"Piękno". Nieudany film z RPA.

Z powodu długiego majowego weekendu, który postanowiłam wykorzystać od deski do deski, przepadł mi francuski "Minister", film bardzo chwalony. "Polisse", również rodem znad Sekwany, na razie grają o porze niezbyt dogodnej (do biletu musiałabym jeszcze doliczyć koszt taksówki), mam nadzieję, że od piątku zmieni się godzina emisji i będę mogła zobaczyć. Wobec tego wybrałam się na "Piękno" z RPA. Za rekomendację posłużyły mi Nowe Horyzonty, na których film był pokazywany, oraz Festiwal Filmów Świata Ale Kino! Od razu powiem: żałuję, że poszłam, mogłam zostać w domu i oddać się lekturze "Życia i losu" Wasilija Grossmana, który teraz czytam. Cóż, film zapowiadał się nieźle, długo dawałam mu szansę (dziewczyna siedząca obok dużo wcześniej demonstrowała swoje niezadowolenie, w końcu wyszła), miałam nadzieję, ale ambicje artystyczne twórców zatriumfowały nad logiką. Wielokrotnie pisałam, jak bardzo drażni mnie w kinie demonstracyjne lekceważenie realiów w imię artystycznych racji. Nie mam pretensji ani o wolne tempo, ani o dwie mocne sceny (jedna obrzydliwa, druga wstrząsająca, ale obie uzasadnione), tylko o zmarnowany temat. Dla porządku wspomnę, że jest to historia dobrze sytuowanego pięćdziesięciolatka, który ma żonę, dwie dorosłe córki (właśnie jedną z nich wydał za mąż), pozornie poukładane życie i nagle traci głowę dla niezwykle przystojnego syna swoich przyjaciół. Dalej, na szczęście, akcja rozwija się dość zaskakująco, wobec tego więcej zdradzić nie mogę. Ja się zawiodłam i zirytowałam, więc odradzam, ale jeśli ktoś już widział, niech przeczyta ciąg dalszy i skonfrontuje opinie. Zapraszam.

Sytuacja wyjściowa banalna. Ileż to razy widzieliśmy w kinie podobne obrazki: pozornie przykładne małżeństwo, dobrze sytuowane, żadnych większych problemów, ale od obojga wieje chłodem. Grzeczni, układni, rozmawiają tylko o codziennych, domowych sprawach, a w nocy odwracają się do siebie plecami, co im zupełnie nie przeszkadza. Po jakimś czasie wyjaśni się dlaczego: ona ma prawdopodobnie kochanka (oczywiście banał), a on ... . I tu następuje scena, która mnie z jednej strony zaskoczyła, z drugiej zbrzydziła, ale, jak wspominałam we wstępie, nie o to mam pretensje. Wydaje mi się, że takie było założenie: ta męska orgia chyba podobne odczucia miała wywołać. Bohater, który od początku nie budził mojej sympatii, teraz wydał mi się wręcz odrażający, podobnie jego kompani. I nie chodzi tylko o hipokryzję: kilkakrotnie rzuca pogardliwe uwagi o pedałach (przytaczam jego słowa), a sam uczestniczy w tajnych, męskich schadzkach, ale jakiś odrażający kult silnego mężczyzny. Zastanawiam się, czy w ogóle można tu mówić o hipokryzji. Przecież słowa pedał użyją raczący się piwem mężczyźni. Żadnych czarnych, żadnych pedałów, powie gospodarz spotkania, kiedy jeden z gości przyprowadzi ze sobą czarnoskórego chłopaka. Natychmiast dość obcesowo zostanie wykluczony z towarzystwa, wyproszony z domu. Tym większe zaskoczenie, kiedy za chwilę widzimy tych samych facetów uprawiających seks tylko w swoim, męskim towarzystwie. Mam wrażenie, że żaden z nich nie uważa się za geja (oni oczywiście powiedzieliby pedała). To, chyba, taki rodzaj męskiej zażyłości jak w niektórych krajach Południa czy Azji. Tam mężczyźni trzymają się za rękę, tańczą ze sobą i okazują sobie taką fizyczną bliskość jak w naszym kręgu kulturowym kobiety. To tylko jednak moje spekulacje. Myślę, że dla zrozumienia tego, co oglądamy na ekranie, przydałaby się lepsza znajomość tamtej kultury. A że może tu chodzić o swoiście pojęty kult silnego mężczyzny, pana i władcy, gardzącego kobietami, świadczy relacja bohatera z jedną z córek. Najpierw ma do niej o wszystko pretensje, traktuje ją niczym małą dziewczynkę, chce kontrolować i mówić, co jej wolno, a czego nie, a potem, kiedy ona w niezrozumiały dla mnie sposób ze strachu przed ojcem zalewa się histerycznie łzami, on jej wspaniałomyślnie wybacza. Ten wątek filmu z racji odmienności kulturowej jest nawet interesujący.

Dlaczego wobec tego tak mnie "Piękno" zirytowało? Dlaczego uznałam czas spędzony w kinie za stracony? Drażnił mnie z jednej strony banał, z drugiej artystyczne nadęcie idące w parze z demonstracyjnym lekceważeniem realiów. No i rozwiązanie dramatycznej sytuacji. Ale po kolei. Banalna jest historia pięćdziesięciolatka przeżywającego duchowy kryzys najprawdopodobniej spowodowany tym, że nie ma odwagi podążyć za swoimi pragnieniami. Żyje tak, jak żyją wszyscy wokół, jak się tego od niego oczekuje. Banalna jest pokazana w kontrze historia jego znajomego, który porzucił żonę dla młodszej partnerki i czuje się szczęśliwy. Lekceważy opinię innych na swój temat. Francois spogląda na niego melancholijnym, zrezygnowanym, zazdrosnym okiem, z szacunkiem. Tyle o banalności. Teraz o artystycznym nadęciu. Prawie od początku reżyser daje widzowi do zrozumienia, że nie będzie to zwykły film obyczajowy, nie, mamy do czynienia z kinem artystycznym, ambitnym. Wolne tempo, nicsięniedzianie, wyciszanie dźwięku i obserwowanie bohaterów z dystansu to te artystyczne chwyty. Towarzyszy temu markowanie jakiejś intrygi. Co właściwie zrobił Francois, aby odciągnąć od Christiana, na którego punkcie dostał obsesji, jego dziewczynę? Jakieś telefony, sfingowanie kradzieży samochodu, w którym siedzi. O co chodzi? A może to ja nie zrozumiałam, a wszystko było jasne jak słońce? Albo może właśnie nieważne? Drogi widzu, to przecież kino artystyczne, ambitne, więc jakież znaczenie ma taki drobiazg? Nie o to przecież tu chodzi, więc się nie czepiaj. Jeśli chcesz dobrze skonstruowanej historii, to idź na inny film. Ja jednak lubię dostać wszystko na raz: artystyczne, ambitne kino i dobrze opowiedzianą historię, i wcale nie wydaje mi się, abym  miała wygórowane żądania.

I na koniec o zmarnowanej szansie albo rozminięciu się moich oczekiwań z zamysłem reżyserskim. Zaskakująca i wstrząsająca jest scena gwałtu. Przyznam, że nie takiego rozwoju wypadków się spodziewałam. Myślałam, że historia potoczy się banalnie, a tu przerażające zaskoczenie. Bezradny, miotający się Christian, który  nie potrafi wyrwać się silniejszemu i potężniejszemu mężczyźnie, błaga go bezskutecznie o litość. Ta scena zostaje w pamięci. Gwałt zadany przez kogoś, kogo się zna, nie przez obcego napastnika. Tym straszniejszy. Trauma, która może ciągnąć się za ofiarą długi czas. Reżyser pokazuje banalność zła, w gruncie rzeczy przypadkowość. Po Francois ta sytuacja zdaje się spływać jak woda po gęsi. Ale ja chciałabym też wiedzieć, co dzieje się z ofiarą. Rozwiązanie okazuje się tyleż przewrotne, co jednak nieprawdopodobne. Christian zakpił sobie ze swojego oprawcy? To ma być zemsta? Tak mu łatwo przyszła? Mnie to nie przekonuje. No i to była ta przysłowiowa kropla, która przelała czarę goryczy. Chyba dość dawno tak zdecydowanie nie odrzuciłam żadnego filmu. Teraz, kiedy to napisałam, poszukam recenzji, żeby się skonfrontować z opinią fachowców. Bardzo jestem ciekawa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty