"Ki", filmowy debiut Leszka Dawida

Obejrzałam "Ki" Leszka Dawida. Za rolę w tym filmie Roma Gąsiorowska dostała nagrodę na tegorocznym festiwalu w Gdyni. Ale nie tylko dla niej warto wybrać się do kina. Historię zwariowanej, żyjącej z dnia na dzień Kingi, samotnej matki kilkuletniego Pio, śledziłam z dużym zainteresowaniem. Tempo, ruch, obraz, kolor, muzyka, ale przede wszystkim wnikliwy portret bohaterki, a w tle obraz środowiska, w którym się obraca. Idąc do kina, zastanawiałam się, czy film da mi więcej niż to, czego spodziewałam się po kilkakrotnym obejrzeniu zwiastuna pokazywanego przed innymi seansami. Tak się stało. Może myśli płynące z ekranu nie są specjalnie odkrywcze, ale bohaterka, także za sprawą Romy Gąsiorowskiej, na tyle drażni i przykuwa uwagę, że na pewno warto "Ki" zobaczyć. A kto już widział, może przeczytać ciąg dalszy.

Ki drażni i fascynuje jednocześnie. Nie wiem, ile w tym zasługi aktorki a ile konstrukcji samej postaci. Żyje z dnia na dzień, bez pardonu wyręcza się innymi, nie rozumie, że jej sposób bycia może przeszkadzać żyjącym z nią pod jednym dachem współlokatorom. Bałagani i nie sprząta, puszcza głośną muzykę, od tego pożyczy pieniądze, aby tamtemu oddać. Spóźnia się, zawala terminy, wiecznie się spieszy, wykonuje swoją pracę na pół gwizdka. Ma przedziwną umiejętność anektowania dla siebie wszystkiego, co wokół niej. Także ludzi. Beztrosko angażuje ich w swoje życie. Ktoś ma odebrać Pio ze żłobka, ktoś zamienić się z nią  pokojem, ktoś pożyczyć pieniądze. Ona nie prosi, nie żąda. Po prostu dla niej jest oczywiste, że tak można. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że nie obraża się, kiedy jej odmawiają. Odkąd wprowadziła się z synkiem do mieszkania Dor, jednej z przyjaciółek, stale poszerza w nim swój obszar. Dor i Miko, współlokator, z coraz większą bezradnością patrzą na to, co się wokół nich dzieje. Nic dziwnego, że w końcu zdezerterują. Jest bezgranicznie ufna, potrafi powierzyć opiekę nad dzieckiem komuś, kogo przed chwilą poznała, tylko dlatego, że był sympatyczny. Dla niej nie istnieją bariery między ludźmi, nie ma dystansu. Nie czuje niestosowności niektórych swoich próśb. Buntuje się, chciałaby żyć tak beztrosko jak jej przyjaciółki: artystki i feministki, barwne ptaki. One są wolne, ona ma garb: synka. Jak mówi, przygotowując swoją artystyczną wypowiedź, wszystkie problemy kobiet z tego się właśnie biorą.

Nieodpowiedzialna? Beztroska? Tak początkowo myślałam. Sporo w tym prawdy, ale nie cała. Bo z drugiej strony Ki stara się jak może. Pozuje na Akademii, szuka dodatkowej pracy, dba o Pio, jak potrafi, na pewno go kocha. Przychodzi do pracy z dzieckiem, które przeszkadza malującym? Tak, bo nie ma z kim go zostawić. Pożycza pieniądze? Tak, bo jakoś musi nakarmić synka. Prosi Miko, aby udawał jej partnera? Tak, bo w ten sposób może zyskać dobrą opinię w ośrodku pomocy społecznej, a bez zapomóg byłoby jej jeszcze trudniej. Odchodzi od ojca swojego dziecka? Tak, ale czy mogła na niego liczyć? Wcale. To raczej akt odwagi i wyzwolenie niż nieodpowiedzialność. Przykłady można mnożyć. Ki ma rację: jej problemy biorą się stąd, że jest matką. A ani ona, ani tym bardziej Anto, ojciec jej synka, do roli rodziców nie dorośli. Są po prostu niedojrzali. Pytanie, dlaczego mają dziecko, pozostaje bez odpowiedzi. Cóż, pewnie wpadka, a nie świadoma decyzja. Chociaż mogę wyobrazić sobie szaloną Ki, która nagle porwana emocjami i wizją złudną sielankowego macierzyństwa postanawia zostać matką, nie myśląc o konsekwencjach.

Łatwo zwalić winę na Ki. Nieodpowiedzialnie została matką, więc ma za swoje. Ale to nie likwiduje problemu. Jest przecież Pio i to on będzie ofiarą takiego kukułczego wychowania. I tu dotykam sedna. Problem w tym, że Ki może liczyć tylko na siebie. Jeśli dostaje pomoc, to tylko doraźną. Go, kolejna przyjaciółka, przypilnuje dziecko, Miko zagra przed panią z opieki społecznej jej partnera, matka da od czasu do czasu pieniądze, urzędnicy każą jej pójść na terapię, ktoś powie, jak wypełnić papiery potrzebne do sądu. Ale czy tak naprawdę można na nich liczyć? Czy przyjaciółka, feministka, która jedną ręką podsuwa jej sądowe formularze, a drugą wciąga kokę, poradzi jej rzetelnie? Pomoc matki, oprócz finansowej, ogranicza się do uwagi, aby wyszła za mąż za Anto. Nie myśli o tym, że wtedy Ki weźmie sobie na plecy kolejny garb. Terapia okaże się groteską. Zresztą jak mówić o jej skuteczności, skoro za drzwiami płacze Pio pozostawiony pod opieką sympatycznego, ale przypadkowego chłopaka. Obleśny kierownik opieki społecznej swoją pomoc uzależnia od tego, czy Ki będzie z nim sypiać. Jeśli nie, wystąpi  o odebranie jej dziecka. Zamknięty w sobie samotnik, tajemniczy Miko, też nie potrafi się poważnie zaangażować w jej problemy. Ale czy możemy mieć pretensje o to, że nie zakochuje się w Ki i jej dziecku? Tak pewnie stałoby się w słodkim, hollywoodzkim filmie, ale nie tu. No bo czy można kogoś zmusić do miłości? Pytanie retoryczne.

Ki jest przeraźliwie samotna. Serce się ściska, kiedy kamera obserwuje ją z lotu ptaka: kruchą, samotną dziewczynę w pustym, nocnym mieście, zmierzającą do domu, który nie jest domem prawdziwym, tylko przechowalnią samotnych jak ona nieszczęśników. I ostatnia scena filmu: skulona Ki, sama w wielkim mieszkaniu. Nagła cisza nie jest zwiastunem spokoju, ale samotności i bezradności.

Taki jest świat pokazany w tym filmie. Pełno tu życiowych popaprańców, nieszczęśliwców kryjących swoje traumy za maską obojętności, brutalności lub cynizmu. Wszyscy gdzieś pędzą, odbijają się od siebie, ocierają, mijają, ale prawdziwych więzi nie potrafią nawiązać. Relacje między ludźmi są trochę przypadkowe i bardzo powierzchowne. To oczywiście nie jest prawda o całym współczesnym świecie, ale z pewnością o jego części.

Mimo że Ki irytowała mnie bardzo, trudno jej nie polubić, a na pewno trzeba współczuć. Czy jest dla niej jakiś ratunek? Nie wiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty