Kto oczekuje czeskich realiów, będzie zawiedziony, bo choć "Stacja tajga" (W.A.B. 2011) to książka napisana przez Czeszkę, jej akcja toczy się albo w Rosji, głównie na Syberii, albo w Danii. Może bohaterami są przynajmniej Czesi? Nic z tego: to Duńczycy, Rosjanie i plemiona zamieszkujące Syberię. Dlaczego? Dlaczego czeska pisarka, pisząc swoją powieść, tak zupełnie odrywa się od znanych sobie realiów? Przyznam się, że usiłowałam znaleźć odpowiedź na to pytanie przede wszystkim dlatego, gdyż zastanawiałam się, na ile prawdziwe jest to, co pisze o Syberii i jej mieszkańcach. Mieszkała tam? Podróżowała? Niewiele udało mi się znaleźć. Szperając, natrafiłam na wywiad, którego udzieliła czeskiemu radiu po wydaniu swojej pierwszej powieści "Czas Czerwonych Gór" (W.A.B. 2002), której akcja toczy się w Mongolii. Otóż Hulova studiowała mongolistykę i kulturoznawstwo i rok spędziła w tym egzotycznym kraju. To tłumaczy Mongolię. Ale Syberia? W innym mini wywiadzie z lutego tego roku wspomina o podróżach, które stają się inspiracją dla jej pisarstwa. Może to jest ślad? Nie wiem. A Dania? Tu trop wydaje się łatwiejszy: autorka była stypendystką jakiejś duńskiej organizacji literackiej. A teraz do rzeczy.
Muszę przyznać, że te syberyjskie realia zafascynowały mnie bardzo. To jak odkrycie kolejnego nieznanego świata, spotkanie z innym. Dlatego nie daje mi spokoju pytanie: na ile jest to portret prawdziwy? Cóż, pozostaje ufać w porządny reaserch, a może własne pisarskie doświadczenia. Akcja tej powieści rozgrywa się przede wszystkim w małej, syberyjskiej wiosce Charyń zagubionej gdzieś wśród tajgi. Warunkiem dalszego istnienia osady jest kolej transsyberyjska, przy której leży. Dopóki pociągi będą zatrzymywać się na stacji Charyń, dopóty wioska będzie istnieć. Kiedy przestaną, podzieli los podobnych jej: z czasem mieszkańcy porzucą swoje domy, a w ich miejsce powoli będzie wdzierać się tajga. Niezwykle fascynujące są plastyczne, dokładne opisy wioski: małych, drewnianych domków otoczonych niewielkimi obejściami, porzuconych domostw, poczty, na której praca jest marzeniem wielu tutejszych kobiet, osiedla buraczarzy (miejscowe plemię zajmujące się dość tajemniczą produkcją czegoś z buraków; stąd ich potoczna nazwa) składającego się z byle jak i z byle czego skleconych chat, wreszcie tajgi: groźnej i fascynującej zarazem. Tajga jest domem dla miejscowych, z niej żyją, potrafią się po niej bezbłędnie poruszać, nią się zachwycają. Ale może być jednocześnie zgubą dla kogoś, kto jej nie zna, i pułapką dla uciekinierów z łagru. Taki jest ten świat: obok zachwycającej przyrody, groza przeszłości. Dziś łagier zwiedzają nieliczni turyści, kiedyś był więzieniem, miejscem zsyłki, wyniszczającej pracy, a dla tubylców źródłem zarobku. Nie przejmowali się losem więźniów, traktowali ich jak pospolitych przestępców, może nawet wierzyli, że tak jest. Kiedy uciekinier wpadł w ręce Bura, ten wydawał go bez skrupułów. Nawet mieszkający w Charyniu przed laty zesłaniec polityczny, lekarz Welor, aby przetrwać, musiał się jakoś dostosować do tutejszych warunków i żyć w zgodzie z miejscową władzą.
Równie fascynujący jest portret mieszkańców osady. To wieś pęknięta na pół: żyją w niej Rosjanie, potomkowie dawnych osadników (historia założenia Charynia jest nieco tajemnicza: nie wiadomo, ile w niej prawdy, a ile legendy) i owi buraczarze, miejscowe plemię, które być może przybyło tu kiedyś z północy. Jedni i drudzy darzą się niechęcią, żyją niby w tej samej wsi, ale oddziela ich symboliczny mur, różni wszystko. Rosjanie gardzą buraczarzami, uważają ich za ludzi prymitywnych, prostaków, a ci nieliczni, którzy mają w sobie domieszkę ich krwi, starannie to ukrywają. Buraczarze traktują Rosjan jak najeźdźców, kolonizatorów, uzurpatorów, którzy kiedyś wtargnęli na ich ziemię i bezpowrotnie zmienili ich życie, wyzyskując. Dzielą los innych rdzennych mieszkańców różnych zakątków świata: Indian, Aborygenów, Afrykanów. Sowiecka władza wykorzystując ich, próbowała jednocześnie na siłę cywilizować, dzisiaj, kiedy Związek Radziecki się rozpadł, i nikt ich do niczego nie zmusza, nie chcą integracji, izolują się, co prowadzi do degradacji. I jedni, i drudzy potrafią być okrutni i nieczuli na ludzki los. Ponieważ akcja powieści toczy się na dwóch planach czasowych, poznajemy życie Charynia w powojennych latach czterdziestych i współczesnych. Obserwujemy zmiany, jakie zaszły. Kiedyś komunistyczna rzeczywistość w realiach syberyjskich. Kto tu mieszkał lub przybył, właściwie był już skazany na to miejsce. Aby opuścić Charyń, trzeba się było uciekać do krwawych podstępów, a krewni tego, komu udało się wyjechać, byli srogo karani za niezawinioną winę uciekiniera: pragnienie wolności. Jednocześnie w tamtych okrutnych czasach Rosjanie potrzebowali tubylców, buraczarzy. Bez nich nie mogło się odbyć coroczne zimowe polowanie, które stanowiło o być albo nie być mieszkańców. Nawet wszechwładna władza radziecka nic tu pomóc nie mogła. Jeśli polowanie się nie udało, wioskę dziesiątkował głód. Rosjanie byli zależni od buraczarzy, od ich świetnej znajomości tajgi i tras wędrówek zwierzyny, a nawet czarów. Dziś wioskę można swobodnie opuszczać, zimowych polowań już nie ma, więc buraczarze są tylko szkodnikami, którzy zatruwają powietrze wyziewami z buraków. Społeczność Charynia, chociaż wewnętrznie podzielona, stanowi monolit dla obcych, przybyszów z dalekiej, prawie mitycznej Europy, którzy próbują traktować miejscowych jak etnograficzną i antropologiczną ciekawostkę, przedmiot badań. W latach czterdziestych przyjechał tu naiwny Duńczyk, Hablund, który naczytał się nie do końca prawdziwych informacji o tym świecie. Zafascynowany nim porzucił swoje ustabilizowane życie, które go znudziło, i przybył tu, aby nakręcić film o miejscowych. Dziś, trochę przypadkowo, jego tropem wyrusza młody Duńczyk, Erskine, student antropologii, który w zgłębieniu tajemnicy Hablunda i życia miejscowych upatruje swoją szansę na karierę naukową. Obaj wydają się śmieszni. Tak naprawdę nic nie wiedzą o tym świecie i nie potrafią się w nim poruszać, traktują jego mieszkańców niby z życzliwością, ale jednocześnie z europejską wyższością. W gruncie rzeczy są przedmiotem kpin, z czego nie zdają sobie sprawy. Próbują pozyskać życzliwość tubylców, aby prowadzić swoje badania, ale walą głowa w mur. Tu nie można być tylko obserwatorem, to się nie uda. Obserwator nie odkryje tajemnicy, znudzi się i zrezygnuje. Żeby poznać ten świat, trzeba stać się jego częścią, ale to też tylko pozory. I tak pozostanie się kimś obcym, takim najsłabszym ogniwem, co okaże się w chwili kryzysu.
Niezwykle ciekawe są opisy podróży koleją transsyberyjską. Jeden z bohaterów, Fiedia, pracuje jako konduktor na trasie między Moskwą a Władywostokiem. Od czasu do czasu towarzyszymy mu w jego pracy. Poznajemy jej tajniki, obserwujemy pasażerów, podziwiamy krajobrazy za oknem, szczególnie tajgę, którą i on jest zafascynowany. Włóczymy się razem z nim po Władywostoku, który mnie jawi się jak miejsce ziejące jakąś dziwną pustką.
Ta powieść to również, a może przede wszystkim, fascynujące ludzkie historie, portrety kilku głównych bohaterów i kilkunastu drugoplanowych, ale jakże ważnych. Obok losów dwóch wspomnianych już Duńczyków, Hablunda i Erskina, i konduktora Fiedii, poznajemy też historię pozostawionej w Danii Mariane, żony Hablunda, jej przyjaciółki, nieco tajemniczej syberyjskiej emigrantki Tani Krasnoludkowej. Ale równie bogate i ciekawe są portrety miejscowych: Bura, rodziny Kawaryczów, zesłańca Welora i jego charyńskiej żony, wariatki, a także wielu, wielu innych. Na szczególną uwagę zasługuje los kobiet, co, jak czytałam, zdaje się nie tylko w tej powieści interesować Petrę Hulovą. To kobiety bardzo często dźwigają ciężar codzienności. Porzucone przez mężczyzn goniących za swoimi fascynacjami, zostawione same sobie muszą być silne i stać się samodzielne, nawet jeśli dotąd takie nie były. Inne mają mężów nieudaczników, darmozjadów, więc i one muszą same zmagać się z życiem. Jeszcze inne są przez mężczyzn wykorzystywane. Wszystkie są twarde i potrafią radzić sobie w każdych warunkach. Szczególnie w Charyniu nie ma właściwie podziału na to, co męskie i kobiece. Kobieta-więzień tak jak mężczyzna-więzień będzie zmuszona do morderczej pracy. Kobiety wyruszą razem z mężczyznami na zimowe polowanie, wprawdzie nie po to, aby polować, ale na równi z nimi muszą znosić trudy wędrówki przez zimową tajgę, obsługując ich na wielu różnych polach. Ale kobiety potrafią być równie bezduszne i okrutne jak mężczyźni. Ich portret nie jest wcale cukierkowy.
Powieść ma ciekawą konstrukcję. Tytuły rozdziałów to imiona głównych bohaterów. Wędrując od rozdziału do rozdziału, stopniowo poznajemy ich historie, odkrywamy tajemnice, cofamy się w przeszłość, nieraz odległą. Ich losy zaczynają się zazębiać, wszystko składa się w jedną całość niczym kartoniki puzzli. A prawda o nich, jaka się na końcu wyłania, bywa banalna. Ich wybory są często przypadkowe, a to, co początkowo może się wydawać wielkie i szlachetne, okazuje się po prostu zwyczajne i małe.
Bardzo ciekawa powieść, do przeczytania jednym tchem. Przewodnik po nieznanym świecie. Nie jestem pewna, czy taka była główna intencja autorki, ale mnie to właśnie najbardziej zainteresowało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz