienia jego życie w koszmar. Leventhal dodatkowo przytłoczony i przygnębiony rodzinnymi kłopotami brata, nieobecnością żony, która wyjechała do matki, staje się łatwym łupem uzurpatora. Nawet jeśli początkowo nie czuł się winien, rzucone przez przyjaciół słowa i natrętne zachowanie Allbeego zachwieją jego przekonaniem o niewinności. Zachowuje się niczym człowiek szantażowany, gotów na spełnienie każdego żądania swego prześladowcy, bo wierzy, że tylko tak może się od niego uwolnić. Zadaje sobie pytania o winę nieuświadomioną. Może rzeczywiście jest winny, chociaż niczego nie zrobił celowo? Może to jednak on odpowiada za ciąg nieszczęść w życiu Allbeego, który rozpoczął się od utraty pracy? Tak bardzo chciałby usłyszeć od kogoś, że się nie myli: jest niewinny. Wina Leventhala to wina egzystencjalna. Żyjąc, czy tego chcemy, czy nie, nieświadomie krzywdzimy innych. Jedno przypadkowe słowo, jeden gest, jakiś moment, zbieg okoliczności i powodujemy lawinę nieszczęść. My zyskujemy, ktoś traci. Czy da się przejść przez życie, nie czyniąc zła? Nowojorski, wilgotny upał, letni skwar znakomicie budują atmosferę napięcia, zagrożenia, smutku i melancholii. Leventhal samotnie przemierza ulice miasta, zmaga się z problemami rodziny i nigdzie nie znajduje wytchnienia, nawet w mieszkaniu, które stopniowo zaczyna przypominać zatęchłą norę. Czuje się coraz bardziej osaczony, jest czujny i napięty, wszak w każdej chwili może spotkać swojego prześladowcę.

Chociaż Leventhal nie jest narratorem, zdarzenia oglądamy z jego perspektywy. Interpretujemy je tak jak on, tylko czasami poznajemy perspektywę innych bohaterów, ale przefiltrowaną przez jego punkt widzenia. Dlatego i na Allbeego patrzymy  oczami Asy. Mamy go za pogrążającego się alkoholika, który z uporem straceńca dąży do samozagłady, nie czyni żadnego wysiłku, aby wypłynąć na powierzchnię, za to chętnie oskarża innych o swoje niepowodzenia i dlatego nie bardzo można pomóc. Ale przyszedł taki moment, kiedy zadałam sobie pytanie, czy tak rzeczywiście jest. Jaki jest naprawdę Allbee? Co czuje? Jest bezczelnym, pewnym siebie szantażystą, który zorientował się, że łatwo może wykorzystać swoją ofiarę, wzbudzając w niej poczucie winy, czy chorym, nieszczęśliwym człowiekiem, który nie może podźwignąć się po osobistej tragedii? A może i on jest ofiarą? Ofiarą Asy? Ofiarą losu? Tego nie dowiemy się nigdy. Leventhal podszyty strachem i winą często postrzega świat i ludzi jako zagrożenia, które na niego czyhają. Podobnie traktuje bratową i jej matkę. Czy ma rację?

To jedno spojrzenie na powieść Bellowa. Uniwersalne, psychologiczne. Ale jest i drugie, które odkryjemy, jeśli weźmiemy pod uwagę kontekst żydowski, o którym wspominałam na początku. Roztrząsając winę lub niewinę Leventhala, celowo pominęłam pewien szczegół. Otóż Allbee od czasu do czasu pozwala sobie na antysemickie uwagi. Pewnie oburzyłby się, gdyby ktoś nazwał go antysemitą. To od tego się wszystko zaczęło, od pewnej antysemickiej aluzji pod adresem przyjaciela Asy, Harkaviego, rzuconej przed laty na przyjęciu. Allbee lubi patrzeć na to, co się potem zdarzyło, jak na zemstę Leventhala. Później, w czasie ich burzliwych dyskusji kilkakrotnie będzie nawiązywał do jego żydowskości, zapewniając, że nie ma nic przeciwko, ale jednak te uwagi będą podszyte lekceważeniem i pogardą. I tu być może tkwi drugi klucz do zachowania Leventhala, do jego kapitulacji i przyjęcia roli ofiary. Czuje się naznaczony swoją żydowskością, dlatego z pokorą znosi afronty i prześladowanie. Sam gardzi postawą ojca, z nienawiścią wspomina recytowany przez niego wierszyk: "Mów mi Joszke, mów mi Mosiek, ale daj mi grosik." Pieniądze, do których nigdy nie doszedł, miały uniezależnić go od wrogów, od pogardy świata. Asa chce być inny, chce być dumny, chce uwolnić się od swojej przeszłości, swojego lęku i strachu, ale nie potrafi. Stale toczy samotną walkę ze sobą i ze światem, niezrozumiany przez najbliższych. Kiedy przyjdzie chwila próby, wejdzie w rolę Żyda, biernej ofiary, która nie walczy, ale pokornie poddaje się swojemu prześladowcy. Tylko raz w tej powieści padnie słowo Holokaust. Użyje go właśnie bezradny Leventhal w dyskusji z Allbeem, kiedy nie będzie potrafił znaleźć innych argumentów. Zabrzmi to wbrew jego intencjom trochę żałośnie, trochę ironicznie.

Bellow, tak jak Roth, potrafi nadać świetnie skonstruowanej, potoczystej, nastrojowej opowieści, którą znakomicie się czyta,   ciężar gatunkowy. Bo w gruncie rzeczy jest to opowieść o egzystencjalnym niepokoju, o życiu, które przygniata i beznadziejnym poszukiwaniu sensu. Nawet w okresach względnego powodzenia trudno się od tego uwolnić. Szczęście może być tylko chwilowe, niezawinione cierpienie tylko patrzy, by nas dopaść, a zło, na które nie zasługujemy, przytrafia się nam, czy tego chcemy, czy nie. Jak powie Allbee: "Obrywamy za nic i cierpimy za nic, i nie da się zaprzeczyć, że zło jest tak prawdziwe jak słońce."


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty